Pięć powodów, dla których derby Polski wygra Legia


Co przemawia za drużyną Jacka Magiery?

22 października 2016 Pięć powodów, dla których derby Polski wygra Legia
Grzegorz Rutkowski;

Baty w Champions League, katastrofalna postawa i lokata w tabeli ekstraklasy, na dodatek jeszcze nadchodzący mecz z Lechem Poznań. Nie jest łatwo być kibicem Legii w tym sezonie. Nawet jeśli największy z koszmarów, w postaci Besnika Hasiego, odszedł w zapomnienie, sprzątanie potrwa jeszcze przez jakiś czas.


Udostępnij na Udostępnij na

Trudno wskazać faworyta w spotkaniu z „Kolejorzem”. Sytuacja przypomina nieco Borussię Dortmund sprzed dwóch lat, gdy wszyscy wietrzyli szybkie przełamanie ekipy Juergena Kloppa, a to nadeszło dopiero na wiosnę. Spróbujmy jednak znaleźć powody, dla których sobotni wieczór będzie świętem dla kibiców Legii. Oto one.

1) Z Magierą to inna gra

Co prawda od razu przychodzi kontrargument, że nawet nie najlepsza w tym sezonie Pogoń Szczecin potrafiła pokonać warszawian za kadencji Magiery, niemniej trzeba podkreślić, że u nowego trenera Legia prezentuje się o niebo lepiej. O ile w defensywie ciągle zdarzają się głupie błędy, o tyle ofensywa to już zupełnie inna bajka. Mistrz Polski zaczął strzelać bramki, a przyspieszanie akcji przez najważniejszych graczy potrafi pogubić formacje obronne klubów znacznie mocniejszych niż Lech (vide Real w ostatnim meczu). Jeśli gospodarz sobotniego starcia zagra tak samo dobrze jak przeciwko Lechii Gdańsk, nie ma możliwości, by poznaniacy wywieźli z Warszawy choćby jeden punkt.

2) Bo krytyka osłabła

Gdy Legia Hasiego dostawała u siebie 0:6 z Borussią Dortmund, nastroje wokół klubu były chyba najgorsze w XXI wieku (no, może zbliżone do czasów Vetry Wilno). Po 1:5 w Madrycie zamiast kontynuować opiekanie na otwartym ogniu, media skupiły się raczej na chwaleniu tego, co uległo poprawie. Fakt, że Radović, Ofoe czy Guilherme potrafili momentami (krótkimi rzecz jasna) dominować nad przeciwnikiem, znacznie poprawił morale w zespole. Teraz to już nie Gibraltar na tle Niemców, mistrz Polski znów przedstawiany jest jak profesjonalna drużyna. Bez tego całego betonowego płaszcza na plecach piłkarzom powinno grać się o wiele lepiej.

3) Bo ma Vadisa Odjidję-Ofoe

Z początku krytykowany za nadwagę, powolne ruchy i brak zaangażowania w grę, Belg przeżył ostatnio prawdziwą metamorfozę. Niespotykana w naszych warunkach technika i kreatywność, walka w defensywie i zaskakujące przyspieszenie bardzo szybko zmieniły kandydata na niewypał transferowy dekady na kogoś, kto zasługuje na swoje rekordowe apanaże. Nawet pomimo słabszej dyspozycji Tomasza Jodłowca Legia ma teraz takie kłopoty bogactwa w defensywie, że trener nie będzie miał problemu ze znalezieniem odpowiednich partnerów dla byłego gracza Club Brugge. Gdańszczanie nie wiedzieli, co się dzieje, gdy Ofoe miał piłkę przy nodze, „Kolejorz” może mieć wieczorem podobną karuzelę.

4) Bo nic nie daje takiego kopa jak pokonanie wroga

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Lech ma prawo przyjechać na Łazienkowską z poczuciem, że to on jest faworytem. Mało tego, jeśli wygra, w mediach znów zacznie się jazda z Legią, zamiast docenienia poznaniaków spodziewamy się raczej artykułów o tym, jak tragicznie prezentuje się mistrz Polski. W głowach legionistów powinien właśnie rodzić się duch protestu, a przy dobrym początku spotkania zupełnie powinno zejść ciśnienie. Wtedy ratuj się kto może, Radović, Nikolić, Guilherme, Ofoe czy Prijović będą mogli sobie poużywać. Oczywiście, może też być zupełnie na odwrót, ekipa ze stolicy ze strachu może mieć związane nogi. Ale czy tak powinni reagować zdobywcy tytułu najlepszej polskiej drużyny minionego sezonu?

5) Bo kryzysy potrafią kończyć się na Lechu

Pamiętacie jeszcze sławny „truskawkowy zaciąg”? Antolović, Kneżević, Vrdoljak, Manu, Cabral, Mezenga i… Maciej Skorża. Mieli zmiażdżyć ligę, doprowadzić Legię do Ligi Mistrzów, w ogóle super, wiecie sami. Rzeczywistość okazała się jednak niesamowicie brutalna. Antolović to chyba najgorszy bramkarz warszawian w XXI wieku, Jakub Rzeźniczak w obecnej formie to przy Kneżeviciu opoka defensywy. Manu umiał tylko biegać, czasem ewentualnie się zatrzymać, Cabral niby miał przebłyski, ale nie wytrzymywał fizyczności naszej ligi. Mezenga zwrotnością dorównywał gwieździe śmierci ze „Star Wars”. W zasadzie tylko Ivica Vrdoljak spełnił swoje zadanie. Gdy wydawało się, że Skorża straci robotę niemal tak szybko, jak ją dostał, nadszedł mecz z Lechem w Warszawie. Być albo nie być, zwolnić albo zostawić. Pięć lat temu stolica przeżyła jeden z najbardziej dramatycznych meczów w ekstraklasie. Do 30. minuty mogło być 0:3, cudem było to, że „Kolejorz” strzelił tylko jedną bramkę. Kilka minut później z boiska wylatuje Maciej Rybus (było już 1:1, gol Kucharczyka). Efekt? Na drugą połowę Legia wychodzi odmieniona, gra jak nie ona. Był słupek, był bohater Burić, w końcu jednak trafił Mezenga, a stadion eksplodował radością. Czyli można – z takim przesłaniem na mecz 22 października powinni wyjść legioniści.


O tym, dlaczego naszym zdaniem derby Polski wygra Lech, piszemy tutaj.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze