Po zabójczym wręcz początku sezonu 2007/2008 Orange Ekstraklasy (7 zwycięstw z rzędu- nikt wcześniej tak fenomenalnie nie rozpoczął rozgrywek ligi polskiej) trudniej niż igłę w stogu siana, znaleźć było ludzi, którzy widzieli na koniec sezonu inny klub na tronie mistrza Polski niż Legię Warszawa. Potem przyszedł jednak październik, a wraz z nim trzy porażki z rzędu, w dodatku wszystkie do zera i marzenia o dziewiątym mistrzostwie kraju należało odłożyć na przyszły sezon. Po rundzie jesiennej i dwóch awansem rozegranych kolejkach rundy wiosennej ocena poczynań piłkarzy Jana Urbana (2. miejsce w tabeli OE i 10 punktów straty do Wisły Kraków) jest raczej negatywna. Czy jednak słusznie?
Absolutnie nie, bo trzeba wziąć pod uwagę w jakich okolicznościach Legia przystępowała do nowego sezonu. Najpierw szybko pożegnała się z Pucharem Intertoto, po haniebnych wybrykach chuligańskiego bydła, śmiącego w jakiś sposób identyfikować się z klubem z ul. Łazienkowskiej. Szybko posypały się kary finansowne i dyscyplinarne, Wojskowi zostali na 2 lata wykluczeni przez UEFA z europejskich pucharów (chociaż karę później cofnięto), ale do nowych rozgrywek przystępowali raczej bez większego zapału, bo nawet gdyby zdobyli mistrzostwo Polski i tak w el.Ligi Mistrzów grałby wicemistrz kraju. W dodatku klub masowo zaczęli opuszczać czołowi gracze. Tuż po przyjściu Jana Urbana, z Legii odeszli dwaj kapitanowie: Łukasz Surma i Piotr Włodarczyk. Już wcześniej przesądzone było odejście Łukasza Fabiańskiego do Arsenalu Londyn. Znakomite występy na MŚ U-20 wypromowały Dawida Janczyka, który przeniósł się do CSKA Moskwa, zaś dobra gra w reprezentacji A w el.EURO 2008 zapewniła transfer do Crevny Zvezdy Belgrad, Grzegorzowi Bronowickiemu. Urban Legię zatem musiał budować zupełnie od nowa, w dodatku musiał wykazać się również nie lada umiejętnościami psychologicznymi, no bo jak tu zmobilizować graczy do gry o nic, w dodatku nie mających wsparcia u kibiców, którzy każdy mecz przy Łazienkowskiej wykorzystywali do demonstracji przeciwko właścicielowi klubu, Mariuszowi Walterowi. Zatem czy 2. miejsce na półmetku to sukces? Z pewnością, tak.
Najlepszy mecz: Legia Warszawa- GKS Bełchatów 4:1
Chociaż Bełchatów jesienią to już nie była ta sama ekipa co wiosną, ale Legia bez względu na jej dyspozycję, dla rywala miała niemały respekt, wszak ten w zeszłym sezonie pokonywał ją aż trzykrotnie (1:2 i 1:3 w OE i 0:3 w Pucharze Ekstraklasy). W dodatku do meczu w 9. kolejce, Wojskowi przystępowali tuż po pierwszej w sezonie porażce (0:1 z Koroną w Kielcach), zaś wicemistrz Polski wcześniej był niepokonany w pięciu meczach, nie przegrywając m.in. z Wisłą i Lechem. W potyczce na Łazienkowskiej dobra passa Bełchatowian się jednak skończyła, bo polegli aż 1:4, w dodatku był to jeden z niższych wymiarów kary dla gości, bo sędzia Jarosław Żyro niesłusznie uznał bramkę Jacka Popka, ukarał czerwoną kartą Tomasza Wróbla, zaś gospodarze mieli szereg znakomitych, aczkolwiek zmarnowanych, okazji podbramkowych.
Najgorszy mecz: Legia Warszawa- Odra Wodzisław 0:1
Porażki z Koroną, Lechem czy Wisłą na pewno kibiców (tych dla których dobro klubu jednak nie jest obojętne) bolały, ale też nie były dla Wojskowych żadną ujmą. Przegrana z będącą w dolnych rejonach tabeli OE, Odrą Wodzisław Śl. to już jednak bez wątpienia mocny cios w plecy, tym bardziej, że Jan Woś i spółka we wcześniejszych siedmiu spotkaniach, zdołali wygrać tylko raz. Najgorsze było jednak to, że Wodzisławianie wygrali zasłużenie…
Najlepszy zawodnik: Roger
Gdy w okresie przygotowawczym Jan Urban ustawiał go na środku, zamiast na boku pomocy, wielu pukało się w czoło, twierdząc, że ta zmiana raczej nie przejdzie. A jednak…Okazało się, że Brazylijczyk wyraźnie marnował się na boku pomocy. W środku pola ujawnił się cały geniusz Rogera, który w tej strefie boiska rządził i dzielił, nie tylko otwierając drogę do bramki partnerom (4 asysty), ale również samemu wpisując się na listę strzelców (3 gole). Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję (głównie kolegom z zespołu, choć tej części kibiców, która przychodzi na Łazienkowską, tylko po to by wspierać ukochany klub, też) aby zimą Brazylijczyka nie zwerbowało PSG.
Największe rozczarowanie: Konflikt władz klubu z kibicami
Cała draka zaczęła się od haniebnych wybryk na Litwie, w lipcu ubr. Władze kluby zrzuciły całą winę na Stowarzyszenie Kibiców, że to one niedopilnowały porządku. I tak ruszyła lawina. Legia zerwała współpracę z fanami, a ci na meczach, zamiast dopingować ukochany zespół, zaczęli manifestować swoją niechęć do zarządu, na czele z właścicielem Wojskowych, Mariuszem Walterem. Wyjścia z tej patowej sytuacji nie widać, bo konflikt z każdym miesiącem się pogłębia. W dodatku ostatnio rozciągnął się na tych kibiców, którzy zamierzają…dopingować na spotkniach Legię, zamiast wykrzykiwać przez 90. minut : „Walter? Co. Ty h….”. Ci też stali się już wrogami dla „prawdziwych fanów” (sic!) eLki.
Perspektywy na przyszłość
Strata do lidera z Krakowa jest już zbyt duża, by myśleć o mistrzostwie Polski, ale wicemistrzostwo kraju to już obowiązek. Łatwo nie będzie, bo grupa pościgowa w drużynach Lecha, Dyskobolii i Korony jest silna i wyjątkowo zmobilizowana, ale to Legia ma najlepszą pozycję wyjściową w tej walce tuż przed rozpoczęciem rundy wiosennej.
Już we wtorek ostatnim zespołem, który znajdzie się pod „lupą” iGola będzie 1. drużyna Orange Ekstraklasy – Wisła Kraków.
Moim zdaniem całkiem sporo było tych, którzy po 7
kolejkach którzy widzieli na koniec sezonu inny klub
na tronie mistrza Polski niż Legię Warszawa. Owszem
passa ładna, ale głównie nad średniakami i
outsiderami ligowymi, podczas gdy Wisła w tym samym
czasie odprawiała z kwitkiem kandydatów do
mistrzostwa, czyli Koronę i Lecha, a jej strata do
Legii wyniosła maksymalnie 4 punkty (i to tylko przez
1 kolejkę)