Angielska herbata: każdy linie rysuje, jak mu tylko pasuje


Absurd goni absurd. Angielscy sędziowie ośmieszają ideę systemu VAR kolejnymi demonstracjami nieumiejętnego korzystania z technologii

9 listopada 2020 Angielska herbata: każdy linie rysuje, jak mu tylko pasuje
www.calciomercato.com

System VAR miał na dobre rozwiązać problemy angielskich arbitrów. Sprawić, że poziom sędziowania w Premier League w końcu wzniesie się na przynajmniej solidny poziom. Tyle teorii, bo tak się jednak nie stało. Angielscy rozjemcy dobitnie za to udowadniają, że sama technologia nie wystarczy. Zamiast wychwytywania minimalnych spalonych, arbitrzy operujący systemem nierzadko rysują linie według własnego uznania. Świat się śmieje, eksperci alarmują, a federacja zamiata wszystko pod dywan.


Udostępnij na Udostępnij na

W poprzednim sezonie temat działania systemu VAR w angielskiej ekstraklasie powracał niczym bumerang. W obecnym jest nawet gorzej. Kontrowersje związane z użyciem technologii nie schodzą ze sceny. Na wierzch wyszedł także smutny fakt. Sam system nic nie zmieni. Potrzebni są jeszcze odpowiednio wykwalifikowani ludzie do operowania technologią. A tych w Premier League brakuje.

O ile w ogóle są, bo wydaje się, że decyzje arbitrów odpowiedzialnych za nadzorowanie systemu to czysta loteria. Szczególnie patrząc na linie, które rysują, aby rozstrzygnąć, czy w danej sytuacji zawodnik atakujący znajdował się na pozycji spalonej. Raz od łokcia, raz od pachy, innym razem od rękawa koszulki. Absurd? Jak najbardziej, lecz pokazujący niekompetencje angielskich arbitrów. Każdy linie rysuje, jak mu tylko pasuje.

Za duże rękawki – jak Anglicy operują systemem VAR

Czara goryczy przelała się po derbach Merseyside. Może byłoby inaczej, gdyby nie głupie tłumaczenia federacji, że w momencie podania, tuż przed zwycięskim golem Jordana Hendersona, Sadio Mane znajdował się na pozycji spalonej. A dokładniej rękawek koszulki Senegalczyka. Poważna kontuzja Virgila van Dijka i brak jakiejkolwiek kary, oprócz rzekomych wyrzutów sumienia, dla Jordana Pickforda też zrobiły swoje. Angielskim arbitrom zaczęto patrzeć uważniej na ręce, które okazały się lewe. Obie.

To był jednak dopiero początek. W minionej kolejce, metaforycznie, szambo wybiło na Selhurst Park. Tym razem rękawek Patricka Bamforda rzekomo zdecydował o nieuznaniu bramki dla Leeds United. A dokładnie po raz kolejny sędziowie, którzy narysowali linie według własnego uznania. Zespół Marcelo Bielsy spotkanie ostatecznie przegrał, lecz kto wie, jak by się potoczyło, gdyby prawidłowo zdobyta bramka została uznana.

Podobnego gdybania w obecnym sezonie będzie niestety najprawdopodobniej jednak więcej. Kampania jest niezwykle wyrównana, a różnice punktowe w zestawieniu minimalne. To sprawia, że każda kolejna pomyłka arbitrów obsługujących VAR będzie jeszcze bardziej wpływać na kształt ligowej tabeli. W czarnym, choć realnym, scenariuszu decydować nawet o tym, na której lokacie ostatecznie uplasuje się konkretny zespół.

W obliczu tak wielkiej patologii z odsieczą powinna ruszyć angielska federacja. Tak w zasadzie jest, ale nie do końca, bo wsparcie otrzymują tylko sędziowie. Problem, jak zawsze, jest zamiatany pod dywan. Arbitrzy na czas krytyki są chowani pod parasol ochronny. W skrajnych przypadkach otrzymują śmiesznie niskie kary, by tylko uciszyć niezadowolonych.

O jakichkolwiek kursach doszkalających, których angielscy sędziowie, przede wszystkim obsługujący VAR, potrzebują niczym powietrza, nie ma nawet mowy. Jest przecież dobrze. W imię hasła: sędzia może się pomylić, które tak usilnie forsuje FA. Pretensje klubów są bagatelizowane. Najprawdopodobniej jednak do czasu.

Rewolucja wisi w powietrzu

Cierpliwość klubów, trenerów, zdecydowanej większości środowiska znajduje się na wyczerpaniu. Ile można przecież apelować o zmiany? Tych na horyzoncie nie widać, chyba że przedstawiciele zespołów Premier League wezmą sprawy w swoje ręce.

Tak w zasadzie już się dzieje, co potwierdził Project Big Picture. Pomysł był jednak nietrafiony i skrojony pod najbogatszych. Kolejny wydaje się jednak tylko kwestią czasu. Tym bardziej że problemy się tylko nawarstwiają, a rola klubów w całym przedstawieniu jest marginalizowana.

Czy dojdzie do rewolucji rozmiarów utworzenia Premier League w 1992 roku? To obecnie realne, bo angielska federacja sama kręci na siebie bat. Testuje cierpliwość klubów, za wszelką cenę chcąc utrzymać władze. Co jednak najgorsze, nie zauważając przy tym błędów, które widzi cały świat.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Jürgen Klopp wspierany przez Pepa Guardiolę apeluje o ponowne rozważenie wprowadzenia pięciu zmian w trakcie spotkań Premier League. Trudno nie zgodzić się ze słowami niemieckiego menedżera, że w obecnym sezonie październik i listopad intensywnością meczowego kalendarza przypominają standardowy grudzień angielskiej ekstraklasy. Kluby grają co trzy dni, a zmęczenie zawodników jest widoczne gołym okiem. We wczorajszym klasyku od 70. minuty meczu niektórzy piłkarze Manchesteru City i Liverpoolu już tylko truchtali. Efektem tak potężnego maratonu są kolejne kontuzje. A urazów będzie jeszcze więcej, jeśli nie nastąpią odpowiednie zmiany.

  • Niezwykle spłaszczona jest tabela Premier League w obecnej kampanii. Jedenasty w zestawieniu Arsenal od lidera rozgrywek, Leicester City, dzieli zaledwie sześć punktów. Jak na razie wszyscy jadą w peletonie i nie widać kandydata do ucieczki. Wiele wskazuje na to, że czeka nas emocjonujący maraton zamiast zapowiadanego przed rozgrywkami wyścigu dwóch koni.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze