Bez wątpienia jednym z najtrudniejszych momentów dla wielu piłkarzy jest dzień, w którym kończą swoją przygodę z piłką przy nodze. Nie dość, że muszą przestać robić to, co jest ich największą frajdą, to jeszcze na dodatek muszą przyzwyczaić się do nowego trybu życia. Odtąd bowiem nikt już nie będzie im wszystkiego podtykał pod nos. Niektórzy byli zawodnicy z braku laku udają się do telewizji, żeby wcielić się w rolę eksperta. Jednakże są również tacy piłkarze, o których ich byłe kluby nie zapomniały.
Przykładem takiego szczęściarza, który mógł płynnie przejść z roli piłkarza do pracownika klubu, jest Petr Cech. Chelsea już od kilku lat miała plany związane z czeskim golkiperem. Co prawda w 2015 roku „The Blues” sprzedali swoją legendę do lokalnego rywala – Arsenalu – w którym spędził cztery ostatnie lata swojej kariery, ale kiedy Czech zakończył swoją przygodę z piłką, to błyskawicznie powrócił do klubu, w którym święcił największe sukcesy i którego barwy przywdziewał przez 11 lat (2004-2015).
Teraz będzie pełnił funkcję doradcy technicznego. Do jego obowiązków będzie należało udoskonalenie współpracy pomiędzy pierwszym zespołem a akademią. Będzie również doradzał w kwestiach sportowych. Takich zawodników jak Cech jest oczywiście więcej.
I feel very privileged to have this opportunity to join @Chelseafc again and help create the best possible high level performance environment to continue the success the club has had over the past 15 years … pic.twitter.com/FvcZc698mx
— Petr Cech (@PetrCech) June 21, 2019
Podeptana legenda
Były bramkarz z kraju naszych południowych sąsiadów z pewnością ma nadzieję, że jego współpraca z Chelsea potoczy się lepiej, niż miało to miejsce w przypadku Tottiego w Romie. „Il Capitano” kilka dni temu odszedł z Romy, w której przez ostatnie dwa lata pełnił funkcję dyrektora. Na swojej pożegnalnej konferencji prasowej uderzył w obecny zarząd i wyjaśnił, że nie chce firmować swoim nazwiskiem jego działań.
Padły bardzo mocne słowa. Totti powiedział, że wolałby umrzeć, niż żyć w taki sposób choćby jeden dzień dłużej. „Il Capitano” jako dyrektor pojawiał się regularnie na meczach Romy, ale ilekroć znalazł się w oku kamery, widzieliśmy, że ma marsową minę. Sprawiał wrażenie wiecznie przygnębionego. Poniekąd wynikało to pewnie z faktu, że został niejako przymuszony do zakończenia piłkarskiej kariery, mimo że czuł się jeszcze na siłach, żeby grać w piłkę. W 2017 roku, kiedy „Il Capitano” schodził ze sceny, nawet kibice Lazio napisali w specjalnym liście, że gdyby Francesco grał w ekipie „Biancocelestich”, to wówczas byłby traktowany tak, jak na to zasłużył.
Ze stroju piłkarskiego błyskawicznie wskoczył w garnitur i niemalże z dnia na dzień stał się pracownikiem klubu. Jednak w tej roli zbyt długo nie wytrzymał. Totti to Roma – nie ma co do tego wątpliwości. Jednak czy można powiedzieć, że Roma to Totti? Po ostatnich działaniach klubu względem „Il Capitano” – raczej nie.
Czarę goryczy przelało wypchnięcie siłą z klubu Daniele De Rossiego. Totti tego nie zaakceptował, na konferencji prasowej, na której ogłosił swoje odejście, powiedział, że obecny zarząd od ośmiu lat robi wszystko, żeby wypchnąć rzymian z Romy. Niestety udało mu się to zarówno z Tottim, jak i De Rossim. W kadrze Romy wciąż jest dwóch rzymian z Romą w sercu – Lorenzo Pellegrini i Alessandro Florenzi. Teraz to pewnie oni są pierwsi do odstrzału.
To naprawdę przykre, co się dzieje z klubem, który dla wielu osób był/jest ostoją romantyzmu. James Palotta odarł Romę z romantyzmu i stworzył klub wydmuszkę. Gdybym to ja był prezydentem Romy i posiadał dwie tak pomnikowe postacie jak Totti i De Rossi, to powierzyłbym im wszystko. Oczywiście jak nietrudno się domyślić, kibice „Giallorossich” stanęli murem za Tottim, a ich nienawiść do Palotty i jego prawej ręki Baldiniego wzrosła do maksimum. Nie od dziś wiadomo, że ten, kto mówi prawdę, nie może zostać w Romie. Ranieri, De Rossi, Totti – oni po prostu nie pasują do nowej wizji klubu. Obecna Roma to nie jest miejsce dla romanistów.
Miałem nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, ale nadszedł. To dla mnie zły i trudny dzień, ale biorąc pod uwagę warunki, podjęcie tak gwałtownej decyzji było rzeczą słuszną. Nigdy nie miałem możliwości pracować operacyjnie w obszarze technicznym. Myślałem o tym miesiącami, ale to najbardziej spójna i właściwa decyzja. Na pierwszym miejscu przed wszystkimi musi być Roma. Mój lud pozostanie moim ludem, nikt mi go nie odbierze i nikt nie odbierze mnie im. Francesco Totti na swojej pożegnalnej konferencji prasowej, 17.06.2019
Literally
#Totti#Roma pic.twitter.com/xJ685YAVKZ
— aRabista (@Arabista_me) June 17, 2019
Samolocik znów wylądował w Rzymie
Pozostając przy klimatach Romy, warto wspomnieć o Vincenzo Montellim. On również powrócił do Rzymu po zakończeniu kariery piłkarskiej. Oczywiście w odróżnieniu od Tottiego objął stanowisko trenera – najpierw młodzieży, a potem na chwilę pierwszego zespołu.
Montella zapracował na miano jeśli nie legendy, to przynajmniej ulubieńca kibiców. „Samolocik” (nazywany tak ze względu na swoją charakterystyczną cieszynkę) grał w ekipie „Giallorossich” w latach 1999-2009. Zagrał dla Romy w 258 meczach i miał duży udział w zdobyciu ostatniego dla Romy scudetto. Tworzył wówczas, wraz z Batistutą i Tottim, ofensywny tercet, który był zabójczy dla rywali.
Kiedy zakończył karierę w 2009 roku, od razu został mianowany trenerem młodzieżowej ekipy Romy. Z kolei w lutym 2011 roku zastąpił w pierwszym zespole zwolnionego Claudio Ranieriego. „Giallorossich” prowadził do końca sezonu. Wyniki miał średnie – 7 zwycięstw, 4 remisy, 5 porażek. Trzeba jednak pamiętać, że to był jego pierwszy seniorski klub, jaki prowadził w swojej trenerskiej karierze. Dziś Montella stał się symbolem trenerskiego nieudacznika (drugim największym po Gian Piero Venturze), ale kibice Romy do dziś go uwielbiają. Jednakże wyłącznie ze względu na jego karierę piłkarza.
Friday Feeling#FridayFeeling #fridayfeelings #fridayfeelings❤️ #fridayfeelinggood #montella #vincenzamontella #aeroplanino #asroma #dajeroma #dajeromadaje #forzaroma #roma #calcio #serieatim #footballmemories #oldfootball #footballretro #retrofootball #footballgram pic.twitter.com/46vo39OH4Y
— Football Memories (@FM_Twittah) May 18, 2018
W Poznaniu jak w Rzymie
Oczywiście nie tylko w Rzymie stawia się na swoich byłych piłkarzy. Takie sytuacje mają miejsce wszędzie. Także w Polsce! Polskimi odpowiednikami Tottiego i Montelli można nazwać Piotra Reissa i Ivana Djurdjevicia. Obaj zakończyli karierę w tym samym momencie. 2 czerwca 2013 roku ostatni raz ubrali niebiesko-białe barwy, by rozegrać pożegnalny mecz w Lechu Poznań. Po spotkaniu klub zorganizował Polakowi i Serbowi piękne pożegnanie, po czym obaj zostali w Poznaniu. Ivan objął młodzieżowe zespoły Lecha, był przygotowywany na to, że kiedyś obejmie pierwszy zespół, a Reiss dołączył do zarządu, a konkretnie zajął stanowisko koordynatora sportowego.
Porównanie „Rejsika” i „Djuki” do Tottiego i Montelli jest o tyle zasadne, że losy legend Lecha potoczyły się bardzo podobnie co ich włoskich odpowiedników. Reiss nie popracował długo w zarządzie. Postanowił skupić się na swojej Akademii Reissa i odszedł z Lecha po mistrzowskim sezonie 2014/2015.
Ivan Djurdjević, nim objął pierwszy zespół Lecha Poznań, wcześniej przez pięć lat pracował w ekipie U-19 „Kolejorza” i z rezerwami. Sukcesów nie odnosił, ale to właśnie jemu powierzył stery Piotr Rutkowski, kiedy rok temu klub był w krytycznym momencie. „Djuka” chciał wszystko od razu zmienić. Miał wiele pomysłów, może nawet za dużo.
Sporo było chaosu w jego poczynaniach. Uparł się m.in. na grę trójką obrońców, mimo że Lech nie miał odpowiednich wykonawców, którzy pasowaliby do takiego stylu gry. Powiedzmy sobie szczerze – objęcie Lecha to było dla niego za duże wyzwanie na tym etapie kariery. Serb pod koniec swojej kadencji zupełnie już stracił panowie nad czymkolwiek. Po meczu w Częstochowie (porażka 0:1 z Rakowem), po którym „Kolejorz” odpadł z Pucharu Polski, Djuka zwyzywał wszystkich zawodników w szatni. Po angielsku, żeby wszyscy zrozumieli. To był jego koniec na stanowisku trenera. Serb powiedział Piotrowi Rutkowskiemu po zwolnieniu, że misja pozbierania Lecha go przerosła, ale trzeba docenić go za próbę. Djurdjević i tak na zawsze pozostanie w sercach kibiców „Kolejorza”.
Patrząc na przykłady rzymsko-poznańskie, można dojść do wniosku, że byli zawodnicy, wracając do swoich ukochanych klubów w innej roli, wcale nie mają łatwo. Świeżo mianowany doradca techniczny Chelsea – Petr Cech – z pewnością ma nadzieję, że jego rządy będą mniej burzliwe niż w przypadku opisanych przeze mnie byłych piłkarzy.