Tegoroczna faza grupowa Ligi Europy za nami i ku zdziwieniu wszystkich nie oznacza to końca przygód polskich zespołów w europucharach. Wręcz przeciwnie, w tym sezonie nastąpił pewien przełom, a może nawet początek nowej, lepszej ery dla polskiej piłki klubowej? W każdym razie tak dobrego roku w europejskich pucharach nie mieliśmy od dziewięciu lat! A to wszystko zasługa dwóch zespołów: Legii Warszawa i Wisły Kraków. W tym tekście skupię się jednak tylko na „Wojskowych”. Przyjrzyjmy się bliżej ich drodze do 1/16 finału Ligi Europy.
Niegościnna Turcja
15 lipca, godzina 13:30 – losowanie par eliminacyjnych Ligi Europy. Legia Warszawa trafia na solidny turecki zespół, Gaziantepspor Kulübü. W Polsce drużyna z Gaziantep była raczej anonimowa, ale każdy zdawał sobie sprawę z poziomu finansowego i piłkarskiego w Süper Lig. Nikt nie stawiał nas w roli faworyta, o awans było trudno. Wiedział też o tym trener warszawskiej drużyny. – Przyjrzeliśmy się już Gaziantepsporowi. Obejrzeliśmy płytę z ich meczami ligowymi i wydaje mi się, że z tych drużyn, na które mogliśmy trafić, to zespół z pierwszej trójki. Może Francuzi i Portugalczycy byliby lepsi. Nie zmienia to faktu, że musimy przejść taką przeszkodę, jeśli chcemy marzyć o fazie grupowej – ocenił losowanie Maciej Skorża. W polskim obozie dało się wyczuć obawy przed wyżej notowanym rywalem, ale z pewnością nie był to strach, raczej coś w rodzaju respektu i poważnego podejścia do tematu. Rywal jest wymagający, ale jeśli zagramy konsekwentnie, to z pewnością wygramy – zdawali się myśleć legioniści.

Pierwszy mecz odbył się w Turcji. Środek lata, czwartkowy wieczór i Legia zaczyna tegoroczną przygodę z pucharami w niegościnnym Gaziantep (mało kto wywoził z tego terenu jakiekolwiek punkty). Gaziantepspor zgodnie z oczekiwaniami dominował i narzucił swoje warunki gry. Mecz był bardzo trudny, ale Legia skutecznie się broniła przez całą pierwszą połowę, a po zmianie stron nagle zadała cios. Świetnym prostopadłym podaniem popisał się Ljuboja, a bramkę dla gości zdobył Radović. Wtedy ta dwójka dopiero się rozkręcała, ale już dało się zauważyć świetną współpracę dwóch Serbów. Po straconej bramce Gaziantepspor ruszył do przodu ze zdwojoną siłą, lecz wciąż odbijał się od żelaznej defensywy Legii, która stała niczym mur. Chaotyczne ataki Turków nie przyniosły efektów, dzięki czemu „Wojskowi” mogli cieszyć się z jednobramkowej zaliczki przed rewanżem w Warszawie. Stołeczny zespół zdawał sobie sprawę, że kolejna runda jest na wyciągnięcie ręki i nie zamierzał jej zmarnować. – Zrobimy wszystko, żeby awansować. Teraz nie powstrzyma nas nawet śnieg i gradobicie – powiedział przed rewanżem Maciej Skorża. I faktycznie nic nie powstrzymało legionistów przed awansem do następnej fazy. Spotkanie przy Łazienkowskiej to głównie walka w środkowej strefie boiska i jeden wielki chaos. Sytuacji nie było zbyt dużo, a gdy już się pojawiały, to i jedna, i druga strona nie potrafiły ich wykorzystać. Warto wspomnieć o świetnej dyspozycji Skaby, który w obu meczach zachował czyste konto. Na Pepsi Arenie kibice goli nie zobaczyli, lecz to nie popsuło im humorów. Dzięki wyjazdowej wygranej Legia zapewniła sobie grę w kolejnej rundzie.
Wojna polsko-ruska
Radość w stolicy nie trwała jednak długo. 5 sierpnia o godz. 13:30 w szwajcarskim Nyonie przeprowadzono losowanie par czwartej rundy eliminacyjnej. Na tym etapie zwycięzca zapewniał sobie udział w rozgrywkach grupowych, przegrany zostawał z niczym. Stawka była więc ogromna i wylosowanie „sprzyjającego” przeciwnika miało ogromne znaczenie, także psychologiczne. Legia trafiła źle. Naszym rywalem został Spartak Moskwa, najbardziej utytułowany klub w Rosji, który budżetem przewyższał „Wojskowych” kilkukrotnie. Od razu dało się słyszeć głosy, że samo wyeliminowanie Gaziantepsporu to dobry rezultat, mało kto miał nadzieję na pokonanie Spartaka. Jednak trener stołecznej drużyny, Maciej Skorża, mocno wierzył w swoich zawodników. I nie było to coś w stylu: „Damy z siebie wszystko, może uda się wygrać”. Z obozu Legii dopływały całkiem inne sygnały, piłkarze byli nastawieni na wojnę, na walkę na śmierć i życie. – Poradzimy sobie, nie ma co narzekać na los. Trzeba wyjść i walczyć. Najważniejsze, że zespół się scementował, jesteśmy mocniejsi niż w poprzednim sezonie. Legia może grać i będzie grać jeszcze lepiej. Na pewno nie położymy się przed Rosjanami. Powalczymy o zwycięstwo – zapowiadał Maciej Skorża. W Warszawie naprawdę takie panowało nastawienie – wychodzimy bez kompleksów i gramy o zwycięstwo!
Do pierwszego starcia doszło w Warszawie. Podopieczni Skorży wyszli na boisko z ogromną wiarą w siebie i sukces. Nie przelękli się rywala i pierwsi ruszyli do ofensywy w myśl, że najlepszą obroną jest atak. Kilka szybkich podań, zdezorientowanie rywala i po dobrym zagraniu Rybusa piłkę w siatce umieszcza Radović. Ponad 20 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie oszalało z radości. Była zaledwie 3. minuta spotkania, a Legia prowadziła. I wcale nie była to bramka przypadkowa. W kolejnych fragmentach podopieczni Skorży prezentowali się znacznie lepiej od Rosjan, byli dobrze zorganizowani, walczyli o każdą piłkę i całkowicie zaskoczyli Spartaka swoim nastawieniem. Goście doskoczyli do Legii dopiero w drugiej połowie, gdy do wyrównania po szkolnym błędzie obrony doprowadził Ari. Nastąpił okres przewagi Rosjan, ale legioniści szybko się podnieśli po stracie gola. Geniuszem błysnął Ljuboja, który przedryblował defensywę Spartaka łącznie z bramkarzem i popisał się pięknym zagraniem piętką, po którym drugą bramkę w tym spotkaniu zdobył Radović. Niestety już 60 sekund później radość przerodziła się w złość i smutek, bo drugiego gola zdobył Ari, ponownie doprowadzając do remisu. Drużyna Skorży zareagowała pozytywnie i rzuciła się do szaleńczych ataków, lecz rezultatu nie udało się już zmienić. Rosjanie wywieźli z Warszawy korzystny wynik.
Rewanż na Łużnikach nie zapowiadał się zbyt optymistycznie. Co prawda Legia pokazała, że jest w stanie walczyć ze Spartakiem jak równy z równym, lecz co innego grać u siebie, a co innego na wyjeździe. W dodatku statystyka naszych potyczek na terenie Rosji, krótko mówiąc, nie była dla nas korzystna. Nie dziwi więc, że „Czerwono-biali” byli zdecydowanym faworytem i luźno podchodzili do rewanżowej konfrontacji. Walery Karpin był tak pewny siebie, że wystawił na Łużnikach rezerwowy skład. Po pierwszych minutach wydawało się, że faktycznie nie mamy w Rosji czego szukać. Legia sprzed tygodnia gdzieś zniknęła, podopieczni Skorży wyglądali na zagubionych i popełniali proste błędy, które wykorzystywali gospodarze. Już po dziesięciu minutach gry było 1:0 po trafieniu Kiriłła Kombarowa, a kwadrans później do siatki trafił drugi z Kombarowów – Dmitrij. W ciągu niespełna pół godziny marzenie o występach w Lidze Europy prysło, nawet najzagorzalsi fani w tym momencie stracili wiarę, wszak w Warszawie padł remi 2:2. I właśnie wtedy po raz pierwszy mieliśmy okazję zobaczyć tak wyraźnie i mocno nowe oblicze Legii – charakter, ambicję i waleczność. „Wojskowi” nic sobie ze straconych goli nie robili i grali swoje, chcieli zrekompensować trudną podróż przynajmniej tej garstce kibiców, której udało się dotrzeć na stadion. Pierwszy sygnał, że Warszawa jeszcze nie upadła, pojawił się zaledwie 120 sekund po golu drugiego z Kombarowów. Po ładnej akcji na listę strzelców wpisał się Kucharczyk i zobaczyliśmy małe światełko w tunelu, na końcu którego czekał upragniony awans. Podopieczni Skorży pełni wiary w korzystny rezultat ruszyli do przodu i jeszcze przed przerwą zdołali doprowadzić do remisu. Strzał życia oddał Rybus i Legia wróciła do gry. – Byliśmy dobrze zmotywowani, nawet przy wyniku 0:2 ani przez chwilę nie wątpiliśmy w osiągnięcie dobrego rezultatu. 2:2 do przerwy chyba było jeszcze lepszym wynikiem niż sobie zakładaliśmy. To pozwoliło nam w drugiej części skupić się na defensywie i wyprowadzać kontrataki – powiedział po meczu Rybus. Piłkarze wyszli na drugą połowę wyraźnie podbudowani dobrym rezultatem i świadomi, że najmniejszy błąd Spartaka da im awans. Lecz sami także musieli się pilnować, dlatego priorytetem była obrona. Mecz powoli zbliżał się do końca, na tablicy wyników wciąż widniało 2:2, większość myślami była już przy dogrywce, gdy jeden z ostatnich ataków wyprowadziła Legia. Była 90. minuta, goście wymienili kilka podań, futbolówka trafiła do Wawrzyniaka, lewy obrońca dośrodkował na dziewiąty metr, a tam piękną główką popisał się Gol, piłka poszła jeszcze po rękawicach Dzikania i wpadła do siatki. Szok i niedowierzanie miejscowych fanów oraz szał radości wszystkich Polaków. To już był koniec, nic nie było w stanie wydrzeć nam awansu. Legia pokazała charakter, ambicję i waleczność. Właśnie tymi cechami zasłużyła sobie na grę w fazie pucharowej Ligi Europy.
Trudna grupa
Cel został osiągnięty i Legię czekało kolejne losowanie. Niestety ponownie los nie był zbyt łaskawy. „Wojskowi” trafili do grupy C, gdzie oprócz nich znalazły się także zespoły PSV Eindhoven, Hapoel Tel-Awiw oraz pogromca Śląska Wrocław, Rapid Bukareszt. Każda z tych drużyn uchodziła za mocną i wyżej notowaną od Legii. PSV nikomu nie trzeba przedstawiać, Hapoel to czołowy klub silnej ligi izraelskiej, a Rapid Bukareszt wszyscy doskonale poznaliśmy w czasie dwumeczu ze Śląskiem Wrocław. Przed Legią rysowała się trudna batalia o jakiekolwiek punkty. Jednak drużyna Skorży była całkowicie pozbawiona presji, a mając w pamięci dobrą grę w eliminacjach, mogła naprawdę optymistycznie patrzeć w przyszłość. Z samej Warszawy docierały tylko pozytywne słowa. – Wśród tych zespołów nie jesteśmy faworytem, ale wcześniej pokazaliśmy, że potrafimy grać z wyżej notowanymi zespołami. Przecież Gaziantepspor i Spartak byli zdecydowanymi faworytami w starciu z nami, ale w piłce wszystko jest możliwe. To losowanie jest dla nas na plus – powiedział Ariel Borysiuk. Jego zdanie podzielała też reszta drużyny, która po wyeliminowaniu Turków i Rosjan nabrała pewności siebie oraz była świadoma swojej wartości. Nikt nie miał kompleksów, każdy chciał wyjść na boisko i zaprezentować się jak najlepiej. Bo jak mawiał śp. Kazimierz Górski „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie.”
Już w pierwszym spotkaniu Legię czekał trudny sprawdzian. Drużyna pojechała do Eindhoven, gdzie zmierzyła się z miejscowym PSV. Jak ważną rzeczą jest dobrze zacząć rozgrywki, nikomu nie trzeba mówić. Zdawały sobie z tego sprawę obie strony. Od początku dominowali gospodarze, którzy w 21. minucie wyszli na prowadzenie po bramce Mertensa. Holendrzy kontrolowali przebieg wydarzeń przez całą pierwszą połowę i nie dawali Legii zbyt często dochodzić do głosu. Sytuacja zmieniła się po przerwie. Jednobramkowe prowadzenie jest bardzo kruche i podopieczni Skorży nie zamierzali się poddawać. W końcu Tytoń został zmuszony do kilku interwencji, choć pokonać się nie dał. PSV wygrało to spotkanie, bo było zespołem po prostu lepszym. Jednak Legia przez cały mecz walczyła, grała ambitnie i zrobiła wszystko, by zdobyć w Holandii choćby jeden punkt. Kibice mogli być zadowoleni z postawy swoich ulubieńców, a porażka tylko jedną bramką na Philips Stadion była dobrym prognostykiem przed spotkaniem z kolejnym rywalem.
Dwa tygodnie później do Warszawy zawitał Hapoel Tel-Awiw. Kibice nie wyobrażali sobie innego scenariusza jak pokonanie Izraelczyków. Podobne nastroje panowały przy Łazienkowskiej. – Jeśli nie zdobędziemy trzech punktów, to zaczniemy mieć kłopot. Jednak zupełnie sobie nie wyobrażam sytuacji, abyśmy nie walczyli o awans, a w takim przypadku, przynajmniej dwa zwycięstwa na własnym boisku są nam niezbędne – powiedział przed spotkaniem Maciej Skorża. Były trener Wisły Kraków zdawał sobie sprawę, że najłatwiej o punkty będzie na Pepsi Arenie. Jednak mecz nie układał się od początku, tak jak byśmy sobie tego życzyli. Legia prezentowała się nieźle, ale Hapoel sprawiał wrażenie bardziej doświadczonego, co zaprocentowało w akcjach podbramkowych. „Wojskowi” w pierwszej połowie razili nieskutecznością, podczas gdy w 34. minucie zimną krew zachował Toto Tamuz i do przerwy Hapoel prowadził 1:0. Czy Maciej Skorża chciał podpuścić rywali i Legia specjalnie odpuściła pierwszą połowę, czy po prostu po zmianie stron gra się jej lepiej? Trudno powiedzieć, najważniejsze, że druga połowa należała do nas. Najpierw w 67. minucie do siatki trafił Ljuboja, a niespełna pięć minut później na prowadzenie stołeczną drużynę wyprowadził Komorowski. Wydawało się, że gospodarze mają trzy punkty w kieszeni, jednak zawodnicy Skorży po raz kolejny zgotowali swoim kibicom horror. Na 12 minut przed końcem spotkania do wyrównania doprowadził Lala. Legia od razu rzuciła się do ataku, ale Hapoel dobrze się bronił. Dopiero 89. minuta przyniosła oczekiwany efekt, a tym, który podniósł wrzawę na stadionie, był niezawodny Radović. Serb świetnie urwał się obrońcom i ze stoickim spokojem pokonał bramkarza. Legia wygrała i wskoczyła na drugą pozycję w tabeli. Wtedy nikt się nie spodziewał, że już tego miejsca nie odda.
Przyszedł czas na Rapid, który miał ostatecznie zweryfikować możliwości Legii. Spotkanie odbyło się w Bukareszcie, co było dodatkową przeszkodą. W dodatku oba zespoły przystępowały do rywalizacji, mając po trzy punkty na koncie, a więc presja była spora. – Wiele wskazuje na to, że dwumecz z rumuńskim zespołem może wyłonić drużynę, która zajmie drugie miejsce w naszej grupie. Przede wszystkim musimy jednak liczyć na siebie, bo na końcowe rozwiązania możliwych jest kilka scenariuszy – prognozował przed wyjazdem do Rumunii Skorża. Polscy kibice mieli też w pamięci łatwość, z jaką Rapid ograł Śląsk Wrocław. Z jednej strony rywal nie miał nas czym zaskoczyć, w Warszawie świetnie go rozpracowali i wiedzieli czego się spodziewać, ale z drugiej strony Legia miała świadomość, jak wymagający jest rywal i jak trudna czeka ją przeprawa w Bukareszcie… Skorża kapitalnie przygotował swój zespół. Pierwsza połowa spotkania to prawdziwy popis Legii – tak grającego polskiego klubu dawno w Europie nie widziano. Co prawda w drugiej odsłonie „Wojskowi” spuścili nieco z tonu, ale wciąż byli stroną przeważającą, co udokumentowali na kwadrans przed zakończeniem spotkania. Świetnie do dośrodkowania z rzutu wolnego wyszedł Radović, Serb piękną główką uderzył pod poprzeczkę i dał swojej drużynie skromne, ale jakże ważne zwycięstwo 1:0.

Tymczasem Hapoel Tel-Awiw uległ na własnym boisku 0:1 PSV Eindhoven i Legia stanęła przed ogromną szansą wywalczenia sobie awansu do 1/16 finału Ligi Europy już w 4. kolejce. Wystarczyło wygrać przed własną publicznością z Rapidem Bukareszt i liczyć na kolejne zwycięstwo PSV nad Hapoelem. Sukces był na wyciągnięcie ręki i Maciej Skorża słusznie studził zapały. – Nie zamierzam nakładać presji na drużynę. Dużym atutem jest nasza publiczność. Chcę wygrać, ale o ewentualnym awansie będziemy myśleć po spotkaniu. Z kolei w Warszawie kibice szykowali się do wielkiego świętowania i zachęcali wszystkich do wspólnego wspierania stołecznej drużyny pod hasłem „Wszyscy na Rapid”. Pepsi Arena była wypełniona do ostatniego miejsca. Początek spotkania jednak do wymarzonych nie należał. Rapid znacznie lepiej wszedł w mecz i dominował na boisku. Ale w 26. minucie sytuacja się zmieniła, bo czerwoną kartkę dostał Dan Alexa. Legia od razu przeszła do ofensywy i jeszcze przed przerwą powinna wyjść na prowadzenie. Pierwszy gol padł jednak dopiero po zmianie stron, a jego zdobywcą był Radović. Serb dopadł do odbitej od słupka po strzale Jędrzejczyka piłki i umieścił ją w siatce. Wtedy niespodziewanie do ataku ruszyli Rumuni, którzy wykorzystali błąd defensywy i za sprawą Filipe Teixeiry w 65. minucie doprowadzili do wyrównania. Ale od czego w drużynie jest Radović? Zaledwie 180 sekund później Legia ponownie prowadziła, a Serb cieszył się z drugiej bramki. W końcówce po dwójkowej akcji Ljuboi i Wolskiego kropkę nad i postawił jeszcze Kucharczyk i Legia w pięknym stylu zwyciężyła 3:1. Jak się później okazało, Hapoel zremisował w Holandii z PSV 3:3, dzięki czemu Legia Warszawa już po czterech kolejkach miała zapewniony awans!
Ale jak już grać, to o wszystko. 30 listopada do Warszawy przyjechało PSV Eindhoven, a stawką rywalizacji było pierwsze miejsce w grupie. Maciej Skorża zapewniał, że jego podopieczni zagrają o całą pulę. – Niecodziennie rywalizujemy z drużynami takiej klasy jak PSV Eindhoven. To dla nas bardzo ważne spotkanie. Chcemy pokazać się z dobrej strony i wygrać. Rywalizując z tak silnymi rywalami, możemy czegoś się nauczyć. W lutym czeka nas starcie z przeciwnikiem przynajmniej takiej jakości jak Holendrzy. Nie wiem, czy opłaca się nam zajmować pierwsze miejsce w grupie, ale zależy nam na prestiżu i wywalczeniu pierwszej lokaty. Niestety tym razem Legia dostała lekcję pokory. Holendrzy okazali się surowym nauczycielem, który obnażył wszystkie słabości „Wojskowych”. Linia defensywna PSV była rezerwowa, ale bardziej na rezerwową wyglądała obrona Legii, która popełniała szkolne błędy. Najpierw po pomyłce Komorowskiego w dobrej sytuacji znalazł się Manolew, sytuację próbował zaasekurować Żewłakow, ale skończyło się na bramce samobójczej. Po przerwie nie popisał się Kuciak, który sfaulował Strootmana, dostał czerwoną kartkę, a rzut karny pewnie wykorzystał Mertnes. By na boisko mógł wejść rezerwowy Skaba, na ławkę udał się Ljuboja, co kompletnie uziemiło ataki gospodarzy. Tymczasem PSV przeprowadziło jeszcze jedną kontrę, po której wynik na 3:0 ustalił Labyad. Wtedy na boisko wszedł Wolski, który błysnął w końcówce kilkoma ładnymi zagraniami i mimo że spędził na placu gry zaledwie 20 minut, to był jednym z wyróżniających się piłkarzy. Legii nie udało się jednak zdobyć choćby honorowego gola i w fatalnym stylu przegrała 0:3. Na ogromne uznanie zasługują fani, którzy w czasie meczu śpiewali „Trzy do zera to za mało, by kibica załamało”, do końca byli ze swoją drużyną. Smutek nie trwał jednak długo, bo wszyscy szybko sobie uświadomili, że Legia przegrała walkę o pierwsze miejsce, ale nie o awans. Nic się nie stało, chłopaki nic się nie stało…
Legii zostało jeszcze jedno spotkanie w fazie grupowej. „Wojskowi” udali się do Izraela na mecz z tamtejszym Hapoelem, który w fazie rewanżowej prezentował się bardzo dobrze (remis z PSV i wygrana z Rapidem). Na koniec Maciej Skorża dał szansę gry od pierwszych minut kilku do tej pory pomijanym piłkarzom. Skład był więc nieco rezerwowy, ale wciąż mocny. – Jesteśmy profesjonalistami, reprezentujemy wielki klub i Polskę na międzynarodowej arenie, dlatego nie może być mowy o braku motywacji w spotkaniu z Hapoelem – powiedział na przedmeczowej konferencji prasowej opiekun legionistów. Legia nieźle zaczęła spotkanie i od początku starała się narzucić rywalowi swój styl gry. Goście wypracowali sobie kilka sytuacji, ale zawiedli Choto i Radović. Tymczasem gola zdobył Hapoel. W 33. minucie Skaba nie popisał się przy strzale z rzutu wolnego Toamy, który uderzył praktycznie w środek bramki. Druga połowa to całkowita dominacja Legii, jednak podopieczni Skorży nie potrafili swojej przewagi udokumentować. Brakowało spokoju w rozegraniu i zimnej krwi pod bramką rywala. Nie pomogła nawet gra z przewagą jednego zawodnika. Mało tego, na kwadrans przed końcem spotkania Hapoel zaatakował po raz drugi, źle zachowała się nasza defensywa i Yadin pięknym strzałem ustalił wynik meczu na 2:0. Takim rezultatem Legia zakończyła rok 2011 w europejskich pucharach. Może z piłkarzy po prostu zeszło ciśnienie i odpuścili sobie to ostatnie spotkanie? Mniejsza o to, najważniejsze, że wywalczyli awans do następnej fazy.
Nowa Legia
Nawet najwięksi pesymiści, patrząc na grę Legii w Lidze Europy, muszą przyznać, że widać progres i jest nadzieja, że polski futbol jeszcze się odbuduje. I nie chodzi mi o to, że do następnej rundy awansowała też Wisła, bo to zupełnie inny przykład, a tak poza tym to zagraniczni piłkarze żadnej nadziei na przyszłość nie dają. Z kolei w Warszawie dziesięć lat temu powstała akademia, której zaczęto zbierać pierwsze owoce. Piłkarze tacy jak Rybus, Borysiuk, Kucharczyk, Wolski czy Żyro. A w odwodzie są jeszcze Kosecki, Szumski i Jagiełło. Ostatnio co rusz słyszymy o jakimś nowym talencie Legii. To działa! Najlepszym przykładem będzie tutaj Wolski. – Kariera stoi przed nim otworem. Jest zaawansowany technicznie, dobrze drybluje, jest szybki. Przyszłość należy do takich ludzi jak on – chwali piłkarza Leszek Pisz. Chyba każdy, kto widział Wolskiego w meczu z PSV i jego ruletę a’la Zinedine Zidane, łapał się za głowę ze szczęścia. Na tego zawodnika trzeba dmuchać i chuchać, bo w przyszłości będzie pierwszym rozgrywającym reprezentacji Polski, jakiego dawno u nas nie było.
To, że Maciej Skorża zaczął tak odważnie stawiać na młodzież, było częściowo wymuszone przez brak transferów i nowych zawodników. Trener zaryzykował, a chłopaki odwdzięczyli mu się odważną grą bez kompleksów. Właśnie ta polska młodzież jest jednym z czynników, które złożyły się na obecną pozycję warszawskiego zespołu. Kolejnym jest dwójka niesamowitych Serbów – Radović i Ljuboja. „Miro” to legionista z krwi i kości, w każdym meczu zostawia serce i zawsze walczy do końca, nie raz ratował wynik w końcówkach. Z kolei Ljuboja to piłkarz niezwykły, o umiejętnościach technicznych jakich w Polsce jeszcze nie było. 34-latek wywiera ogromny wpływ na młodszych kolegów z drużyny, dał im niesamowitą pewność siebie i to wszystko procentuje na boisku. Odkąd Serb dołączył do Legii, jednym z firmowych popisów drużyny stały się efektowne zagrania, wśród których prym wiodą piętki. Legia zyskała niesamowicie na jakości.
Jaką jeszcze Legia ma przewagę nad Wisłą? Narodowościową… Spójrzmy na „Białą Gwiazdę”, nawet Franciszek Smuda śmiał się, że nie ma sensu jeździć na mecze krakowian, bo w akcji można zobaczyć maksymalnie dwóch Polaków. Z kolei Legia to „nasza” drużyna, złożona z samych Słowian. Oprócz Polaków występują tutaj Serbowie, Chorwat i Słowak. Nic dziwnego, że atmosfera jest pozytywna, wszyscy bez problemów się dogadują. A jeśli dodamy do tych wszystkich czynników charakter, męstwo, ambicję i waleczność, to tworzy nam się obraz drużyny, która dotarła do 1/16 finału Ligi Europy, eliminując po drodze takie firmy jak: turecki Gaziantepspor, rosyjski Spartak, rumuński Rapid i izraelski Hapoel. Gdy pokonuje się takie drużyny, to nie ma mowy o przypadku. Legia po prostu była lepsza.
Na Sporting!
Jak już wyżej wspomniałem Legia nie miała w tym roku szczęścia do losowań. Los nie rozpieszczał drużyny Skorży także przy doborze par 1/16 finału Ligi Europy. Legia trafiła bowiem na Sporting Lizbona. Owszem, mogła trafić gorzej, ale mogła też trafić lepiej. – Na papierze kadra lizbońskiej drużyny wgląda imponująco, ale wszystko zweryfikuje boisko. Zgadzam się, że Onyewu lub Capel są bardziej znani od legionistów, ale to jeszcze o niczym nie przesądza. Na szczęście nie taki diabeł straszny, jak go malują. Jestem optymistą, chcę abyśmy stworzyli atmosferę taką jak w meczach ze Spartakiem i Gaziantepepsporem. Przed wyjazdami do Turcji i Rosji byliśmy skazywani na porażki, a mimo tego sprawiliśmy niespodzianki – powiedział po losowaniu Maciej Skorża. Trener Legii wie, co mówi. Niech Portugalczycy poczują się pewni zwycięstwa, niech zaczną kalkulować z kim zmierzą się w następnej rundzie, niech zlekceważą Legię… niech Legia odbije im się czkawką! Wszystko jest w nogach piłkarzy i głowie Macieja Skorży. Legia już udowodniła, że umie grać na najwyższym poziomie, teraz musi to tylko potwierdzić. Na tym etapie nie ma przypadkowych zespołów, „Wojskowi” potrafią grać w piłkę i na pewno nie są na straconej pozycji. – Wierzę, że Liga Europy zagości w Warszawie również w marcu – dodał Maciej Skorża. My też wierzymy panie trenerze, my też…