Za co do tej pory zapamiętaliśmy Radoslava Latala?


Czeski szkoleniowcy wraca do Piasta, a my przypominamy jego dotychczasową pracę w Gliwicach.

16 lipca 2016 Za co do tej pory zapamiętaliśmy Radoslava Latala?

Przerwa reprezentację trwa, dlatego też wydarzenia mogą niektórym lekko umykać lub po prostu mniej interesować. A szkoda, bo w Gliwicach wczoraj dostarczono nam kolejnego odcinka komedii niczym z klasyków Stanisława Barei. Niedługo kazał na siebie Radoslav Latal, który po niecałych dwóch miesiącach ponownie zawitał do zespołu wicemistrza Polski. Z tej okazji postanowiliśmy raz jeszcze odświeżyć nasz stary tekst, który opublikowaliśmy tuż po lipcowym rozstaniu Czecha z Gliwicami. Z czego do tej pory zapamiętaliśmy Radoslava Lata? Zerknijmy na streszczenie jego poprzedniej pracy.


Udostępnij na Udostępnij na

20 marca 2015 roku – Radoslav Latal trenerem Piasta

Wiosną 2015 roku czeski szkoleniowiec podpisał kontrakt z klubem, zastępując na stanowisku sympatycznego, lecz nie do końca rozgarniętego Angela Pereza Garcię. Hiszpański trener, który swojego warsztatu uczył się na Malediwach, pozostawił po swoim pobycie w Polsce dość sympatyczne odczucia. Wprawdzie sportowo nie osiągnął może czegoś wielkiego, jego Piast przecież dryfował głównie w środku tabeli, lecz drużyna potrafiła w niektórych spotkaniach na pełnym luzie rozmontować kilku solidny rywali. Nie musimy chyba przypominać o słynnych „resultados historicos”, prawda?

Wówczas sam ruch działaczy wyglądał mało rozsądnie. Jednym pstryknięciem postanowiono poświęcić koncepcję opartą na hiszpańskich zawodnikach i kulturze gry na rzecz zupełnie odmiennej czeskiej filozofii. To trochę tak, jakby wejść do klubu rockowego i obwieścić, że od tej pory będziemy w nim odtwarzać disco polo. Oczywiście, wymagałoby to gruntownych zmian, wymiany kadr. I na to właśnie się zanosiło wraz ze zmianą na ławce. Faktycznie, Latal wszedł i wkrótce rozpoczął ściąganie zaufanych ludzi. Zanim to nastąpiło, przyznajemy, byliśmy dość sceptyczni.

Jednym pstryknięciem postanowiono poświęcić koncepcję opartą na hiszpańskich zawodnikach i kulturze gry na rzecz zupełnie odmiennej czeskiej filozofii. To trochę tak, jakby wejść do klubu rockowego i obwieścić, że od tej pory będziemy w nim odtwarzać disco polo.

Jeśli weźmiemy pod uwagę moment, w jakim Czechowi przyszło objąć stanowisko, i cel przed nim postawiony w chwili przejmowania steru, wywiązał się on z zadania. Piast bez większych problemów przebrnął przez decydującą fazę rozgrywek, zapewniając sobie utrzymanie. Latal również skorzystał na tym fakcie, dość mocno rotując składem, a tym samym sprawdzając, którzy zawodnicy de facto będą mu jeszcze potrzebni w następnych rozgrywkach. Z oddali zbliżał już zaciąg nowych zawodników, z których część na dobre miała zawojować ekstraklasę.

30 czerwca 2015 roku – Kamil Vacek piłkarzem Piasta

Wprawdzie klub do tego czasu zdążył już pozyskać aż ośmiu zawodników (Karol Angielski, Josip Barisić, Cezary Demianiuk, Jakub Kuzdra, Rafał Leszczyński, Patrik Mraz, Sebastian Musiolik i Marcin Pietrowski.), jednak dopiero zakontraktowanie czeskiego playmakera wyglądało w pełni na pierwszy stuprocentowo autorski pomysł szkoleniowca.

Wtedy jeszcze daleko nam było do obwieszczania Piasta mianem czarnego konia, stawiamy, że tak naprawdę nikt jeszcze tego nie czynił, niemniej Vacek był pierwszy sygnałem, że Latal na dobre zaczyna konstruowanie zespołu według własnego pomysłu. Najważniejsze zaś w tym wszystkim, że nie czynił tego jak jego poprzednik, ściągając dziwne wynalazki typu Cifuentes.

Nowy zawodnik Piasta na papierze wyglądał całkiem sensownie. Duży staż w czeskiej ekstraklasie, która wcale nie należy do ogórkowych, do tego występy na szczeblu Serie A, wreszcie rytm meczowy. Na Vacku nie ciążył żaden haczyk w postaci wielomiesięcznej kontuzji, kilogramów nadwagi czy innych pozaboiskowych problemów. Po prostu Latal brał gościa, którego równie dobrze mógłby wówczas zakontraktować inny klub w ekstraklasie, ponieważ wyglądał on na w pełni zrozumiały ruch. Jak się później okazało, szkoleniowiec trafił w dziesiątkę, bo zawodnik na dobre zadomowił się w pierwszej jedenastce, zwłaszcza jesienią nękając rywali swoimi podaniami. Chociaż koniec końców Vackowi nie udało się wbrew zapowiedziom zaistnieć w reprezentacji, to jednak jako środek trenera w pełni się obronił.

Na Vacku nie ciążył żaden haczyk w postaci wielomiesięcznej kontuzji, kilogramów nadwagi czy innych pozaboiskowych problemów. Po prostu Latal brał gościa, którego równie dobrze mógłby wówczas zakontraktować inny klub w ekstraklasie, ponieważ wyglądał on na w pełni zrozumiały ruch.

Wkrótce dołączył do niego kolejny zawodnik, Martin Nespor, którego również śmiało możemy określić w pełni skuteczną decyzją Radoslava Latala. Jak widzimy zatem, jak już Czech brał swoich rodaków, nie zastępował tutaj agencji turystycznej, ściągającej panów z rozwiniętym mięśniem piwnym.

Sierpień 2015 roku – Radosław Murawski kapitanem Piasta Gliwice

Przed sezonem to on wraz z Adrianem Klepczyńskim zostali mianowani do tej zaszczytnej roli. W pierwszych spotkaniach opaskę zakładał jeszcze starszy zawodnik, lecz gdy tylko doznał kontuzji, 21-latek od razu przejął rolę dowódcy na placu gry. I utrzymał ją aż do dzisiaj.

Jeśli gdzieś upatrywać kolejnego sukcesu Latala, to w znakomitym wykorzystaniu potencjału młodego, obiecującego piłkarza z Gliwic. Murawski, rodowity gliwiczanin i wychowanek klubu, reprezentował to, czego trener szukał – solidność w środku pola, nieustępliwość i zaangażowanie. Ktoś powie, że na tym przecież w naszej lidze bazuje ponad połowa zawodników. Tylko że na jej tle kapitan zespołu już jesienią wyróżniał się już o kilka klas. Widocznie musiał trafić na odpowiednią osobę, która pozwoliłaby mu osiągnąć poziom wyżej.

Murawski, rodowity gliwiczanin i wychowanek klubu, reprezentował to, czego trener szukał – solidność w środku pola, nieustępliwość i zaangażowanie.

Perez Garcia, jak sam Murawski niegdyś między wierszami powiedział, nie był ani mistrzem taktyki, ani zbyt wymagającym trenerem, przy którym można się bardziej rozwinąć. Ot, przyjemny chłop do grania. Tymczasem taki typ piłkarza jak 21-letni pomocnik potrzebował kogoś kto, powiedzmy to sobie szczerze, opieprzy wtedy, kiedy trzeba, a i jasno sprecyzuje zadania dla każdego gracza. I dzięki porządnym treningom pozwoli fizycznie zasuwać na odpowiednim poziomie.

Sama zaś opaska kapitańska to ogromne wyróżnienie, ale też pewien symbol. Przekazanie jej chłopakowi, który autentycznie szczerze związany jest z klubem, coś jak niegdyś Kamil Glik, który do dzisiaj jawnie obwieszcza swoje przywiązanie do byłej ekipy.

 15 sierpnia 2015 roku – Piast liderem ekstraklasy

Początkowo jeszcze nie wymieniano tej drużyny w tych kategoriach. Owszem, gliwiczanie wygrali pierwsze spotkania, udało im się nawet ograć Cracovię na jej boisku. Jasne, ich styl wyglądało całkiem obiecująco. Doświadczeni jednak w specyfice naszej ligi, czuwaliśmy. Aż przyszedł mecz z Legią, który „Piastunki” ponownie wygrały.

Mecz ten uwypuklił to, na czym zespół Latala miał bazować przez całą jesień. Wybieganie, taktyka, konkret, z bokserską precyzją punktowanie rywala. Do tego paru gości, którzy zwyczajnie potrafią w odpowiednim momencie zrobić to „coś”, czyli Mraz, Nespor, Vacek, Zivec. Uprzedzając zarzuty, to nie był zespół zależny od kilku indywidualności, raczej maszyna umiejętnie skonstruowana i zestawiona. Po prostu drużyna, jedenastu gości harujących przez 90 minut. Na ówczesną Legię, jak zresztą na całą ekstraklasę, to wystarczyło, by jesień ostatecznie skończyć w czubie tabeli z przewagą pięciu punktów nad Legią.

28 lutego 2016 roku – falstart Piasta na wiosnę

Chociaż pierwsze symptomy zadyszki gliwiczan było widać jeszcze na przełomie listopada i grudnia, łatwo to wszystko wytłumaczono zwykłym zmęczeniem. W końcu w nogach podopieczni Latala mieli już około dwudziestu spotkań w lidze.

Niestety, wiosną sytuacja wcale nie wskazywała na poprawę. Pierwsze trzy mecze po przerwie zimowej, ledwie jeden punkt. Jak na zespół aspirujący do walki o pełną pulę, słabo. Najgorsze w tym wszystkim, że choć oznaki owego marazmu Latal mógł widzieć już przed świętami Bożego Narodzenia, nie zrobił jednak nic szczególnego, by po rozpoczęciu rundy wiosennej drużyna grała już z taką samą świeżością jak na początku sezonu.

Niektórzy wietrzyli teorię spiskową, jakoby Czech celowo przygotował zespół dopiero na decydujące spotkania. Jeśli taki miał plan, wyszło dość połowicznie. Owszem, Piast w dalszej części już nieco bardziej przypominał ten skuteczny „Gang Latala”, jednakże i tak nie wystarczyło to na finiszu, aby wyprzedzić Legię Warszawa. Czy z perspektywy czasu trener popełnił błąd? Na pewno żałować mógł, że tak łatwo, bo zaledwie w kilku meczach, zdołał roztrwonić przewagę nad drużyną Czerczesowa, wcale niegrającą jakoś przekonująco.

Słówko o zimowych transferach, tutaj również nie było już tak skutecznie. Martin Bukata w pierwszych tygodniach wyglądał niemrawo, aczkolwiek pod koniec sezonu jeszcze wykazywał symptomy, by sądzić, że na dłuższą metę będą z niego ludzie. Kto natomiast myślał, że Maciej Jankowski okaże się solidnym wzmocnieniem, ten chyba stracił pamięć, na nieszczęście mając pod ręką archiwalny numer tygodnika „Piłka Nożna”. Naprawdę? Jankowski? Chłopak, któremu przed laty ewidentnie zrobiono krzywdę, w Wiśle grał po prostu nijako. Tymczasem Piast postanowił ściągnąć go do siebie na decydujące mecze. Słabo, oj słabo.

Kto natomiast sądził, że Maciej Jankowski okaże się solidnym wzmocnieniem, ten chyba stracił pamięć, na nieszczęście mając pod ręką archiwalny numer tygodnika „Piłka Nożna”.

 8 maja 2016 roku – Legia wygrywa z Piastem mecz o tytuł

Ostateczne spotkanie, które miało rozstrzygnąć o tytule mistrzowskim, zakończyło się dla Latala klęską, bo tylko w takich kategoriach należy rozpatrywać porażkę aż 0:4. Oczywiście, musimy oddać zawodnikom, że wcale na taki wymiar kary nie zasługiwali. Byli słabsi od Legii, to fakt, lecz nie na aż cztery gole różnicy.

Nie udało się gliwiczanom opanować środka pola, zabrakło m.in. Radosława Murawskiego, co mocno osłabiło ich środkowe strefy. Zarzuty można mieć również do zbyt bojaźliwej gry. Zamiast momentami odważniej ruszyć na rywala, Piast chował się zbyt często, obawiając się Legii. Czasem aż za bardzo, bo drużyna Czerczesowa wcale nie była jakimś kolosem, przed którym należało tylko grzecznie się pokłonić. Owszem, ostatecznie rozegrała lepsze spotkanie, lecz trudno nie odnieść wrażenia, że w tym meczu najzwyczajniej w świecie Latal po prostu przekombinował. Najważniejszy test sezonu mimo wszystko oblał.

16 maja 2016 roku – Latal „Trenerem roku”

Mimo kilku kontrowersji to właśnie szkoleniowcowi Piasta wręczono nagrodę dla najlepszego trenera za poprzedni sezon. Oczywiście, można dyskutować, czy nagroda nie powinna pójść do rąk Stanisława Czerczesowa za zdobycie tytułów czy Piotra Stokowca za rewelacyjną wiosnę. Jednak to właśnie Latal wszedł ze swoją drużyną na wyższy poziom. Taki, o którym jeszcze rok temu nikt w Gliwicach w ogóle nie myślał. Z zespołu o aspiracjach co najwyżej w postaci środka tabeli Piast stał się drużyną mierzącą zdecydowanie wyżej.

Mało kto jednak sądził już wówczas, że Latal to trener na lata dla Gliwic. Człowiek, któremu na Śląsku powierzy się plan długofalowy. Już wiosną sporo mówiło się o nie najlepszych stosunkach między Czechem a działaczami. Chociaż działacze mogli pokazywać się w telewizji i pięknie mówić o ambitnych planach i odpowiednim zarządzaniu, to jednak nikt nie ma wątpliwości, że nawet oni sami poczuli się zaskoczeni takim sukcesem szkoleniowca.

Złośliwi powiedzą, że rozmowa w gabinecie klubowych włodarzy mogła wyglądać mniej więcej tak:

– Cholera, po co nam był ten Latal. Trzeba było zostawić Hiszpana i mieć ten względny spokój.

– Dokładnie. Teraz to się dopiero poczuje pewnie. Już mam dość jego zachcianek, a co dopiero będzie za chwilę. 

Czech zetknął się ze ścianą, ponieważ w Polsce trener osiągający sukces musi zostać jego ofiarą. A że dodatkowo chciał zmieniać klub, profesjonalizować go, musiał stracić głowę. Potrzebny był tylko dobry pretekst…

15 lipca 2016 roku – blamaż Piasta w pucharach i rezygnacja

Porażka w meczu ze Szwedami przelała czarę goryczy. Wprawdzie to sam Latal podał się dymisji, lecz w klubie większość dyrektorów przyjęła jego nominację z ulgą. Kamień spadł z serca, ale o czym to świadczy?

Mało zrozumiała dla nas, jest sama decyzja Latala. Skoro było tak źle, to dlaczego mimo wszystko Czech zwlekał do ostatniej chwili? Wystarczyło odejść wcześniej, dostać nową ofertę pracy i dalej nabijać sobie CV pozytywnymi wpisami, a tak? Porażka i pewien niesmak na całym dorobku Czecha pozostają. Spokojnie, mamy przeczucie, że szkoleniowca jeszcze zobaczymy na ławce w ekstraklasie. Jeśli nie teraz, to w bliższej lub dalszej przyszłości. Czy będzie to jednak spektakularny powrót, potwierdzający jego warsztat? A może po prostu Latal okaże się kolejnym Kocianem, który po jednosezonowym epizodzie w Ruchu później zaliczył ostrą wywrotkę w Pogoni?

I tutaj musimy powiedzieć, że kompletnie nie spodziewaliśmy się takiego scenariusza. Ekstraklasa! Where amazing happens.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze