Angielska herbata: Pozbawiony Eden(u), ale szczęśliwy


Profesjonalizm Edena Hazarda na tle ery wymuszania transferów

18 września 2018 Angielska herbata: Pozbawiony Eden(u), ale szczęśliwy

Hierarchia w obecnym futbolu została mocno zaburzona. Kluby są traktowane przez zawodników niczym bankomaty i tymczasowe hotele. W przypadku zainteresowania innego zespołu i obietnicy wyższych zarobków (w zdecydowanej większości) robią wszystko, by wymusić transfer. Strajkują, wypłakują się w mediach, symulują kontuzje lub sabotują wręcz grę. W dobie szaleństwa pojawił się chlubny wyjątek. Zawodnik wart naśladowania. Wzór profesjonalisty – Eden Hazard.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie od dziś wiadomo, że futbol zdominowały pieniądze. Finanse są najważniejsze dla wszystkich zainteresowanych piłką stron. Oprócz jednej – kibiców. Sympatycy stanowią praktycznie ostatni bastion normalności w futbolu. Romantyzmu, lojalności i pozostałych cnót w tej grze. Chcą wierzyć, że zawodnicy deklarujący miłość oraz przywiązanie do klubowych barw mówią prawdę. Jak się zazwyczaj okazuje, później naiwnie gloryfikują graczy, którzy po zdobytym golu całują klubowy herb.

Szczególnie to ostatnie zachowanie stało się niezwykle popularne wśród zawodników. Wręcz populistyczne. Piłka zna przypadki, w których gracz po zaledwie paru występach dla nowego zespołu entuzjastycznie całował herb klubu. Kibice to kupili. Zawsze kupują. Dlaczego? Chcą wierzyć, że futbol to nadal coś więcej niż tylko pieniądze. Wierzą. Będą wierzyli dalej i dlatego rzesza kolejnych graczy raniła i będzie ranić sympatyków, zaprzeczając swoim deklaracjom niczym idiota oraz odchodząc tam, gdzie zapłacą więcej.

Judasze i tupanie nóżką

Temat dominacji pieniądza nad lojalnością czy ogólnie rzecz biorąc moralnością odżywa praktycznie w każdym oknie transferowym. Zawodnicy uwielbiają podpisywać nowe kontrakty. Najlepiej na kilka lat, bo wtedy prowizja za autograf na papierze jest dużo większa. Potem szybki wywiad, że kocha się ten konkretny klub, że chce się zostać legendą. Jeszcze tylko zdjęcia, uśmiechy i pozostaje czekać na zaksięgowanie przelewu. Kibice w euforii, gdy czołowy gracz parafował umowę na pięć lat. Toż to stabilizacja i pewność. Nie. Nie w obecnych realiach futbolu.

Gdy przelew już zaksięgowany, a po jakimś czasie napatoczy się zainteresowany oferujący wyższe zarobki, zaczyna się przeciąganie liny. Bieżący pracodawca (najczęściej) nie chce sprzedać, bo przecież dopiero co zapłacił grube pieniądze za przedłużenie umowy. Gdy klub jest nieugięty (co smutne i jakże powszechne), zawodnicy starają się wymusić transfer. Większość z nich kreatywnością nie grzeszy. Jednak od czego są agenci i całe grono doradców…

Najczęściej zaczyna się od złożenia prośby o transfer. W rzeczywistości to jednak bardziej groźba. W stylu: jak mnie nie puścicie, to zacznę tupać i krzyczeć. I krzyczą, i tupią. Najczęściej w mediach, opowiadając ckliwe historie o tym, jak bardzo chcą transferu, bo (warto wymienić):

  • obecny pracodawca ich oszukał (w jaki sposób? To przecież nieważne…),
  • zawsze chcieli grać w klubie Y, chociaż niedawno to samo mówili o klubie X,
  • chcą walczyć o trofea/grać w Lidze Mistrzów, a w klubie X nie widzą na to szansy.

Najbardziej zdeterminowani wymieniają wszystkie trzy powody. Nietrudno odgadnąć reakcje kibiców. Określenie judasz jest jednym z łagodniejszych. Wypowiedzi z przeszłości o przywiązaniu i inne sentymentalne słowa zawodnika są wystrzeliwane niczym z karabinu maszynowego. Atmosfera jest iście nuklearna. Dlatego najczęściej klub zgadza się ostatecznie na transfer zawodnika. Oświadczenie z zawartym zwrotem typu „z niewolnika nie ma pracownika” ma uspokoić rozwścieczone tłumy. Nie uspokaja, gdyż niewolnik nie pobiera milionowych pensji. Nikt za obiady w profesjonalnej piłce już nie gra.

Ciekawiej robi się jednak, gdy rzadko, bo rzadko, ale klub postanowi zatrzymać zawodnika w zespole. Najlepiej taki przypadek obrazuje osoba Philippe Coutinho. Najpierw Brazylijczyk wymyślił uraz pleców. Trudny do zdiagnozowania, dlatego wymówka bardzo skuteczna. Cały pomysł jednak legł w gruzach, gdy kontuzja nie przeszkodziła zawodnikowi zagrać dla reprezentacji. Widać w kadrze Brazylii pracują świetni znachorzy.

Po powrocie i odczekaniu kilku spotkań Philippe Coutinho wrócił do gry. Wrócił, grał swoje, strzelał bramki. Za każdym razem manifestując jednak swój smutek i niezadowolenie. Krzywda wyrządzona przez Liverpool Brazylijczykowi była tak wielka, że nie pozwalała nawet na uśmiech po strzelonym golu. Radość na twarzy zawodnika powróciła pół roku później po transferze do Barcelony. Plany o zostaniu legendą klubu z Anfield Road, o których kilka miesięcy wcześniej dumnie mówił po podpisaniu nowej umowy, zawodnik odłożył najwidoczniej w czasie…

Ostoja profesjonalizmu ze Stamford Bridge

Podobnie do Philippe Coutinho zachowuje się zdecydowana większość graczy znajdujących się w identycznej sytuacji. Dlatego tym większym pozytywnym zaskoczeniem jest osoba Edena Hazarda. Lider Chelsea chciał tego lata opuścić Stamford Bridge na rzecz Realu Madryt. Klub z Londynu postawił jednak cenę zaporową (według różnych źródeł nawet 200 milionów funtów). Transfer upadł. Belg nie strajkował. Nie symulował kontuzji ani nie wylewał żalów w mediach. Stwierdził tylko, że ma jeszcze dwa lata ważnego kontraktu z Chelsea. Potem zaczął robić swoje. Zaczął grać na najwyższych obrotach. Pięć bramek w pięciu spotkaniach Edena Hazarda wydatnie pomogło Chelsea objąć pozycję lidera Premier League. Po każdym trafieniu Belg manifestuje swoją radość. Tak jakby temat transferu do Realu Madryt nie pojawił się nigdy.

Zawodnik Chelsea to przykład profesjonalizmu oraz dojrzałości. W obecnym futbolu wielu graczy to, metaforycznie ujmując, duże dzieci z ogromnymi pieniędzmi. O kontraktach wspominają tylko, gdy klub zalega z pensją lub chcą podwyżki. Belg pokazuje, że można inaczej. Swoim zachowaniem udowadnia, że być może futbol nie jest jeszcze tak amoralny, jak mogło się wydawać. Nadzieja umiera przecież ostatnia.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • W końcu, w końcu i nareszcie. West Ham United zdobył pierwsze punkty. Trzeba było czekać aż do piątej kolejki, ale chyba było warto. Wyjazdowa wygrana 3:1 z Evertonem to spory sukces. Tym bardziej że zespół z Liverpoolu prezentuje się w obecnym sezonie co najmniej solidnie. Trzy zdobyte punkty pozwoliły londyńczykom wygrzebać się z dna tabeli. Teraz podopieczni Manuela Pellegriniego muszą wrzucić wyższy bieg. Tego oczekują przecież kibice „The Hammers” i zarząd klubu.
  • W futbolu jak w naturze – równowaga musi być. Miejsce West Hamu United na szarym końcu tabeli zajęło Burnley. (Po)europejska czkawka nadal męczy klub z Turf Moor. Podopieczni Seana Dyche’a tym razem przegrali z Wolverhamptonem Wanderers. W północnej Anglii zaczyna robić się gorąco. Ciekawe, czy wysoką temperaturę wytrzyma menedżer Burnley. Sam Allardyce z Davidem Moyesem kibicują raczej w tym starciu słońcu.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze