Sam Allardyce – trenerski Bear Grylls


25 kwietnia 2016 Sam Allardyce – trenerski Bear Grylls

Remis u siebie z Arsenalem w końcu pozwolił Sunderlandowi nabrać trochę powietrza poza strefą spadkową. Co prawda przewaga nad osiemnastym w tabeli Norwich jest minimalna, bo opiera się tylko na korzystniejszym bilansie bramkowym, ale fakt, że po długich tygodniach batalii klub z północy Anglii wydostał się ze strefy zagrożenia, jest w dużej mierze zasługą jednego człowieka – Sama Allardyce'a.


Udostępnij na Udostępnij na

Na pewno nie jest trenerem, którego kojarzymy z efektownym futbolem, porywającymi zagraniami, ofensywną grą, przyprawiającą nas o „ochy” i „achy” przed telewizorem. Jose Mourinho – nie potrafiąc niegdyś wygrać meczu z prowadzonym przez niego West Hamem – okrzyknął jego futbol jako „dziewiętnastowieczny”, zapominając jednak, że piłka wtedy była na wskroś ofensywna.

Wielbiciele Premier League kojarzą go raczej z długimi zagraniami na napastnika i z bardzo fizycznym podejściem do gry. Wypisz, wymaluj – typowy przedstawiciel „Wyspiarskiej myśli szkoleniowej”. Zresztą z taką właśnie łatką walczy w swojej ojczyźnie – trener miłujący się w ciągłym graniu długich „lag”, jak się mówi w żargonie piłkarskim, na swojego napastnika.

Jasne, w Sunderlandzie to się potwierdza. „Czarne Koty” mają drugi największy odsetek długich zagrań spośród wszystkich wymienionych podań w Premier League. Jak widzi to sam 61-latek? Dwa lata temu powiedział, że przypięto mu taką łatkę, a uczynili to menedżerowie drużyn nie radzących sobie w bezpośrednich starciach z jego ekipami. W swojej autobiografii pisał tak:

 – Kiedy ich drużyny (krytykujących go menedżerów, np. Benitez, Wenger) grają długim, 50-jardowym zagraniem, to jest wtedy klasowe podanie, przemyślane i mądre. Kiedy moje tak robią, to jest rozpaczliwa „laga” do przodu i brak pomysłu na grę. 

Jest trochę prawdy w tych żalach i frustracjach byłego trenera Boltonu, Blackburn czy Newcastle. Czemu? Mówiliśmy, że Sunderland jest drugim najczęściej grającym długie piłki zespołem. Kto jest na pierwszym miejscu w tej kategorii? Leicester City. Czy ktoś go krytykuje za stosowanie takiej metody? Nie, bo osiąga dzięki niej swój cel. Ba! Robi wręcz wynik zdecydowanie ponad to, co sobie założył na starcie kampanii. A czy „Big Sam” nie osiąga swoich celów, używając długich podań? Osiąga – przecież nigdy nie spadł z Premier League, wygrzebał z popiołów West Ham, a Bolton z trzeciej ligi zaprowadził do Pucharu UEFA.

Częsta krytyka za styl gry nie idzie w parze z racjonalnością. Nie można przecież oczekiwać, by mając do dyspozycji takich stoperów jak Kaboul i Kone, czy wcześniej Collins i Reid, grać wysoką linią, z wyprowadzeniem piłki od własnej strefy obronnej po ziemi, bo skończyłoby się to samobójstwem i porażką takich rozmiarów, jakie mieliśmy okazję oglądać ostatnio w wykonaniu Deportivo czy Sportingu Gijon w starciach z Barceloną.

Klub ze Stadium of Light objął w połowie października, a sytuacja była niewesoła. W ośmiu wcześniejszych – i zarazem otwierających sezon meczach – Advocaat, który utrzymał klub w elicie sezon wcześniej, nie odniósł żadnego zwycięstwa, przez co strefa spadkowa po raz kolejny stała się smutną rzeczywistością dla kibiców.

Od tamtej pory drużyna osiągnęła średnią nieco ponad punktu na mecz. Gdyby zawodnicy tak prezentowali się od startu rozgrywek, to pewnie byliby o wiele pewniejsi utrzymania, bo powszechnie uważa się, że granica czterdziestu oczek jest tą, która daje bezpieczny ligowy byt.

„Big Sam” naprawił dwie kluczowe kwestie – po pierwsze, poprawił kondycję swoich piłkarzy. To podczas przygotowań do sezonu zawalił jego poprzednik, co niedawno w wywiadzie przyznawał Jermain Defoe, najskuteczniejszy zawodnik „Czarnych Kotów”.

Do tego znacznie poprawił grę obronną będącą wcześniej olbrzymią piętą Achillesową. Wiele o linii obrony mówi fakt, iż Kirchhoff, grający przed nią, to w zasadzie też stoper. Tym samym spełnia rolę bardzo defensywnego pomocnika, w której wspiera go zazwyczaj dwóch kolegów.

Wreszcie, bardzo dobrze trafił z zimowymi transferami (na pewno o wiele lepiej od konkurentów w walce o ligowy byt – Norwich i Newcastle). Zarówno Khazri, jak i Kone oraz Kirchhoff grają tydzień w tydzień w pierwszym składzie, poprawiając jego jakość i możliwości w porównaniu z pierwszym półroczem sezonu. Khazri jest bardzo przydatny z racji dobrze bitych przez siebie stałych fragmentów gry, Kone jest po prostu o wiele lepszym stoperem od wiekowych Wesa Browna i Johna O’Shea, a casus niemieckiego nabytku już omówiliśmy.

Ściąganie niezbyt drogich piłkarzy z kontynentu, o dodatniej wartości piłkarskiej. Sam Allardyce umie to bardzo dobrze. W Boltonie takimi nabytkami byli: Jay-Jay Okocha, Youri Djorkaeff, Fernando Hierro czy Ivan Campo. W West Hamie: Diafra Sakho, Adrian czy Cheikh Kouyate.

Zawdzięcza to sprawnemu oku oraz temu, że był jednym z pierwszym szkoleniowców na Wyspach, którzy szukali pomocy w liczbach. Pod tym względem był innowatorem. Jego Bolton był jednym z pierwszym klubów zatrudniających na stałe sztab analityków. Jest też znany z tego, że zaczął powszechnie używać programu ProZone, tak dobrze znanemu miłośnikom Football Managera. Po latach bardzo chwalił go za to sam sir Alex Ferguson.

Nawet jeśli spadnie z ligi z Sunderlandem, to nie odchodząc ze Stadium of Light, ma szanse zbudować silne fundamenty do wieloletniej gry na najwyższym poziomie w Anglii, czego już dokonał z West Hamem, gdy ten spadł do Championship.

Wiadomo, że Sam Allardyce nie jest, nie był i nie będzie rewolucjonistą. Wątpliwe też, by przejął kiedyś klub, który umożliwi mu wprowadzenie bardziej efektownego stylu gry. Ale na pewno należy mu się duży szacunek za pracę, którą obecnie wykonuje. W końcu nie jest przypadkiem, że gdy tak wielu brytyjskich trenerów traci szansę na prowadzenie zespołu z Premier League w wyniku ostrej konkurencji z całego świata, on utrzymuje się w niej już ponad dekadę.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze