Od momentu odejścia Wayne'a Rooneya do Manchesteru United kibice Evertonu nie mieli w szeregach swojego zespołu gracza, z którym mogliby się identyfikować. Kogoś, kogo zazdrościliby im sympatycy innych zespołów, kim mogliby się chwalić. Okres posuchy właśnie mija. Richarlison z hukiem wbija się na szczyt.
Obecnie bardzo rzadko kluby angielskiej Premier League pozyskują graczy z lig południowoamerykańskich. Wiąże się to przede wszystkim ze skomplikowanymi procedurami dotyczącymi pozwolenia na pracę. Gdy przykładowo Brazylijczyk nie występuje w dorosłej reprezentacji ani nie posiada drugiego obywatelstwa tj. paszportu kraju Unii Europejskiej, pojawiają się problemy.
Nierzadko jedynym wyjściem jest wysoka kwota odstępnego (czyt. przepłacenie), która ma niejako potwierdzić wartość gracza. Irracjonalne? Oczywiście. Ograniczające angielskie kluby przepisy niejednemu graczowi zamknęły już zresztą wrota do Premier League. Wspomniane wrota udało się jednak wyważyć władzom Watfordu. W jedyny możliwy sposób…
Transfer Richarlisona, 20-letniego wówczas ofensywnego pomocnika, na Vicarage Road był dużym zaskoczeniem. Ponad 12 milionów euro, jakie otrzymało za zawodnika Fluminense, załatwiło sprawę pozwolenia na pracę. Z prozaicznego powodu – kwota transakcji sześciokrotnie przewyższyła ówczesną wartość gracza. Niczym po wystrzale pistoletu startowego brytyjskie media zaczęły spekulować, kto to w ogóle jest i jak bardzo został przepłacony. Jednak jak okazało się niespełna rok później, władze Watfordu doskonale wiedziały, co robią, a na biznesie znają się jak mało kto.
Gwiazda, która była potrzebna
Pierwszy sezon na angielskich boiskach w wykonaniu Richarlisona imponujący nie był. Pięć bramek i tyle samo asyst to dorobek solidny, ale nierzucający na kolana. Tyle wystarczyło jednak, by zwrócić na siebie uwagę innych klubów. Po zaledwie jednym sezonie na Vicarage Road Watford sprzedał Richarlisona do Evertonu za 40 milionów euro. Jak okazało się kilka tygodni później, był to biznes życia i to dla wszystkich zainteresowanych stron. Podobnego przypadku myślę, że trzeba by w historii futbolu szukać naprawdę długo.
Watford bez Brazylijczyka jak na razie radzi sobie bardzo dobrze. Jestem pozytywnie zaskoczony dyspozycją zespołu Javiego Gracii i z uwagą śledzę ich poczynania. Co jednak powiedzieć o pierwszoplanowym bohaterze tekstu, Richarlisonie? Praktycznie na dzień dobry stał się nowym idolem kibiców z Goodison Park.
Przez lata sympatycy „The Toffees” byli pogrążeni w kompleksach. Sukcesy lokalnego rywala i gwiazdy występujące po czerwonej stronie Liverpoolu skutecznie zaniżały morale kibiców Evertonu. Teraz mają jednak już swoją własną gwiazdę albo zachowując umiar, materiał na gwiazdę. W końcu jednak spotkała ich odrobina szczęścia. Wydarzenie dla sympatyków Evertonu olbrzymiej wagi, gdyż od czasu odejścia Wayne’a Rooneya do Manchesteru United nie mieli kogoś, kim mogliby się pochwalić lub śmiało się z nim identyfikować.
Dlatego dla kibiców „The Toffees” Richarlison to taka mała odpowiedź na Mohameda Salaha. Mała, ale w przeciągu dwóch kolejek obecnego sezonu już sporo urosła. Trzy bramki na koncie Brazylijczyka i wielki wpływ, jaki ma na grę „The Toffees”, rozpętały prawdziwą euforię na Goodison Park. Nie milkną głosy, że Richarlison ma być twarzą i czołową postacią nowego Evertonu budowanego przez Marco Silvę. Oczywiście na razie powyższe opinie są nad wyraz hurraoptymistyczne. Jednak przypadek Richarlisona pokazuje, jak spragnieni wielkiego zawodnika byli kibice „The Toffees”. Już pierwszy gracz prezentujący wyższy poziom jest po zaledwie dwóch kolejkach traktowany jak gwiazda i nieodłączny element zespołu.
https://www.youtube.com/watch?v=bvtviZMMHMk
Z boku może wydawać się, że sympatycy Evertonu zachowują się, jakby złapali Pana Boga za nogi. Jednak po części mają ku temu podstawy. W Richarlisonie drzemie wielki potencjał. Przejście Brazylijczyka do „The Toffees” wydaje się racjonalną decyzją, by postawić kolejny krok naprzód w karierze. Na rozwoju zawodnika skorzysta zarówno klub, jak i sam Richarlison. Wątpliwe, by utalentowany zawodnik na dłużej pozostał na Goodison Park. Jeżeli Brazylijczyk utrzymałby skuteczność (co byłoby nie lada niespodzianką), już po roku najprawdopodobniej pożegnałby się z niebieską częścią Liverpoolu. Tym razem za jeszcze większe pieniądze.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Zdecydowanie pod górkę wiedzie się Unaiowi Emery’emu. Choć Hiszpan ma za zadanie przywrócić Arsenal do czołowej czwórki (mówienie o mistrzostwie byłoby zupełnie irracjonalne), to początek sezonu nie zachwyca. Mesut Özil wygląda, jakby nie wrócił jeszcze ze spotkania z Recepem Tayyipem Erdoğanem. Reszta zespołu nie lepiej. Dwie porażki z konkurentami o czołowe miejsca w lidze dają do myślenia. Czy z tej mąki będzie chleb? Raczej nie w tym sezonie.
- Nie lepiej (a patrząc na tabelę nawet gorzej) wiedzie się lokalnemu rywalowi Arsenalu. West Ham United zachwycał w letnim oknie transferowym, sprowadzając klasowych graczy. Na razie spodziewanym efektem ubocznym zmiany stylu gry na bardziej ofensywny są nędzne wyniki. Ponadto zamiast bramek „The Hammers” zdobywają głównie żółte kartoniki. Jak widać, w obu przypadkach proces adaptacji do wymagań nowego szkoleniowca musi potrwać. Niestety jest najczęściej okupiony także słabszymi wynikami. Przynajmniej na początku.
Javi Garcia raczej nie jest trenerem Watfordu :)
Jak najbardziej jest :-) Łatwo pomylić z graczem Betisu. Pozdrawiam i poniżej dla potwierdzenia podsyłam link https://www.transfermarkt.pl/javi-gracia/profil/trainer/10254
Na przyszłość polecam jednak dokładniej sprawdzać dane i pisownię. Tym razem ułatwię zadanie - Javi Gracia, a nie Garcia. Dość znacząca różnica ;)
Zgadza się, mój błąd. Już poprawione. Pozdrawiam.