Trudno o bardziej trafiony, pod względem jakości drużyny, ruch transferowy. Piotr Pyrdoł, który od kilku sezonów z rodzimym klubem zaliczał awans za awansem, zimą zamienił ŁKS na warszawską Legię. Wówczas jeszcze nie wiedząc, że łodzianie staną się najsłabszym spadkowiczem od lat, a stołeczny zespół pewnie sięgnie po mistrzostwo kraju. Pozornie transferowy strzał w dziesiątkę. Ale czy faktycznie dla Pyrdoła ostatnie pół roku to sielankowy czas?
Pyrdoł wybrał klub z absolutnej polskiej czołówki, na pewno licząc się z ewentualnym brakiem gry. I fakt, delikatnie rzecz ujmując, dużo na wiosnę nie pograł. A przecież mówiło się, że kluczowym czynnikiem w kwestii chęci odejścia 21-latka z łódzkiego klubu miała być jego względnie rzadka gra u trenera Moskala. Należy zatem zadać sobie pytanie, czy właściwą drogę obrał młodzieżowiec, któremu w obecnej sytuacji przede wszystkim potrzebna jest gra.
Odstawiony od gry
Dla pełnego pojęcia głębi problemu należy cofnąć się do początku sezonu 2019/2020. Pyrdoł, zgodnie z przewidywaniami, szans w ŁKS-ie od pierwszej kolejki wiele nie dostaje. Jeszcze gdy łodzianie walczyli w 1. lidze, grywał on u trenera Moskala w kratkę. Konkurencja w postaci m.in. Patryka Bryły czy Daniego Ramireza była na tyle silna, że niedoświadczony zawodnik nie mógł wówczas liczyć na pełne zaufanie trenera.
Ekstraklasa wiele zmienić nie mogła. Od pierwszej kolejki stawiano w formacji ofensywnej na tych bardziej ogranych i teoretycznie „pewniejszych”. Swojej szansy na grę Piotr Pyrdoł mógł upatrywać w roli młodzieżowca, bo jak wspominał w rozmowie z nami Kazimierz Moskal, pierwotnie to on był przymierzany do głównego jej wykonawcy. –Na początku, jeszcze w 1. lidze, to Piotrek miał być młodzieżowcem numer jeden i dostał kilka szans – wspominał były trener ŁKS-u. Ostatecznie jednak postawiono w klubie na Jana Sobocińskiego, który przez rundę jesienną zagrał niemal wszystkie mecze od deski do deski.
Kazimierz Moskal: „Po fakcie wszyscy są mądrzy i wiele mogą powiedzieć” (WYWIAD)
Na debiut w ekstraklasie Pyrdoł musiał swoje poczekać. Przypadł on na ostatnie dziesięć minut spotkania 8. kolejki przeciwko Pogoni Szczecin. Do bram pierwszego składu ówczesny 20-latek zaczął pukać dzięki dwóm dobrym występom z rzędu, w których zdobył po golu – najpierw w Pucharze Polski z Zagłębiem Sosnowiec, następnie w Lubinie z Zagłębiem.
Zaprocentowało to na tyle, że kolejne pięć spotkań ekstraklasowych Pyrdoł zaczynał w pierwszej jedenastce. Jakościowo, jak to w przypadku młodego piłkarza, bywało różnie, ale nie można mu odmówić, że wniósł sporo świeżości w grę zespołu. Jednak na listopadowej potyczce ze Śląskiem Wrocław w lidze skończyło się jego regularne granie w biało-czerwono-białych barwach.
– Problem z nim był taki, że brakowało mu liczb. On fajnie operował piłką, tylko że niewiele z tego wynikało. Oprócz tego miałem pretensje do Piotrka o to, że przede wszystkim po stracie piłki nie robił tego, co od niego oczekiwałem, a więc brakowało z jego strony doskoku, były momenty, gdy się zawieszał. Kiedy był w dobrej dyspozycji, dostał kilka szans i w tych meczach wyglądał nieźle, ale tak jak mówię, może grać jedenastu i trudno wszystkich zadowolić i wszystkim dogodzić – argumentował decyzję o odsunięciu od składu Pyrdoła Kazimierz Moskal.
Konflikt interesów podłożem odejścia?
Z pewnością w Łodzi z Piotrkiem Pyrdołem wiązano niemałe nadzieje. W końcu mówimy o jednym z ciekawszych piłkarzy młodego pokolenia, który zaznał już gry z orzełkiem na piersi w drużynie do lat 20 Jacka Magiery oraz do lat 21 Czesława Michniewicza. Z czasem jednak, gdy ŁKS-owi nie szło, a liczba minut rozegranych przez Pyrdoła nie zwiększała się, miało dojść do nieporozumień na linii klub – zawodnik.
Zbiegło się to w czasie z trudnym okresem Janka Sobocińskiego, którego gra w ekstraklasie znacznie odbiegała poziomem od jego występów na poziomie 1. ligi. Sami kibice domagali się też odstawienia od meczowej jedenastki środkowego obrońcy i wystawiania w niej w roli młodzieżowca Pyrdoła. Inną wizję miał jednak Kazimierz Moskal, co nasiliło też temat rozmów o ewentualnym odejściu skrzydłowego z klubu.
Jedna z teorii mówiła również o tym, że Pyrdoł nie dostawał wystarczająco czasu na boisku ze względu na niechęć przedłużenia kontraktu z ŁKS-em. Trener Moskal ucinał jednak temat, mówiąc: – Nie wiem, o co się rozbiło. Jeśli to było głównym powodem jego odejścia, no to cóż, taka jego decyzja, ale wydaje mi się, że to nie była kluczowa kwestia w tym kontekście.
Sam zawodnik odniósł się też do tego w wywiadzie dla TVP Sport: – Myślę, że wykorzystałem moment, w którym dostałem szansę. Nie chcę się teraz zastanawiać nad swoją sytuacją. Szanowałem decyzje trenera i zawsze próbowałem pomóc drużynie. Nie mogę się denerwować tym, na co nie mam wpływu.
Poziomowy przeskok
Ostatecznie Pyrdoł ze wszystkich dostępnych ofert wybrał tę od warszawskiej Legii. Kierunek bez dwóch zdań bolesny dla kibica z Alei Unii, ale piłkarsko oferujący masę możliwości do rozwoju. Bo przecież jak dobrze wiemy, Pyrdoł niejako zamiast spadku wybrał mistrzostwo. Wydaje się, że strzał w dzisiątkę, prawda? Ale czy dla młodego zawodnika priorytetem powinna być obecność w wielkim klubie czy regularna gra w nieco mniejszym?
W trakcie rundy jesiennej w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego Pyrdoł rozegrał łącznie 505 minut. Bez szału, niejeden z ełkaesiaków zagrał ich znacznie mniej, ale biorąc pod uwagę, że jest to niespełna 30 procent minut, które można było rozegrać, wynik z pewnością nie powala na kolana. Tym bardziej że mówimy o młodzieżowcu, dla którego każda chwila na boisku jest na wagę złota.
Z jednej strony chcesz łapać więcej minut do grania, a z drugiej idziesz do Legii Warszawa, gdzie, co jasne, konkurencja jest gigantyczna i co rusz spotykasz na treningu kogoś, kto może ci wykraść miejsce w składzie. Oczywiście jasnym dla Pyrdoła musiało być, że nie idzie do klubu ze stolicy, żeby ot tak zacząć sobie zbierać czas na boisku. Ale 14 minut przez całą rundę wiosenną? Co by nie mówić, dla młodego piłkarza pod względem obycia meczowego poniekąd czas wyrzucony w błoto.
Rzecz jasna jest druga strona medalu, bo na gierce treningowej nie rywalizujesz już z Maksem Rozwandowiczem, tylko z Arturem Jędrzejczykiem, a twoim mentorem w grze na skrzydle nie jest Patryk Bryła, a choćby Paweł Wszołek. Chcąc nie chcąc, uczysz się mnóstwo i piłkarsko rośniesz. Tylko że stałość w grze o stawkę cały czas jest ci bardzo potrzebna.
Szansa na zaistnienie
Dla zawodników Legii pokroju Piotra Pyrdoła czas przyszedł właśnie teraz. Na dwie kolejki przed końcem sezonu zespół Aleksandara Vukovicia ma już zapewniony tytuł mistrza kraju i sam trener zapowiedział, że szansę na pokazanie się dostaną młodsi, dotąd mniej grający piłkarze. Zatem czy będzie lepszy moment, żeby zaistnieć na boisku i przekonać do siebie trenera?
Na co dzień sytuacja Pyrdoła w kadrze Legii jest niełatwa. Nawet jego boiskowa mobilność i możliwość gry na wielu pozycjach na niewiele się zdaje. Co z tego, że poradzi sobie na obu skrzydłach oraz w roli ofensywnego pomocnika, skoro konkurencja na każdej z tych pozycji jest gigantyczna. Zwyczajnie na tę chwilę jest co najmniej kilku piłkarzy wyżej w hierarchii trenera Vukovicia.
Luquinhas, Wszołek, Cholewiak, Gvilia. Pozycje, na których może grać Pyrdoł, są już bogato obstawione w Warszawie. Może się więc okazać, że ostatnie dwa spotkania sezonu ligowego dadzą odpowiedź co do przyszłości 21-latka w drużynie „Wojskowych”. Legia mając na uwadze zbliżające się eliminacje do Ligi Mistrzów, z pewnością się wzmocni. Niewykluczone zatem, że o grę będzie jeszcze trudniej. Piotrek Pyrdoł będzie musiał wtedy poważnie wziąć pod uwagę ewentualne wypożyczenie, bo kolejne pół roku wyjęte z naturalnego rytmu meczowego może być dla niego ostrym hamulcem w piłkarskim rozwoju.