Pomimo świetnego występu Artura Boruca jego Celtic Galsgow nie potrafił sprostać AC Milanowi i po dogrywce i bramce Kaki, straciliśmy kolejnego Polaka w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Wciąż aktualny zdobywca tego trofeum - FC Barcelona na pewno nie powtórzy sukcesu sprzed roku, na drodze „Blaugranie” stanął Liverpool, który mógł sobie pozwolić na minimalną porażkę na własnym boisku.
Najciekawiej po ostatnim gwizdku
Inter Mediolan w dwumeczu z Valencią nie przegrał spotkania, jednak i tak włoscy piłkarze musieli się pogodzić z odpadnięciem z 1/8. Po remisie 2:2 u siebie na Estadio Mestalla znów padł remis, jednak tym razem bezbramkowy, który gwarantował start w ćwierćfinałach popularnym „Nietoperzom”. Jednak być może podopieczni Quique Floresa wcale nie będą mieli okazji zagrać w kolejnej fazie europejskich pucharów, gdyż istnieje możliwość ich wykluczenia z rozgrywek Champions League!
Wszystko za sprawą pomeczowego incydentu, który okazał się jedną z „najciekawszych” części tego dwumeczu. Oba kluby nie mogły dojść do porozumienia, a pojedyncze przepychanki przerodziły się w prawdziwą bitwę na boisku i w korytarzach prowadzących do szatni. Efekt? M.in. złamany nos Nicalasa Burdisso z Interu. Decyzja UEFA w sprawie kary powinna zapaść w najbliższych dniach, a Hiszpanie najbardziej obawiają się oczywiście wykluczenia z rozgrywek. – Zauważyłem, że Burdisso ma zamiar uderzyć jednego z mych kolegów i tak straciłem panowanie nad sobą. Nigdy wcześniej tak się nie zachowałem i już tak nie postąpię. Bardzo mi przykro – tłumaczył się jeden z najbardziej krewkich uczestników bitwy – David Navarro, który cały mecz przesiedział na ławce. Burdisso przebaczył, zobaczymy, co zrobi UEFA…
Powracając do samego spotkania, Valencia grała na własnym boisku mądrze, starała się utrzymywać inicjatywę i nie dopuszczać rywali do własnej bramki. Dzięki takiej taktyce, Inter w pierwszej połowie nie miał praktycznie żadnej sytuacji, która mogła się skończyć bramką. W drugiej części gry, goście odsłonili się, jednak poza wybiciem piłki z linii bramkowej po strzale Materazziego, nie działo się wiele pod bramką Santiago Canizaresa.
Stary mistrz górą!
Zwycięzca Ligi Mistrzów z 2005 roku pogrążył triumfatora tych rozgrywek z ubiegłego sezonu. Po rozlosowaniu par 1/8 finału Champions League fachowcy nie dawali większych szans „The Reds” na wyeliminowanie Barcelony. Jednak piękno i nieprzewidywalność futbolu zagrało ekspertom na nosie.
Pierwszy mecz obu ekip zakończył się zwycięstwem Liverpoolu 2:1. Drugie spotkanie miało być wielkim rewanżem ekipy „Blaugrany”. Zwycięstwo Katalończyków na Anfield Road było niezasłużone. Jednak sprawiedliwości stało się zadość i to Liverpool awansował do dalszych gier.
Pierwsza połowa spotkania na Anfield Road to po raz kolejny lekcja gry przeciwko Barcelonie. Benitez, który desygnował taki sam skład jak przed dwoma tygodniami, potrafił tak ustawić swoich podopiecznych, że Ronaldinho i spółka zdołali oddać tylko jeden (!) strzał przez całe 45 minut. Warto dodać, że Liverpool w tym czasie zagroził bramce Valdesa aż dziesięciokrotnie, dwa razy trafiając w poprzeczkę. Początek drugiej połowy to dalszy popis gry „The Reds”, lecz w miarę upływu czasu podopieczni Beniteza zaczęli coraz bardziej się cofać. Skutkiem tego był gol zdobyty przez Eidur Gudjohnsena. Ostatnie minuty spotkania to oczywiście napór piłkarzy „Blaugrany”, lecz wielki pościg za kolejną bramką zakończył się niepowodzeniem i to piłkarze z Anfield Road zagrają w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
– Zagrali bardzo twardo, nie bojąc się kontaktu, jednakże ich główną siłą była mocna psychika. Stworzyli wspaniałą drużynę, dobrze zorganizowaną obronę, a na dodatek wszyscy grali z duszą – tak po meczu o piłkarzach Liverpoolu wypowiadał się szkoleniowiec Barcelony.
Piłkarze Liverpoolu po zwycięstwie z obrońcami trofeum na pewno czują się pewnie i stają się jednym z głównych faworytów do zwycięstwa w rozgrywkach. Potwierdza to kapitan „The Reds” – Steven Gerrard: – Jeśli potrafimy pokonać najlepszą drużynę w rozgrywkach, to możemy pokonać każdego.
Milan – Boruc 1:0
Przed meczem Milanu z Celticiem polscy kibice mieli nadzieję, że to szkocki zespół awansuje do dalszych gier, a Artur Boruc zatrzyma Kakę i spółkę. Po wielkiej wojnie i dogrywce stało się jednak inaczej. W meczu Boruc – Milan górą okazali się Włosi.
Zakłady bukmacherskie przewidywały bezproblemowe zwycięstwo Milanu. Jednak Celtic zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Podopieczni Gordona Strachana grali z wielkim sercem i pasją. Zabrakło im jednak umiejętności. Milan przewyższał Celtów przede wszystkim pod względem technicznym. Cały mecz skupił się na ciągłych atakach Włochów i sporadycznych akcjach ofensywnych Szkotów. Wystarczy wspomnieć, że gospodarze w ciągu całego meczu oddali aż 36 strzałów na bramkę Artura Boruca. Celtic zaledwie dziewięciokrotnie zagroził bramce Didy.
Tylko jeden gol w dogrywce puszczony przez polskiego bramkarza podkreśla jego zasługi dla Celticu. Dobry występ Boruca dostrzegli także dziennikarze Eurosportu, którzy nominowali go do „jedenastki” wtorkowych i środowych spotkań (polski golkiper znalazł się również w „11” iGola) .
– Znakomite zawody rozegrał Artur Boruc, który miał wiele bardzo udanych interwencji. To świetny bramkarz, mam dla niego wiele uznania – tak o Polaku po spotkaniu wypowiadał się trener Milanu – Carlo Ancelotti. Czy po zakończeniu sezonu Boruc będzie już podopiecznym charyzmatycznego trenera „Rossonerich”? Bardzo możliwe.
Mała niespodzianka
Na Stade de Gerland w Lyonie spotkały się dwie drużyny, które obecne sezony mogą zaliczyć do bardzo udanych. Faworytem był jednak zespół gospodarzy, który od kilku sezonów nie tylko „rozdaje karty” w lidze francuskiej, ale również coraz śmielej atakuje w Champions League. Lyon miał w tym meczu zgodnie z przewidywaniami lekką przewagę, jednak to nie on mógł cieszyć się z awansu, ponieważ dużo skuteczniejsi byli goście, którzy jeszcze przed przerwą zaaplikowali swoim rywalom dwie bramki. Strzeleckim łupem podzielili się Totti z Mancinim, a kapitan Romy zdobył w tym meczu jeszcze jednego gola, jednak sędzia tej bramki nie uznał. Ozdobą meczu było zwłaszcza trafienie Manciniego, który piękną sekwencją zwodów wdarł się w pole karne i soczystym strzałem nie dał szans Coupet na skuteczną interwencję.
Dwie bramki zaważyły nie tylko na sprawie awansu do następnej rundy, ale również na samym poziomie widowiska. Cofnięta Roma ograniczała się do rzadkich kontrataków, a ataki Lyonu były nieporadne, przeprowadzane bez pomysłu, co nie mogło przynieść im nawet honorowego trafienia. Kibice zgromadzeni na stadionie mogli być rozczarowani postawą swoich pupili oraz samym poziomem widowiska, które nie powinno pozostać na długo w pamięci.
Awans wymęczony
Mimo, iż Porto postawiło naprawdę trudne warunki, szczególnie w pierwszej połowie, to jednak chimerycznie grającym „The Blues” udało się wygrać spotkanie i ku uciesze Romana Abramowicza – awansować do kolejnej fazy rozgrywek.
Wszystko rozpoczęło się od sporej sensacji. W 15. minucie świetną piłkę otrzymał Ricardo Quaresma i w sytuacji sam na sam z Petrem Cechem, sprytnym strzałem pokonał czeskiego bramkarza. To powinno obudzić zawodników Chelsea, jednak nic z tego, piłkarze nadal mozolnie konstruowali akcje. Gdyby nie fatalna postawa bramkarza Porto – Eltona, awans mogłaby wywalczyć właśnie portugalska drużyna. Tak się jednak nie stało, bowiem po strzale Robbena, bramkarz mistrzów Bwin Ligi wbił sobie sam futbolówkę do bramki. Niedługo później mógł już zupełnie się pogrążyć, gdy poślizgnął się przy próbie przyjęcia piłki. Jedynym godnym uwagi wydarzeniem była decydująca akcja spotkania. Długa piłka (za długa?) do Andriya Shevchenki, ten zgrał głową do Ballacka, a Niemiec dobrym wolejem dał „The Blues” awans do kolejnej rundy.
Po odpadnięciu Lyonu, Arsenalu, Barcelony czy Interu to właśnie Chelsea jest głównym kandydatem do końcowego triumfu. I to chyba największa i jedyna szansa dla Jose Mourinho, którą musi po prostu wykorzystać, jeżeli chce coś osiągnąć z klubem ze Stamford Bridge na europejskich boiskach.
Tylko Alex!
Ten średnio ciekawy mecz był popisem, dramatem i szczęściem tylko jednego piłkarza – Brazylijczyka Alexa, który mimo wyniku 1:1 dwukrotnie wpakował piłkę do siatki. Zanim cokolwiek można napisać o samym rewanżu na Ashburton Grove, trzeba opisać, jak wielką rolę w awans swojej drużyny włożył ten 24-letni stoper. Przez pełne 90 minut walczył, odbierał, blokował i wyrastał spod ziemi wtedy, gdy Adebayor powinien umieścić futbolówkę w siatce, wybijając mu piłkę. Gdy niefortunnie ustrzelił „swojaka”, sam swoim celnym strzałem głową przesądził o awansie holenderskiej drużyny do ćwierćfinału rozgrywek.
Jeżeli chodzi o drużynę Wengera – odpadli na własne życzenie i okazali się po prostu gorsi od PSV. Nie pomógł nawet debiut w LM innego Brazylijczyka – Denilsona czy przesunięcie Gilberto na środek obrony. Także Julio Baptista był kompletnie niewidoczny (no może poza jedną przewrotką – zresztą niecelną). Tak więc, jeżeli to dzięki zawodnikowi z kraju kawy PSV awansowało, o tyle to właśnie jego rodacy w ekipie „Kanonierów” głównie zawiedli.
Wydaje się, że Alex jest już jedną nogą w Chelsea, więc wygląda na to, że jeszcze niejednokrotnie będzie mógł być zmorą piłkarzy Arsenalu. To, że jest to solidny środkowy obrońca, wiedział każdy, jednak po tym meczu stał się wybitny.
Tomasz Banasiuk, Mateusz Hankus, Igor Kubiak, Mateusz Ruchała