10 lat bez polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Ostatni raz mogliśmy śledzić poczynania polskiego zespołu w „piłkarskim raju” w sezonie 2016/2017. Legia Warszawa oczarowała nas wówczas swoją wolą walki, genialną kadrą i zaskakującymi wynikami. Z ogromnym sentymentem wspominamy Vadisa Odjidję-Ofoego, Guilhermego (Guilherme Costa Marques), Miroslava Radovicia czy Nemanję Nikolicia. Konfrontacje Michała Pazdana czy Jakuba Rzeźniczaka z Cristiano Ronaldo, Karimem Benzemą i Garethem Balem wydawały się być snem wariata, a stały się rzeczywistością. Wydawało się, że polska piłka odpali, ale niestety – czekały ją kolejne, jak się okazało, chude lata. Aż do dziś. Ekstraklasa się rozwinęła, polskie kluby zaznaczyły swoją obecność w Europie, jednak wciąż o arenach Champions League musimy myśleć w kategoriach ziemi obiecanej, a nie bliskiej rzeczywistości. Dlaczego?
Cudowny rok 2016
Rok 2016 rozpieścił nas jako kibiców polskiej piłki. Reprezentacja Polski rozegrała na Mistrzostwach Europy swój historyczny mecz, który okazał się swego rodzaju ewenementem, gdy chodzi o rodzimą piłkę XXI wieku. Wracamy do tego wydarzenia jako do symbolu czasów, kiedy nasza kadra jeszcze cieszyła się dobrą renomą.
To był świetny występ Legii Warszawa w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Rozgrywki były w zasięgu Legii już dwa lata wcześniej, jednak pod koniec rewanżowej konfrontacji z Celtikiem Glasgow zdecydowano się wprowadzić na boisko Bartosza Bereszyńskiego. Zapomniano, że został on zawieszony na trzy spotkania za odepchnięcie rywala w meczu z Apollonem Limassol. Szkoci wygrali wtedy walkowerem.
„Wojskowi” mieli na swojej drodze Zrinjski Mostar, FK AS Trencin oraz Dundalk FC. Piłkarze ze stolicy nie imponowali formą i piłkarskim kunsztem w żadnym ze spotkań eliminacyjnych, ale udało im się przepchnąć na tyle, by znaleźć się w fazie grupowej Champions League. Tam na Legię czekali Real Madryt, Borussia Dortmund oraz Sporting Lizbona. W grupie zajęli 3. pozycję po dwóch zwycięstwach z Portugalczykami i historycznym remisie z „Królewskimi”. Jacek Magiera dokonał wówczas prawdziwego cudu.
Hey @realmadrid, @BVB, @Sporting_CP, we can’t wait to see you in Warsaw, but… pic.twitter.com/gEivP01fVw
— Legia Warszawa 🏆 (@LegiaWarszawa) August 26, 2016
Legia Warszawa jak Bayern Monachium – polskie kluby na podbój europejskich pucharów…
Zaczęły pojawiać się coraz odważniejsze przewidywania wróżące Legii Warszawa pozycję ligowego hegemona. Nie brakowało porównań do Bayernu Monachium, który rok w rok zdobywał mistrzostwo Niemiec. Właśnie taką przyszłość mieli mieć Legioniści. Kasa i potencjał zostały jednak roztrwonione. Na sukcesy w Europie trzeba było jeszcze poczekać, choć wydawało się, że wejście do elity jest dla Legii na wyciągnięcie ręki.
W kolejnych latach mistrzostwo Polski zdobywali kolejno: Legia Warszawa (16/17, 17/18, 19/20, 20/21), Piast Gliwice (18/19), Lech Poznań (21/22, 24/25), Raków Częstochowa (22/23) oraz Jagiellonia Białystok (23/24).
W rolę kostuchy brutalnie wysysającej marzenia zbiorowej wyobraźni polskich kibiców o ponownym zagoszczeniu w ekskluzywnych progach Ligi Mistrzów wcielali się: FK Astana, Spartak Trnava, BATE Borysów, Omonia Nikozja, Dinamo Zagrzeb, Qarabag FK, FC Kopenhaga, FK Bodo/Glimt. Wczoraj do tego grona dołączyła Crvena Zvezda.
Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze
Były klęski wobec których można okazać wyrozumiałość. Dinamo Zagrzeb słynie z jednej z lepszych szkółek w Europie, co generuje ogromne zyski, za które można sprowadzić lepszych graczy. Kopenhaga była w zasięgu ręki – kwestia jednego gola, czy to u siebie, czy na Parken. Potem kto wie, może dogrywka, może karne, a tam grają nerwy, wskaźniki zmęczenia, niekoniecznie piłkarska jakość. Zvezde też wybaczymy. Losowanie trafiło się parszywe. W Poznaniu znowu w najważniejszym momencie zrobił się szpital, a Zvezda od kilku lat regularnie gra w Lidze Mistrzów i dysponuje większym budżetem.
Szkoda Astany, Spartaka Trnava, BATE trochę też szkoda, ale nie oszukujmy się: nawet gdyby Piast Gliwice wygrał ten dwumecz, prędzej czy później nadziałby się na lepszego rywala. „Piastunki” są fatalnie zarządzane. Ich sukces był efektem spektakularnego spadku poziomu rozgrywek, a potwierdzeniem tej tezy jest obecna sytuacja. Bardzo słaba kadra, absurdalne ruchy na rynku transferowym, problemy w zarządzeniu klubem. Dodajmy, że nie tak dawno przed utratą licencji uratowała ich dotacja miejska.
Wczorajszy dzień to #eurowpierdol level hard. pic.twitter.com/XInNq79JFo
— Piłkarskie Memy (@MemyPL69) July 1, 2016
Bywały zatem kompromitacje – takie srogie, mniejsze, czy te, które dało się przewidzieć. Z każdą z nich Polska spadała coraz niżej w rankingu UEFA. Na dzisiaj Polska w tej klasyfikacji zajmuje 13. lokatę z łącznym współczynnikiem 33,750. Przed nami znajdują się Norwegowie i Grecy. W rankingu klubowym 66. jest Legia Warszawa, 95. Lech Poznań, 113. Jagiellonia Białystok, a 168. Raków Częstochowa.
Polska piłka zrobiła ogromny postęp – to niepodważalny fakt
W sezonie 2020/2021 Polska zajmowała w rankingu dopiero 30. lokatę. Była za Białorusią, Węgrami, Kazachstanem, Azerbejdżanem, Rumunią czy Bułgarią. Niewiele przed Słowenią, Słowacją i, tym czającym się na nas ledwie trzy oczka niżej, Liechtensteinem. To wcale nie było tak dawno temu. Co roku występy w Europie przyprawiały nas o ciarki żenady. Rok w rok, systematycznie, każdego lata, kiedy toczyły się boje o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy mieliśmy ochotę wydłubać sobie oczy.
Dzisiaj nawet ci niedzielni fani piłki nożnej wiedzą, że coś drgnęło. Część z nas wpadła w pułapkę huraoptymizmu. Inni podświadomie założyli, że Lech, Legia, Jagiellonia i Raków wyłożą się dopiero na klubie z ligi TOP5. Romantyczny, głośny okrzyk „na nich!”, pełen wiary i dumy z polskiego futbolu, to „miód dla naszych uszu”, ale w szerszej perspektywie może być, niestety, źródłem głębokich rozczarowań. Potrzeba pokory.
Skok kilka poziomów wyżej w zaledwie cztery lata
Polska piłka jest na dość wczesnym etapie rozwoju. Dopiero niedawno zaczęliśmy wychodzić z ciągnącego się wiele lat marazmu. Cztery lata to niedużo, a właśnie w tym czasie udało się skoczyć aż o 17 miejsc w rankingu UEFA. To w tym czasie polskie kluby przeszły przemianę od powodów do śmiechu i przejawów nieudolności do marek, z którymi trzeba się liczyć.
Gdy popatrzymy na takie kluby jak chociażby Crvena Zvezda: fakt, że grają w lidze dużo słabszej od Ekstraklasy, ale co roku otrzymują olbrzymi wór pieniędzy. Mogą sobie pozwolić na rozrzutność i sprowadzanie piłkarzy, którzy nie tak dawno wyróżniali się na tle elity. W Polsce nie ma ani jednego takiego klubu.
To okienko transferowe jest historyczne. Dzisiaj ekstraklasowi średniacy dokonują takich transferów jak niegdyś pretendenci do mistrzostwa. Ci, którzy śnią o Europie, ściągają graczy z setką występów w La Liga czy doświadczeniem w Bundeslidze. Chcą młodych graczy, którzy mogą pochwalić się golem dla Realu Madryt w finale Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Wzmocnienia za ponad milion już nie są abstrakcją. To się dzieje.
Radykalna zmiana rynku zaopatrzenia i zauważalny skok jakościowy
Kilka lat temu – absolutnie nie do pomyślenia. Szukaliśmy wzmocnień w średniakach z Serbii, Bułgarii, Czech czy Ukrainy. Nie zapominajmy oczywiście o „starych Słowakach”, którzy na stałe zagościli w memicznej historii polskiej piłki. Stanowili niejako dowód niekompetencji i znikomej atrakcyjności Polski jako przestrzeni do budowy swojej kariery piłkarskiej.
Jeszcze ani Lech, ani Legia nie są na etapie, by ot tak ściągnąć sobie Rade Krunicia, który nie tak dawno stanowił grot formacji w AC Milan. Wartość kadry z portalu Transfermarkt jest bardzo nieprecyzyjnym wyznacznikiem jakości, jednak miedzy Crveną Zvezdą a Lechem Poznań mamy do czynienia z różnicą 30. milionów euro. W tym przypadku nawet taki dość banalny wskaźnik daje nam moralne prawo do wyciągnięcia wniosku: Crvena Zvezda jest lepsza od jakiegokolwiek polskiego klubu. „Kolejorz” trafił na mocniejszego rywala – poza swoim zasięgiem. Trudno, zdarza się.
Crvena zvezda była w tym dwumeczu po prostu lepsza od Lecha. Szkoda zwłaszcza pierwszego meczu w Poznaniu.
Trzeba jednak przyznać, że plaga kontuzji nie ułatwiła zadania Nielsowi Frederiksenowi. Gra Kolejorza z pewnością wyglądała inaczej, gdyby Duńczyk mógł skorzystać z…
— Antek Malinowski (@AntMalinowski_) August 12, 2025
Nie powinno to deprecjonować wysiłku włożonego w poczynione transfery, bo wreszcie na Bułgarskiej pojawiło się więcej nowych twarzy niż dwie czy trzy. Możemy się przyczepić do zgrania zespołu – gdyby te transfery były gotowe w lipcu czy czerwcu, może zespół bardziej przypominałby monolit. Momentami było zbyt chaotycznie i Serbowie to wykorzystywali. Może gdyby Ali Gholizadeh czy Patrik Walemark nie doznali kontuzji, byłoby lepiej. Może gdyby Afonso Sousa nie zaczął dziecinnego buntu, tylko zagrał przeciwko Crvenej Zvezdzie, byłoby lepiej. Wszystko sprowadza się do słów Kazika Staszewskiego z utworu „Plamy na Słońcu”: „[…] gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił byłaby rzecz wielka […]”.
Jeszcze będzie przepięknie
Doczekamy się polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Rozstawienie w 3. rundzie może być gamechangerem: wydłuży czas przygotowania do europejskich pucharów dla polskich klubów, a tego naprawdę bardzo potrzeba. Polskie kluby coraz lepiej rozumieją rynek transferowy, ale są zbyt opieszałe. Mamy do czynienia z miłą dla oka tendencją – z roku na rok jesteśmy coraz mocniejsi. Ciężko z tym polemizować. Skok w rankingu UEFA znacząco ułatwi awans do Ligi Mistrzów. Z logicznego punktu widzenia, te rozgrywki są nam pisane. Prędzej czy później.
Zrobić punkty w LKE, ogarnąć tą przyjemniejszą ścieżką rozstawienie w późniejszej części eliminacji do LM. Awans przyjdzie, spokojnie. #FKCLPO
— Ziemowit Dziopa (@dziopixz) August 12, 2025
Na razie trzeba skupić się na tym, o co wciąż toczy się gra. Wciąż możemy mieć cztery polskie kluby w pucharach europejskich. Są one w stanie napisać podobną historię co Jagiellonia Biayłystok i Legia Warszawa w tym roku i co Lech Poznań przed dwoma laty. Nie nastawiajmy się, że skoro rok temu był ćwierćfinał, to teraz musi być półfinał Ligi Konferencji. Bądźmy realistami, patrzmy na poziom przeciwników, z którymi polskie zespoły będą rywalizować. Nie deprecjonujmy rozwoju polskiego futbolu przez porażki w eliminacjach. Przypomnę, że przed rokiem Jagiellonia Białystok dostała solidne lanie od Ajaxu Amsterdam i Bode/Glimt. Wszystko po to, by zakończyć swoją przygodę naprawdę dobrym meczem z Realem Betis. O niezbyt udanych eliminacjach bardzo szybko zapomnieliśmy.
Nie ma co bawić się także w nadmierną gloryfikację. To nie jest tak, że nad Polską tylko niebo – dużo pracy jeszcze przed nami.
Cieszmy się, póki możemy
Cieszmy się, bo ten okres nie musi trwać wiecznie. Doskonale potwierdzają to Dania czy Szwajcaria. Niegdyś na postawy FC Kopenhaga czy FC Basel patrzyliśmy z podziwem. Te kluby miały być wzorem do naśladowania, choćby dla nas. Miały swój czas, sprowadzały świetnych zawodników. Budowały potencjał sprzedażowy młodych talentów, by następnie eksportować je do piłkarskiej elity. Dzisiaj są od nas słabsze.
Liga Mistrzów będzie za rok. Może dwa, albo trzy. Kiedyś przyjdzie. Ten rok wciąż może być dobry dla polskiej piłki. Pozostaje życzyć sobie i wam przyjemności z oglądania polskich klubów w pucharach europejskich. To dopiero początek – miejmy nadzieję na kolejny piękny rozdział w historii polskiej piłki klubowej.