Są w świecie futbolu wojownicy będący wzorem do naśladowania. Są ludzie, którzy swoją postawą na boisku udowadniali, że nic ich nie skrzywdzi, nic ich nie powali na kolana, nic ich nie złamie. Jednak niekiedy ci futbolowi herosi zupełnie nie radzą sobie w życiu prywatnym. Tak właśnie było z Adamem Ledwoniem, który 11 czerwca 2008 roku odebrał sobie życie.
Trwały akurat mistrzostwa Europy. Jako wielki fan futbolu śledziłem uważnie każde spotkanie, z uwagą słuchałem, co mają do powiedzenia eksperci w studiu. Zdziwiłem się, kiedy zagościł w nim Adam Ledwoń, którego doskonale kojarzyłem z czasów gry w GKS-ie Katowice. Ledwoń, który wówczas był jeszcze czynnym piłkarzem, wypowiadał się całkiem sensownie, miło było go posłuchać. Któregoś dnia usłyszałem jednak informacje, że Adam Ledwoń nie żyje, odebrał sobie życie. Jak to, Ledwoń? Człowiek, który na boisku był wielkim wojownikiem, popełnił samobójstwo? Przecież on nawet z urwaną nogą skakałby na drugiej, by dorwać przeciwnika, który jest przy piłce. Po prostu niemożliwe.

Żeby było jasne, o kogo chodzi, trzeba poświęcić kilka zdań karierze zawodnika. Wielkim piłkarzem Ledwoń na pewno nie był. Jego przygoda z futbolem rozpoczęła się na dobre w 1991 roku, kiedy przeszedł z Odry Opole do GKS-u Katowice. Tam wychowanek klubu Małapanew Ozimek spędził piękne siedem lat. 13 kwietnia 1993 roku, w wieku zaledwie 19 lat, zadebiutował w reprezentacji Polski w meczu z Finlandią. Zmienił wówczas Andrzeja Lesiaka, który wcześniej był czołową postacią GieKSy, a następnie przeniósł się do Austrii. „Ledek” podąży później tym samym szlakiem, ale najpierw rozegra 182 spotkania i strzeli kilka ważnych bramek dla katowiczan. Jeśli coś jednak ma określać Adama, to na pewno nie są to cyferki, które w tym przypadku znaczą niewiele. Ledwoń przez kilka lat był kapitanem GKS-u i trzeba przyznać, że wywiązywał się z tej roli wzorowo, mimo stosunkowo młodego wieku. To właśnie jego świetna gra w drugiej linii (zaczynał jako obrońca) przyczyniła się do sukcesów zespołu z ulicy Bukowej w drugiej połowie lat 90., kiedy to wspólnie ze Sławomirem Wojciechowskim byli postrachem ligi polskiej. Ledwoń był symbolem walki do upadłego i właśnie takiego pamiętają go w Katowicach – walczącego, a nie upadającego. A jak pamiętają go kibice reprezentacji Polski? Niech w pamięci zostanie mecz z Gruzją, rozgrywany pod wodzą Krzysztofa Pawlaka. Polska wygrała wówczas 4:1, Ledwoń strzelił gola i harował jak cztery woły.
Kontynuując wątek kariery piłkarza, należy przypomnieć jej zagraniczny rozdział. W 1998 roku Ledwoń przeniósł się do Niemiec. Jego wybór padł na Bayer Leverkusen, który radził sobie wówczas całkiem nieźle. Tam jednak Polak nie zrobił furory i szybko odszedł do Fortuny Koeln, w której też nie zdołał znaleźć swojego miejsca, więc zdecydował się na wyjazd do Austrii. Jako piłkarz Austrii Wiedeń, Admiry Wacker Modling czy Sturmu Graz był wyróżniającą się postacią w lidze. Selekcjonerzy reprezentacji Polski nie pamiętali jednak o walecznym pomocniku, który ostatni mecz w drużynie narodowej rozegrał 22 kwietnia 1998 roku przeciwko Chorwacji. W 2007 roku Ledwoń przeniósł się do Austrii Kaernten, w której też był kluczową postacią. Łącznie w austriackiej Bundeslidze rozegrał 195 spotkań i strzelił siedem bramek.
Popularny „Ledek” był też bohaterem kilku afer. Przede wszystkim był piłkarzem, który nie przebierał w środkach. Swoim przeciwnikom potrafił zafundować cios pod żebro czy soczystego kopniaka albo wejść takim wślizgiem, który odstraszyłby samego Mike’a Tysona. Nic dziwnego, że Polak był bliski pobicia rekordu żółtych kartek w lidze austriackiej, w jednym sezonie zebrał ich aż 19. Pamiętny był też rozgrywający się przed kamerami konflikt z Dietmarem Kuehbauerem. Austriak miał powiedzieć do Ledwonia „śmierdzisz Polską”. Na co pomocnik odpowiedział pięściami. Konflikt narastał, a „Ledek” podobno wyznaczał nawet nagrody temu, kto w meczu Polski z Austrią złamie Kuehbauerowi nos. Polak mówił o swoim adwersarzu w sposób szczególny. Przed spotkaniem z Austrią pokusił się o następującą wypowiedź: – Na 99% Kuehbauer zagra z Polską. Będzie grał w środku pola, więc może trafi na Arka Radomskiego z Austrii Wiedeń. Zaraz do niego zadzwonię i poproszę, aby wieśniaka pozdrowił ode mnie w szczególny sposób. Ciekawe, czy na boisku w Chorzowie też będzie chodził za wszystkimi i powtarzał, że śmierdzi od nich Polską. I mam prośbę do kibiców – gwiżdżcie za każdym razem, gdy ten burak dojdzie do piłki. Mam nadzieję, że zejdzie z boiska upokorzony: i wynikiem, i swoją grą, i przyjęciem przez publikę. Ledwoń miał też swoją filozofię na temat gry reprezentantów Polski. – Jazda z nimi na maksa! Jak nie będzie jazdy, nie będzie wyniku. Nie możemy ciągle wierzyć, że jesteśmy Brazylijczykami. My każde zwycięstwo musimy wyrwać rywalom z gardła. Grać w taki sposób, żeby marzyli o końcowym gwizdku, żebyśmy w końcu dali im spokój, odpuścili. Niech marzą o powrocie do domu i nogach w całości, niech się boją. Sama gra w piłkę w naszym wypadku rzadko kiedy skutkuje. To był człowiek impulsywny, zawsze mówił, co myśli, a czasem nawet powiedział coś, zanim w ogóle pomyślał. – Ty wieśniaku! Weź swój traktor i wyp… stąd, zanim cię zabije! To oczywiście do Kuehbauera przed kamerami.
W 2008 roku mistrzostwa Europy odbywały się na boiskach Austrii i Szwajcarii. Telewizja Polsat postanowiła więc wykorzystać fakt, że w tym kraju gra właśnie Ledwoń, i zaprosiła 34-letniego wówczas piłkarza do studia. To była miła niespodzianka dla kibiców, którzy nie oglądali „Ledka” od sześciu lat, i pewnie dla samego zawodnika, o którym polskie media zupełnie zapomniały. Media nie wiedziały jednak o problemach osobistych zawodnika, który nie potrafił dogadać się z żoną. Ta podobno raz na jakiś czas mówiła, że odchodzi od piłkarza, co doprowadzało go do frustracji. Frustracja przerodziła się w depresję i w końcu w Adamie coś musiało pęknąć. Pewnego razu powiedział koledze, że żona odeszła i z tego powodu się powiesi. I jak powiedział, tak zrobił. Pewnie działał pod wpływem impulsu, powiedział, zrobił, nie zdążył pomyśleć. Jego ciało odnaleziono kilka godzin po fakcie w domu w Klagenfurcie.
Kiedy informacja o śmierci Ledwonia obiegła polskie media, Mateusz Borek prowadził właśnie studio mistrzostw Europy. Jeden z najsłynniejszych polskich komentatorów miał rozmawiać m.in. ze Zbigniewem Bońkiem o meczu Polski z Austrią, lecz nie bardzo wiedział, o czym mówić. W jego głowie była pustka. Studia pomeczowego wyjątkowo nie było.
Ledwoń był boiskowym gladiatorem. Był człowiekiem, który doskonale radził sobie w roli twardziela. Zły chłopiec z Katowic – tak go zapamiętano. W tej całej złości i agresji było jednak coś poetyckiego, coś, co człowieka oglądającego jego poczynania motywowało, bo Ledwoń był piłkarzem, który zarażał sercem do walki. Zaraził tą pasją, tym walecznym charakterem masę kibiców, po czym odebrał sobie życie. Przestał walczyć. Możemy mówić, że to niesprawiedliwe, że tacy ludzie posuwają się do takich rzeczy. Możemy skarżyć się na los, że czasem jest tak bezwzględnie ironiczny. Możemy w końcu utyskiwać na to, że nawet tak wielcy wojownicy jak Adam Ledwoń miewają chwile słabości, które potrafią w tak brutalny sposób odbić się na nich samych. Życie pisze czasem zaskakująco czarne scenariusze.
Adaś GieKSa pamięta! Dziękujemy!