Komunikat angielskiej federacji piłkarskiej brzmiał mniej więcej tak – kontrakt Hodgsona trwa do końca Euro 2016 i jego ewentualne przedłużenie zależy od wyniku osiągniętego we Francji. Czyli dzisiaj tak naprawdę nie wiadomo, kto będzie selekcjonerem „Synów Albionu” za rok o tej porze. Ale media na Wyspach nie byłyby sobą, gdyby nie ruszyła fala spekulacji oparta na założeniu: „kto pokieruje kadrą, jeśli Royowi się powinie noga?”. Na czele pościgu wydaje się być menedżer Crystal Palace, Alan Pardew.
Byłaby to nie lada odmiana. Szczególnie pod względem charakterologicznym. Hodgson jest spokojny, wyważony, dla wielu nudny, niecharyzmatyczny. Pardew to energia, czasem emocje przed myślą i prawdziwa widoczna pasja.
Pasja. Pozytywny piłkarski fanatyzm. Cechy, które w trakcie meczu Pardew ma wypisane na twarzy. Dosłownie. Jego blada twarz nabiera typowego dla Wyspiarzy zaczerwienienia, a on sam staje u skraju strefy technicznej przeznaczonej dla sztabu szkoleniowego, drepcząc, energicznie gestykulując, wchodząc w interakcje z arbitrami i menedżerami zespołów rywali. Na ławce w czasie spotkań nie siada w ogóle – albo rzadko – krzesło w czasie gry to wróg, synonim bierności i obojętnej postawy na wydarzenia, na grę jego piłkarzy.
Pozytywny piłkarski fanatyzm, który czasem przybiera negatywne formy. Jak przy pamiętnym incydencie z Davidem Meylerem. Pomocnik Hull City podbiegł do linii bocznej wyrzucić piłkę z autu, a po przepychance z ówczesnym trenerem Newcastle oberwał od niego uderzeniem z byka.
Czy przy starciu sprzed dziewięciu lat, gdy wdał się w przepychankę na linii bocznej z Arsenem Wengerem, po tym, jak jego West Ham wygrał z „Kanonierami” po bramce Marlona Harewooda w końcówce spotkania. Pardew bardzo ostentacyjnie celebrował gola i zirytował tym francuskiego kolegę, który później odmówił mu podania ręki.
Lubi zaskakiwać. Ponad dziesięć lat temu, jako trener Reading, zdecydował się na coś niespotykanego w środowisku piłkarskim – na wpuszczenie do szatni po wygranym meczu dziennikarzy. Ci nie mogli się odnaleźć. Tak bardzo domagali się bliższego dostępu do piłkarzy, ale oni byli wyraźnie sfrustrowani na żurnalistów, zamknęli się na nich, nie chcieli rozmawiać.
Nic dziwnego, wychodząc po meczu spod prysznica nie marzysz pewnie o stu innych rzeczach niż natychmiastowej rozmowie z dziennikarzami. Eksperyment Pardew skończył się na tym, że wycofano się z pomysłu, a dziennikarze nie domagali się już większego zbliżenia z drużyną. Wygrana batalia z dziennikarzami z pewnością wprawiła go w dobry humor.
Nie jest wybitnym strategiem, nie wprowadza do gry innowacji taktycznych czy nowych strategii jak wybitni brytyjscy trenerzy z przeszłości pokroju Chapmana. Daleko mu do tego. Takiego poziomu na pewno nie osiągnie, bo nie jest tego typu osobowością, nie jest typem stratega, analityka. Ale mimo to osiąga bardzo dobre wyniki w Premier League, patrząc na potencjał piłkarski, jaki trafiał pod jego opiekę do tej pory.
Jego drużyny nie mają też jednoznacznego stylu. Nie jest tak jak z Tonym Pulisem czy Mauricio Pochettino, z którymi możemy być pewni, że wdrożą konkretne schematy, ustawienia, sposób grania w piłkę. Dominuje pragmatyzm i próba wyciśnięcia z tego co ma, z kadry, którą dysponuje, jak największego potencjału.
Tak jest teraz na Selhurst Park. Mózgiem zespołu uczynił starego znajomego z Newcastle, Yahana Cabayea. Skrzydła obsadził dynamicznymi i dobrymi w grze jeden na jeden Wilfriedem Zahą i Yannickiem Bolasie. Choć ten drugi grywa też w pierwszej linii, wtedy na bok schodzi Jason Puncheon lub Bakary Sako. W obronie działa stary brytyjski model wysokich i silnych fizycznie stoperów (Hangeland, Dann, Delaney) z tymi dobrze centrującymi na bokach (Ward czy Souare).
Może Was to zdziwić, ale odsetek wygranych meczów w Premier League bohatera tego tekstu jest bardziej korzystny od takich doświadczonych wyg jak obecny selekcjoner, Roy Hodgson, od Harry’ego Redknappa czy Sama Allardyce’a. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkich angielskich menedżerów, którzy mają na koncie ponad 100 spotkań w roli szkoleniowców w Premier League, to Pardew pod względem procentu wygranych batalii jest piąty, po Royu Evansie, Bobbym Robsonie, Kevinie Keeganie i Johnym Gregorym.
Czy wobec tego powinien zostać trenerem kadry? Oto jak on widzi ten temat:
– Ja sam, z własnej inicjatywy, nie podejmowałem tego tematu, to media piszą o mnie w tym kontekście. Ja nie mam z tym nic wspólnego, jestem bardzo szczęśliwy w Crystal Palace. Z drugiej strony to reprezentacja Anglii. Jeśli jesteś Anglikiem i nie jesteś zainteresowany tą robotą, to coś musi być z tobą nie tak. Jeśli władze FA pojawiłyby się w moim domu z ofertą, to powiedziałbym tak: Dajcie mi kadrę na jeden turniej – osiągnę sukces, albo sromotną porażkę.
Co w tłumaczeniu z nowomowy medialnej oznacza pewnie: jestem szczęsliwy na Selhurst Park, nie narzekam na obecnego pracodawcę i nie chcę knuć za jego plecami, ale gdyby przyszła oferta z kadry, to nie miałbym prawa odmówić.
Ale zostawiając opinię samego Pardew na ten temat, czy rzeczywiście się nadaje do tej roli? Nie ma przecież żadnego doświadczenia w pracy na najwyższym poziomie. Nie prowadził nigdy drużyny w Lidze Mistrzów, nie walczył o mistrzostwo Anglii (choć warto zaznaczyć, że był z Newcastle w ćwierćfinale Ligi Europy). Czy zatem człowiek bez takiego doświadczenia może zostać selekcjonerem tak renomowanej kadry?
I tu dochodzimy do sedna dużego problemu dla Anglików. Ich trenerzy nie prowadzą klubów z czołówki, żaden zwycięzca Premier League w XXI wieku nie był kierowany przez Anglika. A po doświadczeniach z Svenem Goranem Erikssonem i Fabio Capello FA raczej nie będzie chciała stawiać znowu na opcję z zagranicy. Reguła zawsze była taka, podobnie jak w innych krajach, że dany szkoleniowiec wyróżniał się w lidze i w konsekwencji tego dostawał opiekę nad kadrą.
Dlatego wydaje się, że jest to w tym momencie najlepszy wybór dla „Synów Albionu”. Ale warto tu dodać, że jeśli najlepszy w tym momencie, to na pewno nie najlepszy ogólnie. Pardew nie jest w topie trenerów na świecie, nie jest też najlepszym menedżerem w Premier League i pewnie daleko mu do tego. Ale faktem jest, że osiąga od pięciu lat wyniki ponad stan. Widzimy, jak gra Newcastle po jego odejściu. Mimo narzekań kibiców z St. James Park trzymał tę drużynę w ryzach i umiał nią zarządzać. To samo robi w Palace. Bez rewolucji, z wykorzystaniem bieżącego potencjału.
Wszystko zależy od wyniku Anglii na Euro 2016. Przecież może się skończyć tak, że stary, dobry Roy osiągnie zadowalający wynik, a wtedy ten tekst zapewne przestanie być aktualny. Ot, cała piłka nożna.