Angielska herbata: Anfield – dwunasty zawodnik Liverpoolu


Zespół Jürgena Kloppa w Premier League stworzył z Anfield prawdziwą twierdzę, we wczorajszym spotkaniu bijąc kolejny niesamowity rekord

7 grudnia 2020 Angielska herbata: Anfield – dwunasty zawodnik Liverpoolu

Są stadiony, na których niezwykle trudno o zdobycie punktów. Prawdziwe twierdze, gdzie wiele zespołów przyjezdnych przegrywa spotkania już w szatni. Jest także Anfield. Miejsce mityczne i absolutnie magiczne dla Liverpoolu, w którym „The Reds” przy wsparciu trybun, dwunastego zawodnika, dokonują nierzadko niemożliwego. Po wczorajszym meczu podopieczni Jürgena Kloppa stali się zespołem z drugą najdłuższą serią bez porażki na własnym stadionie w historii angielskiego futbolu.


Udostępnij na Udostępnij na

W dobie futbolu zdominowanego przez pieniądze relacje między zawodnikami a kibicami nierzadko są niestety sztuczne. Nic niewarte gesty jak całowanie herbu po strzelonej bramce mają nierzadko na celu tylko budowanie odpowiedniego wizerunku. Podobnie jak podchodzenie do kibiców i dziękowanie oklaskami za doping po zakończonym spotkaniu. To wszystko ma sprawić, że sympatycy poczują się istotną częścią klubu, że kupią bilet, najczęściej nie wiedząc przy tym, że wspomniane gesty są po prostu nieszczere.

Na potwierdzenie tezy najłatwiej przytoczyć przykład PSG. Klubu, który płaci zawodnikom premie etyczne za przywitanie i dziękowanie kibicom po zakończeniu każdego spotkania. Przypadek francuskiego giganta jest skrajny, lecz idealnie pokazuje, jak wypaczone przez pieniądze w niektórych klubach zostały relacje na linii zawodnicy – sympatycy.

Anfield – jedna z ostoi normalności

Na szczęście podobne przypadki (jeszcze?) nie zdominowały świata futbolu. Może z powodu braku środków finansowych na pokrycie podobnych inicjatyw? Choć przyczyna jest oczywiście istotna, to przyjemniej sądzić, iż po prostu niektóre wartości w przypadku większości klubów nadal są zachowywane. Być może to futbolowy romantyzm. Równie łatwo jak skrajny przypadek PSG jest jednak przytoczyć przykład normalności. To Anfield. Stadion, który mimo rządów pieniądza w piłce nadal jest dwunastym zawodnikiem Liverpoolu i największą przewagą.

W przypadku „The Reds” niezwykle łatwo wyczuć zażyłość, jaka obecnie łączy kibiców, zawodników oraz Jürgena Kloppa. Co istotne, bardzo szczerą, bo przykładowo zachowania niemieckiego menedżera są spontaniczne i pełne emocji. Nie do podrobienia. Tak było za kadencji utytułowanego szkoleniowca w Borussii Dortmund, tak jest też obecnie w czerwonej części Merseyside. Jürgen Klopp jednoczy jak nikt inny w futbolu. To tylko przyspieszyło więc zacieśnienie więzi między kibicami, menedżerem i zawodnikami „The Reds”.

Choć o magii Anfield, mitycznej aurze stadionu Liverpoolu, mówiło się jeszcze przed przybyciem do klubu niemieckiego menedżera, to obecnie jest inaczej. Znacznie lepiej. Frazes, podobny do legendarnego „ten sezon będzie nasz”, przekształcił się w rzeczywistość. Jednak nie sam z siebie, lecz jak wszystko co ostatnio dobre w ekipie „The Reds”, dzięki Jürgenowi Kloppowi.

A zaczęło się przecież całkiem niewinnie. Po szalonej pogoni Liverpool w doliczonym czasie gry zdołał wyrównać w domowym spotkaniu z West Bromwich Albion. Z powodu zaledwie remisu zawodnicy spuścili głowy i chcieli udać się od szatni, lecz niemiecki menedżer zmotywował podopiecznych, by podziękować kibicom za doping i wywalczenie punktu w dramatycznych okolicznościach traktować jako zwycięstwo. Podziałało. To była pierwsza cegiełka, którą menedżer ułożył dokładnie 13 grudnia 2015 roku. Warto zapamiętać datę, bo to wtedy kibice, zawodnicy oraz Jürgen Klopp stali się jednością. Do dziś wszyscy razem grają do jednej bramki.

Zjednoczeni

Po prawie pięciu latach od wspomnianego wydarzenia Liverpool po raz kolejny przeszedł do historii. Po pokonaniu we wczorajszym spotkaniu na Anfield Wolverhamptonu Wanderers podopieczni Jürgena Kloppa stali się zespołem z drugą najdłuższą serią bez porażki na własnym stadionie w angielskim futbolu. Osiągnięcie ustanowione przez „The Reds” musi imponować. Począwszy od maja 2017 roku, obiekt zespołu z czerwonej części Merseyside oficjalnie jest twierdzą nie do zdobycia. Jednak wyłącznie w rozgrywkach Premier League.

A przecież paradoksalnie to właśnie z europejskich nocy najbardziej znane jest Anfield. Niesamowite zwycięstwo nad Barceloną czy dramatyczne odwrócenie losów dwumeczu z Borussią Dortmund. Każde z wymienionych spotkań to osobna historia, która nie miałaby miejsca bez udziału kibiców, bez udziału Anfield.

Europejskie noce na stadionie Liverpoolu to jednak zaledwie wisienka na torcie. Piękne, wręcz legendarne wydarzenia, które pokazują prawdziwą moc oraz największy atut „The Reds” – jedność. Niezwykłą, którą za sprawą Jürgena Kloppa tworzą wspólnie zawodnicy, menedżer oraz kibice. Od lat w meczach na Anfield Liverpool nie gra już w jedenastu. Sympatycy walczą ramię w ramię z graczami niemieckiego menedżera, stając się dwunastym zawodnikiem „The Reds”.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • W coraz większych tarapatach znajduje się Mikel Arteta. Pod okiem hiszpańskiego menedżera Arsenal nie wygrał już czwartego ligowego meczu z rzędu. Na horyzoncie ponadto wyjazdowy pojedynek z Evertonem i derbowe starcie z Chelsea. W przypadku niepowodzenia to mogą być naprawdę smutne święta dla obecnego opiekuna zespołu z Emirates Stadium. Włodarze Arsenalu wiecznie na przełamanie raczej nie będą czekać.

  • Razem z Mikelem Artetą smucić się może także Chris Wilder. Menedżer Sheffield United mimo jedenastu prób nie zdołał (jeszcze?) odnieść zwycięstwa w obecnej edycji Premier League. Na Bramall Lane wykazują jednak anielską wręcz cierpliwość do szkoleniowca. Pytanie jednak do kiedy, bo konkurenci w walce o utrzymanie zaczęli już punktować.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze