Takie rankingi nigdy nie pozostawiają wyjaśnionej sprawy. Wiele z tych nominacji wyśmiejecie bądź zwyczajnie nie zgodzicie się z nimi. Jednak na tym polega piękno nie tylko Premier League, lecz także piłki nożnej. Im więcej fenomenalnych meczów, tym lepiej. Przez 30 lat Premier League na angielskich boiskach mamy do czynienia z wieloma starciami na najwyższym poziomie pod każdym względem.
Znajdziecie tutaj spotkania zamykające sezon, decydujące o końcowym kształcie tabeli. Będą również rollercoastery z wieloma bramkami i zwrotami akcji. Wreszcie poznacie historię spotkań, które na zawsze odmieniły kształt zarówno 30 lat Premier League, jak i futbolu na całym świecie. Tak właśnie prezentuje się – naszym zdaniem – lista najlepszych spotkań z każdego sezonu najlepszej ligi świata.
Manchester United 2:1 Manchester City (06.12.1992)
Na początek debiut zawodnika, który stał się prekursorem zmian w angielskim futbolu. Przez 30 lat Premier League stała się multikulturową ligą, w której znajdziemy zawodników ze wszystkich stron świata. Na początku lat 90. w Anglii panowało bardzo konserwatywne spojrzenie na sprawy związane z futbolem. Dominacja Brytyjczyków, styl oparty na długich podaniach i grze w powietrzu oraz brak jakiegokolwiek profesjonalizmu. Transfer Erica Cantony do Manchesteru United zmienił wszystko.
Oczywiście paru zawodników spoza Wysp Brytyjskich grało w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii, jednak w tamtych czasach nikt nie wywarł takiego wpływu jak Francuz. Jego podniesiony kołnierzyk do dzisiaj wspomina się z nieskrywaną nostalgią, a liczne bramki stanowiły podwaliny pod budowę największej siły pierwszych dwudziestu lat w lidze.
Aston Villa 1:2 Manchester United (23.08.1993)
W pierwszym sezonie Premier League Manchester United do końca walczył z Aston Villą o miano najlepszej drużyny w Anglii. Podopieczni Aleksa Fergusona o zaledwie punkt wyprzedzili „The Villans” i zostali pierwszymi zwycięzcami Premier League. Już na samym początku kolejnego sezonu rywale z poprzednich rozgrywek spotkali się ponownie.
Wynik na korzyść drużyny z Manchesteru przechylił fantastyczny występ młodego skrzydłowego, który dla wielu obserwatorów pozostawał jeszcze anonimowy. Miało się to zmienić w bardzo krótkim czasie. Ryan Giggs, pieczętując zwycięstwo nad Aston Villą, pierwszy raz wkroczył na piedestał, z którego nie zszedł przez niemal dwadzieścia lat. Abstrahując od pozaboiskowej postawy, próżno znaleźć lepszego skrzydłowego w historii całej Premier League.
Crystal Palace 1:1 Manchester United (25.01.1995)
Jeżeli nie przypominacie sobie przebiegu tamtego spotkania, to nikt nie może Was za to winić. Zwyczajne styczniowe popołudnie w południowym Londynie, zakończone dość niespodziewanym remisem hegemona w postaci maszyny Fergusona. Czy to spotkanie obfitowało w piękne bramki? Nie do końca. Niezwykły przebieg samych wydarzeń boiskowych? Również nie. Z trakcie tego meczu wydarzyła się jednak sytuacja, w której główną rolę odegrał wspomniany wcześniej Cantona.
Po otrzymaniu czerwonej kartki za faul na obrońcy Palace Cantona bez większych dyskusji schodził do tunelu. Szyderstwa ze strony jednego z fanów gospodarzy stanowiły przekroczenie granicy – Francuz twierdził, że odzywano się do niego w sposób rasistowski. Niemniej jednak takiego rozwiązania sprawy nie spodziewał się nikt. Gwiazda Manchesteru United po prostu podbiegła do trybun i… z wyskoku kopnęła wspomnianego fana ekipy Palace. Stanowi to jedną z najbardziej legendarnych sytuacji pozaboiskowych nie tylko w Premier League, lecz także w całym europejskim futbolu.
Manchester City 2:2 Liverpool (05.05.1996)
W tym sezonie również mieliśmy do czynienia z takim wynikiem. Okoliczności nie mogły się jednak bardziej różnić. Przed ostatnią kolejką sezonu obydwie ekipy wcale nie walczyły o te same cele. Wręcz przeciwnie – goście umiejscowieni w czubie tabeli przyjeżdżali do zespołu dramatycznie broniącego się przed spadkiem. Tak, tak, Manchester City przed wejściem kapitału z Bliskiego Wschodu wcale nie bił się o największe trofea.
Ten mecz przeszedł do historii nie ze względu na utrzymanie „The Citizens” w lidze, ale fatalną pomyłkę sztabu szkoleniowego. Po doprowadzeniu do wyniku 2:2 trener gospodarzy Alan Ball nakazywał utrzymanie remisu. Jakie musiało być zaskoczenie piłkarzy z błękitnej części Manchesteru, gdy okazało się, że takie rozstrzygnięcie nie daje im upragnionego pozostania w elicie. Rywalizujące z City drużyny Coventry oraz Southampton miały lepszy bilans bramkowy. Z tego powodu 26 lat temu kibice obecnie najlepszej drużyny w Anglii musieli pogodzić się z rozpoczęciem następnego sezonu na zapleczu elity.
Arsenal 4:1 Sheffield Wednesday (26.10.1996)
Chociaż Blackburn Rovers z fenomenalnym Alanem Shearerem pokrzyżowało plany Aleksowi Fergusonowi, w pozostałych sezonach nie było mocnych na ekipę z Old Trafford. Ten stan rzeczy zmienił się po pojawieniu się w Arsenalu pewnego francuskiego trenera, którego rywalizacja z będącym u sterów United Szkotem zapisała się złotymi zgłoskami w historii 30 lat Premier League.
Arsene Wenger był sceptycznie odbierany nie tylko przez kibiców, lecz także samych zawodników. Wprowadzenie profesjonalizmu, diety i zupełnie nowej taktyki nie podobało się starszyźnie. Podobnie jak sprowadzenie do klubu młodego, atletycznie zbudowanego Francuza do środka pola. Patrick Vieira stał się pierwszym transferem Wengera.
Środkowy pomocnik miał wejść do zespołu nieco później, jednak jego debiut w meczu z Sheffield wymusiła kontuzja Raya Parloura. Vieira pojawił się na boisku w okolicach 30. minuty przy stanie 1:0 dla gości. Kibice zgromadzeni na Highbury nie wierzyli własnym oczom. Oto młodziutki, nikomu nieznany chłopak dyryguje całym zespołem i wydarzeniami na boisku. „Kanonierzy” wygrali to spotkanie 4:1, a sam Vieira oraz Wenger otrzymali od fanów pokaźną dawkę zaufania.
Arsenal 3:2 Manchester United (09.11.1997)
Wenger nie zdążył napsuć krwi od razu po przyjściu do Premier League, jednak jego pierwszy pełny sezon okrasił zdobyciem mistrzostwa Anglii. Bez wątpienia duży krok do trofeum Arsenal zrobił w listopadzie, gdy urzędujący mistrz przyjechał na Highbury.
W tym meczu było praktycznie wszystko. Duża liczba goli, obustronny ruch oraz wysoka jakość piłkarska. Różnicę zrobił kolejny młodziutki Francuz, którego Wenger wyciągnął praktycznie z kapelusza. Nicolas Anelka miał zaledwie 18 lat, kiedy wprawił w osłupienie fanów gości oraz wszystkich piłkarzy Manchesteru United. Naprzemiennie z Ianem Wrightem tworzyli ogromne zagrożenie pod bramką Petera Schmeichela, co zaowocowało cudowną bramką nastolatka otwierającą wynik meczu. Fantastyczne uderzenie z dystansu Patricka Vieiry to było za mało – goście doprowadzili do wyrównania. Highbury eksplodowało, gdy w końcówce meczu David Platt ustalił wynik spotkania, które zaowocowało zdobyciem pierwszej trofeum Premier League w historii Arsenalu parę miesięcy później.
Nottingham Forest 1:8 Manchester United (06.02.1999)
Następny sezon miał być dominacją siły Manchesteru United na angielskich boiskach. Powrót na tron odbył się w bardzo przekonujący sposób, a jednym z wybitnych spotkań był wyjazd do Nottingham.
To właśnie wtedy narodziła się legenda najlepszego rezerwowego na świecie w osobie Ole Gunnara Solskjaera. Były już menedżer ekipy z Old Trafford zameldował się na murawie dopiero w 71. minucie, zmieniając Roya Keana. Przy stanie 1:4 wydawać by się mogło, że Manchester United zdejmie nogę z gazu. Nic bardziej mylnego. Norweg w 20 minut zdołał wpakować cztery bramki ekipie gospodarzy, która nieuchronnie zmierzała w stronę spadku.
https://www.youtube.com/watch?v=HZg1D0nFWGg
Sam Solskjaer zdecydowanie przebił ten wyczyn kilka miesięcy później, gdy na Camp Nou strzelił bramkę w doliczonym czasie finału Ligi Mistrzów.
Bradford City 1:0 Liverpool (14.05.2000)
Kochamy pojedynki Dawida z Goliatem, z których zwycięsko wychodzi underdog. Taką sytuację mieliśmy właśnie na sam koniec rozgrywek 1999/2000. Bradford City przed ostatnią kolejką było w bardzo trudnej sytuacji. Owszem, matematycznie miało jeszcze szanse na utrzymanie w elicie, ale nawet zwycięstwo nad walczącym o miejsce w Lidze Mistrzów Liverpoolem nie dawało gwarancji pozostania na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Potrzeba było jeszcze porażki Wimbledonu, który miał lepszy bilans bramkowy od Bradford.
Obydwa warunki – ku uciesze fanów kopciuszka na salonach – zostały spełnione. Znakomita główka Davida Whiterhalla okazała się najważniejszym golem w historii Bradford, a pokonanie Liverpoolu do dzisiaj wspomina się z wielkim sentymentem na przedmieściach Leeds.
Leeds 4:3 Liverpool (04.11.2000)
Zanim Leeds utknęło w czeluściach niższych klas rozgrywkowych, było jedną z mocniejszych ekip Premier League. Na Elland Road nigdy nie grało się łatwo, a sprawy nie ułatwiały spektakularne wzmocnienia kadrowe dokonywane przez właścicieli Leeds United. Jednym z nich był Mark Viduka.
Liverpool prowadził w tym spotkaniu 0:2 i nic nie wskazywało, że będzie miał problemy z dowiezieniem korzystnego rezultatu. Inne plany miał jednak napastnik z Australii, który raz za razem karcił „The Reds” za wcześniej niewykorzystane sytuacje. Przez 30 lat Premier League widziała dużo zwrotów akcji, jednak ten na Elland Road kibice „Pawi” pamiętają najbardziej. Cztery gole Viduki pozwoliły zanotować fenomenalny comeback, zakończony trzema punktami na koncie gospodarzy.
Tottenham 3:5 Manchester United (29.09.2001)
Najlepsza drużyna w Anglii na White Hart Lane wyszła całkowicie nieskoncentrowana. Gospodarze wbili trzy gole ekipie sir Aleksa Fergusona, czym wprawili wszystkich obserwatorów w osłupienie. Nie mamy pojęcia, jak wielu zawodników otrzymało legendarną już suszarkę od szkockiego menedżera, jednak bez wątpienia zadziałało. Szybko strzelony gol na 3:1 przez Andy’ego Cole’a pokazał, że ten mecz jeszcze się nie skończył. Ostatecznie napędzeni mistrzowie Anglii zatrzymali się na pięciu golach. Przez 30 lat Premier League trudno szukać bardziej spektakularnego powrotu do żywych.
Chelsea 2:1 Liverpool (11.05.2003)
Jeszcze wtedy mało kto zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne będzie to starcie dla dalszych losów Premier League. Przed ostatnią kolejką Chelsea nie miała jeszcze pewnego miejsca w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Krążyły plotki o zainteresowaniu pewnego rosyjskiego oligarchy kupnem jednego z londyńskich klubów. Od wyniku tego starcia zależał wybór Romana Abramowicza, który oprócz ekipy ze Stamford Bridge rozważał również zakup Tottenhamu.
Obydwie ekipy przystępowały do tego starcia z równą liczbą punktów. Nie było żadnej ukrytej matematyki – każdy inny rezultat niż zwycięstwo Liverpoolu premiował „The Blues” do kwalifikacji Ligi Mistrzów w następnym sezonie. Szybko strzelony gol Samiego Hyypii dał nadzieję gościom, która szybko została zgaszona przez Jespera Gronkjaera oraz Marcela Desailly’ego. Właśnie to zwycięstwo zadecydowało, że możemy dzisiaj oglądać napędzaną rosyjskim kapitałem Chelsea walczącą o najwyższe cele.
Tottenham 2:2 Arsenal (25.04.2004)
Jeżeli chodzi o rozgrywki Premier League, Arsenal zanotował perfekcyjną kampanię pod każdym względem. Zwycięstwo w lidze bez zanotowania chociaż jednej porażki brzmi naprawdę imponująco. Nawet obecnie rozjeżdżający jak walec kolejnych rywali Manchester City ani razu nie zbliżył się do tego osiągnięcia. Dodatkowo mistrzostwo „Kanonierów” zostało przyklepane na stadionie odwiecznego rywala.
Nic dziwnego, że kibice Tottenhamu jak nigdy czekali na zwycięstwo swoich podopiecznych w kwietniowych derbach północnego Londynu. Oprócz dopisania jedynki w rubryce porażek każdy inny rezultat niż zwycięstwo „Kogutów” skutkował przypieczętowaniem mistrzostwa przez odwiecznych rywali.
Szybkie gole Patricka Vieiry oraz Roberta Piresa nie pozostawiły złudzeń – tego meczu Arsenal nie miał prawa przegrać. Po golu Jamiego Redknappa oraz wyrównaniu Robbiego Keane’a w doliczonym czasie gry kibice Tottenhamu wpadli w ekstazę, jednak po zaledwie chwili to piłkarze oraz kibice „Kanonierów” mogli cieszyć się z upragnionego mistrzostwa Anglii, zdobytego na terenie odwiecznego rywala.
Manchester United 2:0 Arsenal (24.10.2004)
49 meczów trwał marsz niepokonanego Arsenalu. Nie udało się dobić do okrągłej pięćdziesiątki. Na drodze musiał stanąć sir Alex Ferguson. Dopiero w październiku 2004 roku drużyna Arsene’a Wengera musiała przełknąć gorycz porażki. Swoje rachunki z klubem z Highbury wyrównał Ruud van Nistelrooy, a całe spotkanie zakończyło się wielką awanturą już po zakończeniu starcia. Sfrustrowany Wenger wraz ze swoimi piłkarzami twierdzili, że karny przy stanie 0:0 dla Manchesteru United nie miał prawa bytu. Ta scysja stanowiła jeden z wielu aktów rywalizacji dwóch potęg przełomu wieków, w których główną rolę grali generałowie środka pola – Patrick Vieira oraz Roy Keane. Całe zamieszanie tylko podburzył latający kawałek pizzy, rzucony przez młodziutkiego wówczas Cesca Fabregasa.
https://www.youtube.com/watch?v=iEWHw90hgr4
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Ten sezon miał być początkiem nowej siły na boiskach Premier League. Jose Mourinho ze swoim bezczelnym uśmiechem, kontrowersyjnymi wypowiedziami i wybitnym umysłem taktycznym wyprzedził Wengera i Fergusona – Chelsea po 50 latach w końcu wróciła na tron.
Arsenal 4:2 Wigan Athletic (07.05.2006)
Na ostatniej prostej dołujący w sezonie 2005/2006 Arsenal musiał zmierzyć się z nacierającym w tabeli Tottenhamem. Stawką ostatniego meczu w sezonie był awans do czołowej czwórki. W przypadku potknięcia „Kanonierów” to właśnie ich sąsiedzi zajęliby ich miejsce.
Z perspektywy fanów drużyny Arsene’a Wengera było to wyjątkowe spotkanie także z innego względu. Ten sezon miał być ostatnim na stadionie Highbury, z którego Arsenal przenosił się kilkaset metrów dalej – Emirates Stadium miało być nowym domem „Kanonierów”.
Na pożegnanie z trybunami Highbury popis swoich umiejętności dał oczywiście Thierry Henry. Hat-trick, ucałowanie murawy w geście celebracji i spektakularne zwycięstwo 4:2 pieczętujące awans do Ligi Mistrzów. Nadchodzące lata miały okazać się znacznie mniej obfite w sukcesy, chociaż sama filozofia gry Wengera pozostała niezmienna.
Everton 2:4 Manchester United (28.04.2007)
Kilka lat przerwy od trofeów bez wątpienia rozdrażniło piłkarzy Manchesteru United. Sir Alex Ferguson nie miał w swojej karierze tak długiego bezkrólewia, dlatego po trwającej dwa lata dominacji Chelsea „Czerwone Diabły” chciały za wszelką cenę odzyskać mistrzostwo.
Kiedy jednak pod koniec kwietnia Everton zanotował dwa pierwsze trafienia w meczu, niektórzy fani drużyny z Old Trafford mogli z niepokojem spoglądać w tabelę, gdzie tuż za ich plecami czaiła się właśnie Chelsea Jose Mourinho. Jednak w tamtym sezonie na United po prostu nie było mocnych. Z dwubramkowej straty w drugiej połowie zrobiła się dwubramkowa przewaga. Bardzo dużą cegiełkę do tego zwycięstwa, jak również do wielu meczów w tamtym sezonie, dołożył wychowany w niebieskiej części Liverpoolu Wayne Rooney. Ten fantastyczny comeback – wizytówka ekipy Fergusona – pozwolił uciec „Czerwonym Diabłom” na pięć punktów, co praktycznie zapewniło im powrót na tron po czterech latach.
https://www.youtube.com/watch?v=ktnl2XHtpz8
Tottenham 6:4 Reading (29.12.2007)
Okres świąteczno-noworoczny na angielskich boiskach od zawsze kojarzy nam się z wyjątkową atmosferą. Mecze rozgrywane co kilka dni, które zazwyczaj obfitują w bramki. Nikt jednak nie zbliżył się do tego, co oglądaliśmy pod koniec grudnia 2007 roku.
Do przerwy na tablicy świetlnej obserwowaliśmy wynik 1:1. Nic nie zapowiadało nieprawdopodobnych wręcz emocji, które towarzyszyły nam aż do końca spotkania. Jeszcze w 60. minucie to goście prowadzili 2:1, po czym zaczął się absolutny rollercoaster. Do gry wkroczył Dimitar Berbatov, którego cztery gole pozwoliły „Kogutom” wyszarpać zwycięstwo w tym spotkaniu. Dziesięć goli w jednym meczu – każdy z oglądających to spotkanie mógł poczuć się bardzo ukontentowany.
Arsenal 4:4 Tottenham (29.10.2008)
Po wielkich sukcesach święconych na Highbury Emirates Stadium początkowo kojarzyło się fanom Arsenalu z frajersko traconymi punktami. Nie inaczej było przy okazji przyjazdu czerwonej latarni ligi w postaci największego rywala.
Nieprawdopodobny wolej Davida Bentleya ze środka boiska wyprowadził „Koguty” na prowadzenie, które bardzo szybko udało się z nawiązką odrobić. Po trwającej ponad 90 minut wymianie ciosów wydawało się, że pomimo perturbacji będący w czubie tabeli Arsenal dowiezie prowadzenie 4:3. Nic bardziej mylnego. Aaron Lennon wykorzystał nadarzającą się okazję i doprowadził do wyrównania, na stałe zapisując się w historii jednych z najbardziej niesamowitych derbów północnego Londynu.
Manchester United 4:3 Manchester City (20.09.2009)
Coraz głośniejsi sąsiedzi z błękitnej części Manchesteru coraz głośniej dochodzili do głosu. Od wejścia do angielskiej piłki petrodolarów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich rywalizacja o prymat w mieście zaczęła nabierać rumieńców. Jeden z jej najbarwniejszych aktów mieliśmy okazję śledzić już na początku rozgrywek.
Kiedy w doliczonym czasie gry Craig Bellamy strzelił wyrównującą bramkę dla „The Citizens”, przez Old Trafford przewijała się ogromna konsternacja. Na szczęście dla fanów „Czerwonych Diabłów” jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego objawił się absolutnie niespodziewany bohater. U kresu swojej kariery Micheal Owen postanowił podpisać kontrakt z drużyną sir Aleksa Fergusona. Pikanterii całemu zajściu dodawał fakt ogromnego przywiązania Anglika do… Liverpoolu. Niemniej jednak napastnik w 98. minucie gry wykorzystał fenomenalne zagranie Ryana Giggsa i wprawił czerwoną część Manchesteru w ekstazę.
https://www.youtube.com/watch?v=Tj8yzn0XjAw
Newcastle 4:4 Arsenal (05.02.2011)
Przez bite 30 lat Premier League nie widziała bardziej spektakularnego powrotu z zaświatów. Kiedy „Kanonierzy” prowadzili na St James’ Park 4:0, nikt nie spodziewał się, że uczestniczy w wiekopomnym wydarzeniu. A jednak! W 50. minucie Abou Diaby zanotował idiotyczną czerwoną kartkę, czym napędził gospodarzy do szaleńczego pościgu. Dublet Joeya Bartona dał im realną szansę na powrót do meczu. Całe Newcastle eksplodowało, kiedy w 87. minucie za sprawą Cheicka Tiote „Sroki” dopięły swego i doprowadziły do wyrównania. Z tego meczu najbardziej pamiętamy właśnie fenomenalną bramkę reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej, którego wolej wbił gwóźdź do trumny marzeń Arsenalu o włączeniu się do walki o mistrzostwo.
https://www.youtube.com/watch?v=VU8hmkD5W_k
Manchester City 3:2 QPR (13.05.2012)
Pod kątem niezwykłych spotkań sezon 2011/2012 obfitował w wiele rozstrzygnięć nie z tej ziemi. Rozbicie 8:2 Arsenalu na Old Trafford przez gospodarzy, 6:1 w derbach Manchesteru dla „The Citizens” czy też pamiętne zwycięstwo 5:3 „Kanonierów” w derbach Londynu na Stamford Bridge. Zwycięzca mógł być jednak tylko jeden.
Sergio Aguero strzelił setki bramek na boiskach w całej Europie, ale to właśnie trafienie z tego meczu zostanie mu najbardziej w pamięci. Sytuacja wręcz groteskowa – w ostatniej kolejce sezonu „Obywatelom” wystarczyło zwycięstwo nad QPR do zdetronizowania rywali z czerwonej części Manchesteru. Na Etihad Stadium zapanowała konsternacja, kiedy goście wyszli na prowadzenie 2:1. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do doliczonego czasu gry. Najpierw Edin Dzeko po rzucie rożnym doprowadził do wyrównania, a następnie… wszyscy pamiętamy, co się wydarzyło. A jeżeli nie pamiętamy, to z przyjemnością zamieszczamy nagranie.
West Bromwich Albion 5:5 Manchester United (19.05.2013)
Rozgoryczony porażką na ostatniej prostej poprzedniego sezonu sir Alex Ferguson ani myślał udawać się na emeryturę. Pomimo namów swojej małżonki postanowił odebrać trofeum ekipie „The Citizens” i odejść na własnych zasadach. I tak też się stało – piłkarze United w maju 2013 roku mogli się cieszyć ze zdobycia kolejnego mistrzostwa Anglii.
Ich ostatni mecz w sezonie, który był jednocześnie zakończeniem kariery trenerskiej Fergusona, stanowił wybitną wręcz gratkę dla kibiców. O zepsucie nastroju szkockiego menedżerowi zadbał przebywający na wypożyczeniu z Chelsea młody belgijski napastnik. Romelu Lukaku zapakował hat-tricka Manchesterowi United, czym zrobił pierwszy krok do wielkiej kariery. Tamten dzień na zawsze wpisał się do historii Premier League – już nigdy nie zobaczyliśmy sir Aleksa Fergusona na ławce trenerskiej. Po jego odejściu kibice „Czerwonych Diabłów” cały czas czekają na mistrzostwo Anglii.
https://www.youtube.com/watch?v=NVQ4ulr75RM
Liverpool 3:2 Manchester City (13.04.2014) + Liverpool 0:2 Chelsea (27.04.2014)
Sekwencja zdarzeń stała się wręcz legendarna, dlatego trzeba zamieścić tutaj dwa spotkania. Idące łeb w łeb w walce o mistrzostwo Manchester City oraz Liverpool spotkały się ze sobą w bezpośrednim starciu. Po kosmicznym wręcz meczu ekipa prowadzona przez Brendana Rodgersa pokonała „The Citizens”, czym ustawiła się na pole position przed końcówką wyścigu. To właśnie po tym spotkaniu Steven Gerrard wykrzyczał do swoich kolegów słynne słowa: „we must not f*****g slip”.
Dwa tygodnie później do tych słów nie zastosował się… właśnie Gerrard. Przy wyprowadzeniu piłki w starciu z Chelsea jego poślizgnięcie się wykorzystał Demba Ba. „The Reds” próbowali odwrócić losy meczu, lecz w końcówce meczu pogrążył ich były graczy Fernando Torres, który po jednej z kontr wystawił piłkę Willianowi do pustej bramki. „The Blues” pokonali gospodarzy 2:0, co stanowiło praktycznie koniec marzeń o upragnionym mistrzostwie Gerrarda i fanów drużyny z Anfield.
Leicester City 5:3 Manchester United (21.09.2014)
Każda piękna historia ma swój początek znacznie, znacznie wcześniej. Od razu po powrocie do Premier League „Lisy” stały się niezwykle atrakcyjną do oglądania drużyną. Chociaż w wielu meczach musieli uznać wyższość rywali, czasami potrafili wnieść się wręcz na nieprawdopodobny poziom. Ich pierwszy błysk przypadł na słoneczne wrześniowe popołudnie.
Początek nie zwiastował jednego z najbardziej elektryzujących meczów ostatnich lat. Nowe gwiazdy Manchesteru United notowały trafienia – strzał Falcao oraz fenomenalny lob Angela di Marii dały gościom prowadzenie. Po szybkiej odpowiedzi Ulloi „Czerwone Diabły” uspokoiły mecz. Ander Herrera strzałem piętą w okolicach 60. minuty znów wyprowadził gości na dwubramkowe prowadzenie.
I wtedy wydarzyło się jedno z najbardziej niesamowitych 25 minut w historii Premier League. Anonimowy dotychczas Jamie Vardy dokładał jedną asystę za drugą, a dodatkowo dorzucił bramkę. Gol i cztery asysty angielskiego napastnika stanowiły fundament do zwycięstwa, które na tamten moment śmiało mogło figurować w czołówce najbardziej spektakularnych meczów „Lisów”. Oczywiście kilkanaście miesięcy później ten stan rzeczy miał się drastycznie zmienić…
Manchester City 1:3 Leicester (6.02.2016)
Zbyt słabi. Mają za wąską kadrę. Przecież przed chwilą bili się o utrzymanie. Takie komentarze można było usłyszeć każdego dnia w trakcie kolejnych tygodni Leicester w czołówce stawki. Lutowy wyjazd na Etihad Stadium miał zweryfikować mistrzowskie aspiracje drużyny prowadzonej przez Claudio Ranieriego.
W tym starciu zagrało wszystko: znakomita dyspozycja N’Golo Kante w środku pola, gole po stałych fragmentach gry Roberta Hutha oraz kolejne cudowne rajdy Riyada Mahreza. Po jednym z nich Algierczyk wymanewrował Martina Demichelisa i posłał piłkę do siatki obok bezradnego Joe Harta. Weryfikacja przebiegła bez najmniejszych zarzutów, a Leicester było gotowe na walkę o najwyższe cele.
Największa sensacja 30 lat Premier League stała się faktem na początku maja – po remisie Chelsea z Tottenhamem „Lisy” zapewniły sobie pierwsze miejsce w tabeli. Ranieri oraz jego piłkarze na zawsze zapisali się złotymi zgłoskami w historii futbolu, podobnie jak relacja na żywo z oglądanych przez jego piłkarzy derbów Londynu.
Swansea 5:4 Crystal Palace (26.11.2016)
Czy ten mecz decydował o znaczących zmianach w tabeli? Nie. Czy ten mecz miał wyjątkowe znaczenie dla losów którejś z drużyn na koniec rozgrywek? Także nie. Dla obiektywnego kibica nie ma jednak nic lepszego niż jazda bez trzymanki w obie strony, zakończona nieprawdopodobnym zwrotem akcji.
Kiedy w 84. minucie Christian Benteke zanotował trafienie na 4:3 dla ekipy gości, wydawać by się mogło, że w tym meczu nie może być już więcej emocji. Remis zagwarantowany przez Fernando Llorente w doliczonym czasie wprowadził fanów walijskiej ekipy w ekstazę. To jak nazwać stan, który trybunom zaserwował drugi gol Hiszpana w 93. minucie? Absolutne szaleństwo zapanowało na trybunach Liberty Stadium i znakomicie kontrastowało z konsternacją graczy „Orłów”. Wcale nie mecze największych sprawiają, że Premier League to najlepsza liga świata. To właśnie niezwykle wysoki poziom drużyn ze środka tabeli pozwala ekscytować się niemal każdym starciem w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii.
Arsenal 5:0 Burnley (06.05.2018)
Pożegnanie drugiego największego menedżera w historii Premier League odbyło się na początku maja meczem z Burnley. Już przed spotkaniem było wiadomo, że „Kanonierzy” nie awansowali do Ligi Mistrzów. Burnley natomiast miało już pewne utrzymanie w elicie. W normalnych okolicznościach byłby to typowy piknik.
A jednak piłkarze Arsenalu wnieśli się na wyżyny, aby z honorami pożegnać swojego legendarnego wręcz menedżera. Wengerowi mogła zakręcić się łezka w oku, ponieważ w chimeryczną przez większą część sezonu ekipę weszły nowe siły. 5:0 stanowiło całkowicie sprawiedliwy wynik.
Nie można uznać ostatnich lat Arsene’a Wengera w północnym Londynie za sukces. Kibice wielokrotnie dawali upust swoim emocjom, a hasło „Wenger Out” przewijało się na wszystkich forach w mediach społecznościowych. Koniec końców obie strony rozstały się w szacunku, a długoletnie małżeństwo wiele osób związanych z drużyną z The Emirates wciąż wspomina z nostalgią.
Arsene Wenger says goodbye to @Arsenal fans ❤️ pic.twitter.com/iDg1TjqwwJ
— Premier League (@premierleague) May 6, 2018
Manchester City 6:0 Chelsea (10.02.2019)
W walce o mistrzostwo trzeba pokonywać rywali z najwyższej półki. Niezależnie od ich chwilowych spadków formy przekonujące zwycięstwo nad wielką marką zawsze daje wiatru w żagle. Szczególnie wtedy, kiedy robi się to w taki sposób jak Manchester City w lutym 2019 roku.
„Obywatele” dobili w sezonie 2018/2019 do magicznej bariery stu goli, która przez wszystkie lata pozostawała nieosiągnięta. Najbardziej spektakularny akt odegrali właśnie w starciu z Chelsea. Błyskawiczne wręcz przypieczętowanie zwycięstwa nad rozbitymi „The Blues” pokazało, dlaczego to właśnie oni powinni zdobyć mistrzostwo Anglii. Zdecydowanie najpiękniejszą bramkę tego starcia zdobył Sergio Aguero, który strzałem zza pola karnego wpakował piłkę w okienko bramki bezradnego Kepy.
Southampton 0:9 Leicester (25.10.2019)
To był właśnie TEN SEZON, w którym Liverpool w końcu sięgnął po mistrzostwo Anglii. Pandemia oraz kilkumiesięczna przerwa w rozgrywkach także sprawiła, że zapamiętamy te rozgrywki do końca życia. Wybraliśmy jednak mecz rozegrany jeszcze przy pełnych trybunach, w którym mistrz Anglii nie brał udziału.
Ralph Hassenhuetl robi niesamowitą robotę na St Mary’s Stadium. Jego Southampton od kilku lat potrafi zaskoczyć nawet największych i praktycznie nigdy nie było realnie zaangażowane w walkę o utrzymanie. W to piątkowe popołudnie nie zgadzało się jednak nic, z czego skrzętnie skorzystała wataha „Lisów”.
Dowodzeni przez duet Ayoze Perez – Jamie Vardy podopieczni Brendana Rodgersa zmasakrowali „Świętych” na ich własnym stadionie. Trudno wyobrazić sobie gorszy początek weekendu dla fanów gospodarzy. Beznadziejnie zagrał każdy gracz ubrany w biało-czerwone koszulki, na czele z dowodzącym defensywą Janem Bednarkiem. Nie pomogła także szybka czerwona kartka dla Ryana Bertranda. 0:5 do przerwy nie powstrzymało „Lisów” przed dalszą egzekucją gospodarzy. Leicester wyrównało najwyższe wyjazdowe zwycięstwo w historii całej Premier League.
Aston Villa 7:2 Liverpool (04.10.2020)
Sezon pandemiczny przyniósł nam mnóstwo kuriozalnych rozstrzygnięć, jednak na pierwsze miejsce wyraźnie wychodzi siedem goli wbitych mistrzowi Anglii na Villa Park. Chociaż Liverpool przystępował do tego starcia z wielką wyrwą w postaci braku Virgila van Dijka, nikt nie spodziewał się, że w starciu z ekipą rok wcześniej walczącą o utrzymanie drużyna Kloppa dozna aż tak druzgocącej porażki.
Fatalną postawę defensywy wykorzystywał przede wszystkim angielski duet w pierwszej linii Aston Villi. Jack Grealish oraz Ollie Watkins raz po raz nękali obrońców Liverpoolu i zaskakująco często zamieniali swoje okazje na bramki. Skrzydłowy dyrygował poczynaniami ofensywy Deana Smitha, natomiast mający za sobą zaledwie kilka spotkań w elicie Watkins wpakował hat-tricka jeszcze w pierwszej połowie. Na listę strzelców wpisali się także Ross Barkley oraz John McGinn.
Manchester United 0:5 Liverpool (24.10.2021)
I wreszcie dobrnęliśmy do obecnych rozgrywek. Nie wszyscy kibice powracający po pandemicznych perturbacjach mają powody do zadowolenia z gry swoich ulubieńców. Z pewnością do grona niezadowolonych należą fani Manchesteru United.
Wstydliwe porażki w derbach z Manchesterem City, Wolverhampton czy remisy z ekipami broniącymi się przed spadkiem można jeszcze zrozumieć. W jaki sposób jednak wytłumaczyć kompromitujące pięć goli na koncie odwiecznego rywala z Anflied? W tym spotkaniu nic nie wychodziło naszpikowanemu gwiazdami Manchesterowi United. Kolejny raz w roli lidera defensywy nie sprawdził się Harry Maguire, a drużyna Juergena Kloppa strzeliła cztery bramki przed przerwą. Przy stanie 0:5 goście wyraźnie zrzucili nogę z gazu, co jeszcze bardziej podkreślało obraz nędzy i rozpaczy fanów z Old Trafford. Nie musimy chyba wspominać, który z zawodników Liverpoolu zanotował hat-tricka, prawda?