Każda drużyna ma w swoich szeregach człowieka od czarnej roboty. Takiego, który zbytnio nie strzela, nie dogrywa kluczowych piłek – generalnie brak mu liczb. Ale bez niego trudno wyobrazić sobie dobrą grę i w razie jego nieobecności zespół bardzo dużo traci. Takim piłkarzem dla ŁKS-u jest Adrian Klimczak – zawodnik na co dzień nie do końca doceniany, ale z całą pewnością kluczowy w układance Kazimierza Moskala.
Były zawodnik m.in. Arki Gdynia w hierarchii łódzkiego zespołu urósł do rangi zawodnika niemniej znaczącego, jak Dani Ramírez czy Arkadiusz Malarz. Bez niego lewa strona obrony przeżywa koszmarne katusze, jest dziurawa i niemal w każdym elemencie wadliwa. Przez niespełna rok gry w drużynie z Alei Unii, Adrian Klimczak wyrobił sobie markę zawodnika niezastąpionego, bez którego defensywa ŁKS-u traci pod wieloma względami.
Z miejsca ważna postać
Wraz z przenosinami Klimczaka z Arki Gdynia do Łódzkiego Klubu Sportowego na początku 2019 roku drużyna trenera Moskala bardzo zyskała na jakości na lewej stronie defensywy. Do tamtego czasu próbowano wielu wariantów na tej flance, ale wszystkie poszły w odstawkę, gdy przekonano się o tym, ile dobrego może wnieść nowy nabytek klubu. Miejsca w ,,11″ nie oddał już do końca sezonu Fortuna I ligi i przyczynił się do wprowadzenia drużyny do Ekstraklasy. Zarówno Klimczak, jak i cały ŁKS, przed rozpoczęciem sezonu 2019/2020, mieli spokój w kwestii obstawienia lewej strony obrony. 22-latek stał się pewnym ogniwem i nieodłącznym elementem łódzkiego klubu.
Strata Klimczaka = strata jakości
Początkiem sezonu ŁKS dał sygnał wszystkim rywalom, że nie wrócił do Ekstraklasy, żeby zbierać od wszystkich oklep. Zdominowanie Lechii na otwarcie i pokonanie na wyjeździe Cracovii pokazały wartość i możliwości ekipy Kazimierza Moskala. Początek problemów wypadł na mecz 3. kolejki z Lechem Poznań. Doliczony czas pierwszej połowy, część kibiców już w kolejce po hot-dogi, obaj trenerzy jedną nogą w szatni, na tablicy wyników 2:1 na korzyść Kolejorza. Czas doliczony dobiega końca, a we własnym polu karnym upada Adrian Klimczak i łapie się za dłoń. Samo zdarzenie niespecjalnie kogoś zainteresowało i przejęło, ot takie codzienne piłkarskie wydarzenie. Ktoś z kimś się poprzepychał, ktoś upadł, zaraz pewnie się pozbiera – normalna rzecz. Tyle że w tym wypadku ze znacznie gorszymi skutkami.
Adrian Klimczak, który doznał urazu podczas ostatniego spotkania ligowego z Lechem Poznań, przeszedł zabieg zespolenia kości prawej dłoni. 22-letniego zawodnika czeka teraz przynajmniej miesiąc przerwy od treningów.
▶️ https://t.co/uGYGhejk3S pic.twitter.com/6R6zDrvCP1
— ŁKS Łódź (@LKS_Lodz) August 9, 2019
Lewy obrońca ŁKS-u na drugą część meczu już nie wychodzi, jego miejsce zajmuje Jan Grzesik. Nikt nie podejrzewa, że mogło stać się coś, co wykluczy Klimczaka z gry na dłuższy okres. Diagnoza jednak jest dla ŁKS-u bolesna – złamany palec wskazujący i środkowy oraz czwarta kość śródręcza. Sama kontuzja, ze względu na moment jej wystąpienia, jak się później okazuje, ma charakter bardzo symboliczny dla ŁKS-u. Od meczu z Lechem zaczęła się bowiem seria porażek drużyny Moskala, której koniec wypadł na dzień powrotu do gry właśnie Adriana Klimczaka. Nie ma co sztucznie uzależniać fatalnego czasu drużyny z Alei Unii od braku jednego zawodnika, ale absencję Klimczaka w trakcie spotkań widział każdy. Nawet ktoś niespecjalnie będący na bieżąco z poczynaniami łódzkiego zespołu.
Konieczność radzenia sobie bez Adriana Klimczaka to jedno, inna sprawa to osoba zastępcy 22-latka. Kazimierz Moskal wyboru nie miał praktycznie żadnego. Albo stawiać na Artura Bogusza, który nominalnie jest prawym defensorem, albo na Kamila Rozmusa, który lewą stronę obrony znał lepiej, ale nie cieszył się dużym zaufaniem trenera. Wybór padł na tego pierwszego, jak się później okazało, była to jedna z gorszych decyzji jakie mógł podjąć trener ŁKS-u. Pierwsza przesłanka co do tego przyszła od razu, bowiem w pierwszym meczu na lewej stronie obrony nie dość że Bogusz wypadł bardzo słabo, to jeszcze zdobył samobójczego, decydującego o wyniku gola. Z meczu na mecz jego gra wyglądała tylko gorzej, lewą stroną ŁKS-u przechodzili wszyscy z największą łatwością. Gdyby stworzyć ,,11″ najsłabszych pierwszej części sezonu Ekstraklasy, to niewykluczone, że Bogusz dumnie dzierżyłby w niej opaskę kapitana. Generalnie brak Klimczaka czuło się aż nadto. Fakt, że po jego powrocie ŁKS wygrał w lidze pierwszy raz od 9 kolejek, też wiele mówi o różnicy klas obu panów. A jeszcze dobitniej prezentuje to poniższa grafika.
Dlaczego Adrian Klimczak robi aż taką różnicę?
Diabeł tkwi w szczegółach. I tymi szczegółami ŁKS wiele meczów sobie przegrał. Obycie z graniem na lewej stronie ma gigantyczne znaczenie dla funkcjonowania całej defensywy. Bo też nie można powiedzieć, że wszystkie mecze ŁKS-owi pod nieobecność Klimczaka przegrał Bogusz. Po prostu czuło się jego zagubienie w nieswoim środowisku, takiej kwestii się nie przeskoczy w parę meczów. Raz Bogusz zapomniał się cofnąć, raz źle zaasekurował, w innym przypadku nie oskrzydlił czy w niewłaściwym momencie doskoczył do rywala, przez co tworzyła się luka w obronie. To wszystko są rzeczy bardzo niewielkie, pozornie nie aż tak istotne, ale na wysokim poziomie często kluczowe. Klimczak te automatyzmy ma, Bogusz musiał się ich od nowa uczyć. A na to nie było czasu.
Nominalny lewy obrońca wraca do gry i od razu ŁKS w 3 kolejnych meczach zdobywa 7 punktów, tracąc tylko jednego gola z gry. Przypadek? Wcale Klimczak nie musiał przez 90 minut biegać od linii do linii, żeby tak diametralnie zmienić oblicze gry łódzkiej drużyny. Wystarczyła pewność w zachowywaniu się przy naturalnych dla lewego obrońcy sytuacjach i świadomość całej linii defensywy, że obok jest ktoś w pełni znający się na swoim fachu. Nie zaważyło to rzecz jasna na kompletnej poprawie wyglądu linii obrony ŁKS-u, ale od kiedy Klimczak gra ze stałą częstotliwością, to dużo problemów defensywnych wydaje się łatwiejszych do rozwiązania. Nie trzeba co mecz strzelać, nie trzeba w kółko kreować grę i mieć w meczu kilka otwierających podań. Pewność meczowa Adriana Klimczaka sama w sobie jest wartością nieocenioną dla Łódzkiego Klubu Sportowego.