Lucien Favre to bez wątpienia utalentowany trener, człowiek pracowity, rzetelny, żyjący futbolem i mający unikatową zdolność dostrzegania w anonimowych piłkarzach diamentów czekających na oszlifowanie. Niestety jest też druga strona medalu. Drużyny pod jego wodzą regularnie zaliczają równie szybkie skoki formy, jak i drastyczne spadki. Kolejne sezony zdają się boleśnie potwierdzać tę tezę, co nie jest najlepszą wiadomością dla kibiców OGC Nice, rewelacji Ligue 1 z zeszłego sezonu.
Trener totalny
System pracy Favre’a do złudzenia przypomina ten stosowany przez chociażby naszego selekcjonera, Adama Nawałkę. Powtórki, analizy wideo, rozmowy, wnioski i tak jeszcze kilkanaście razy, aż dotrze do sedna problemu, znajdzie rozwiązanie, a potem sprawdzi to jeszcze kilka razy. Zarówno jeden, jak i drugi, pół żartem, pół serio ubolewali nad tym, że doba ma tylko tyle godzin, ile ma, zapewniając przy tym, że gdyby jakimś cudem udało się ją przedłużyć, zyskany czas spożytkowaliby na… kolejne analizy! W jednym z wywiadów Szwajcar powiedział kiedyś: –Czas. Czas i pielęgnowanie relacji międzyludzkich. To dwie najważniejsze sprawy w życiu. A najważniejsze dlatego, że najtrudniej nad nimi zapanować. Zegar tyka nieubłaganie, nie złapiemy mijających minut. Godzina ma określoną liczbę minut, a doba określoną liczbę godzin. No i ludzie. Wystarczy zwykłe pozdrowienie na ulicy, kiwnięcie głową, szacunek do każdego wokół. Czasem o tym zapominamy. Dlatego tak istotna dla niego jest dobra organizacja tego czasu, który ma, oraz dobre podejście do ludzi. I jeśli ktoś chce z nim pracować, to na jego warunkach, z takim samym zaangażowaniem i poświęceniem.
Być może przyczyny tej obsesji czasem należy upatrywać w przedwcześnie przerwanej karierze Favre’a. 13 września 1985 r., jako zawodnik ojczystego Servette FC, został brutalnie sfaulowany przez Pierre-Alberta Chapuisata. Miał wówczas 28 lat, pierwsze występy w drużynie narodowej zaliczone, jeszcze kilka lat kariery przed sobą. Niestety, zmasakrowane lewe kolano nigdy nie pozwoliło pomocnikowi Helwetów wrócić do pełnej formy fizycznej i psychicznej. – Miałem psychiczną blokadę. Bałem się wypuścić sobie piłkę i spróbować dryblingu, bo oczami wyobraźni widziałem korki przeciwnika na moim piszczelu – wspominał. Postanowił zawiesić buty na kołku, ale nie zrezygnował całkowicie z piłki nożnej. Zrozumiał najwyraźniej, że nie może liczyć, jak w przypadku kariery zawodniczej, na nieograniczoną ilość czasu. Zaczął intensywnie przygotowywać się do pracy jako trener.
Powrócił do rodzinnego St. Barthelemy, tam pomagał ojcu w pracy w gospodarstwie, w wolnym czasie chłonął jak gąbka wiedzę potrzebną szkoleniowcowi. Na rezultaty nie musiał długo czekać. Po sukcesach w zespołach juniorskich i regionalnych przyszedł czas na pierwsze poważne wyzwanie. Początek drogi trenerskiej znalazł w miejscu, gdzie urwała się jego kariera piłkarska – w Genewie, w klubie Servette FC .
Tutaj poznajemy Favre’a jako odważnego i zdolnego menedżera, który z przeciętnej szwajcarskiej drużyny wycisnął wszystko, co najlepsze, a przełożyło się to na zdobycie krajowego pucharu i wprowadzeniu Servette do europejskich pucharów. W grze zespołu z Genewy można było dostrzec elementy gry, z których Favre będzie znany. To przede wszystkim polot w grze, piękny, radosny futbol, ofensywny i widowiskowy, ale niepozbawiony myśli. – Piłka nożna jest zwierciadłem społeczeństwa. Świat rozwija się w niesamowitym tempie. Gdziekolwiek spojrzymy, widzimy szybkość, dynamikę. Nowoczesne samochody, tempo przekazywanych informacji i cała reszta. Futbol również musi iść w tym kierunku, dlatego chcę, żeby moje drużyny także podzielały ten trend. Chodzi jednak nie tylko o to, żeby szybko wymachiwać nogami, ale też szybko myśleć. Podejmować decyzje w ułamku sekundy, grać intuicyjnie – mówił. Znów czas, a raczej jego niedostatek determinuje filozofię futbolu Luciena. Jego drużyny nie czekają na swojej połowie na to, co zrobi przeciwnik. Mimo tego, że Favre trenuje małe kluby, bez gwiazd i wielkich pieniędzy, nie boi się i nie stawia autobusu w bramce, wręcz przeciwnie, jego ulubionym i najczęściej stosowanym ustawieniem jest ofensywne 1-4-4-3. Zresztą wybiegając nieco w przyszłość, niemieckie media o jego Borussii Moenchengladbach rozpisywały się w słowach: – Piłka Favre’a to połączenie wszystkich gatunków muzycznych. Z tyłu organizacja i harmonia jak w jazzowych oraz bluesowych kawałkach. A z przodu ciężki rock i heavy metal.
Wracając do Szwajcarii. Szybko Favre opuścił Genewę, by objąć stery w FC Zurich. Jest to też drugi klub w jego karierze trenerskiej (jak dotychczas) pod względem czasu spędzonego na ławce jako szkoleniowiec. Przez cztery lata pracy zdobył dwa mistrzostwa kraju, jeden puchar i dwukrotnie wybierany był trenerem sezonu. Oprócz tego, że zespół z Zurychu grał wówczas niezaprzeczalnie najlepszy i najbardziej widowiskowy futbol na szwajcarskich boiskach, to jeszcze był najmłodszą drużyną w lidze ze średnią wieku nieco przekraczającą 22 lata.
Do tej pory wszystko układało się po myśli Luciena. Sukcesy w ojczyźnie sprawiły, że zainteresowała się nim Hertha Berlin, która zresztą już wcześniej, bo jeszcze za czasów pracy w Servette FC, poznała doskonale fach Favre’a. Zespół ze stolicy Niemiec doznał porażki w Pucharze UEFA 0:3 z Helwetami i prawdopodobnie już wtedy zaczęto myśleć o sprowadzeniu trenera do siebie. „Stara Dama” dopięła swego, zapłaciła odszkodowanie FC Zurich w wysokości 200 tys. euro za przedwczesne zerwanie kontraktu przez Szwajcara i 1 lipca 2007 r. podpisała kontrakt z Favrem.
Niemieckie przygody
W zasadzie tutaj zaczyna się historia, której chciałem się przyjrzeć, ale bez wiedzy o tym, jakim perfekcjonistą i pracoholikiem jest Favre, nie miałaby takiego sensu. Tylko wtedy zauważymy, jak trudno racjonalnie wytłumaczyć to, co zdarzyło się podczas pracy Szwajcara w niemieckich klubach.
Pierwszy sezon pod wodzą Luciena wypadł dość przeciętnie dla Herthy – tylko dziesiąta lokata. Drugi to już inna bajka. Czwarte miejsce i awans do Ligi Europy, wygrana z Bayernem Monachium przed własną publicznością robiły wrażenie, wziąwszy pod uwagę budżet klubu i brak zawodników z najwyższej półki w składzie. Ale Favre po raz kolejny udowodnił, że dla niego to nie jest przeszkoda w osiąganiu sukcesów i doskonale prowadzi swoich piłkarzy. Pamiętajmy, że to Szwajcar zmienił nominalną pozycję Łukasza Piszczka z napastnika na prawego obrońcę, co okazało się z miejsca strzałem w dziesiątkę.
Nadszedł jednak sezon 2009/2010. „Stara Dama” zaczęła co prawda od skromnego zwycięstwa 1:0 nad Hannoverem, ale potem przyszła seria sześciu porażek, w których Hertha straciła aż 19 goli, strzelając zaledwie pięć. W międzyczasie odpadła jeszcze z Pucharu Niemiec po rzutach karnych z TSV Monachium. 28 września 2009 r., następnego dnia po kolejnej upokarzającej klęsce, tym razem 1:5 z Hoffenheim, Lucien Favre zostaje zwolniony z funkcji trenera Herthy Berlin.
Co się wydarzyło latem, przed rozpoczęciem tego feralnego sezonu, co miało wpływ na taki spadek formy? Nie wiadomo, podejrzewam, że sam Szwajcar do dziś, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do analiz, ogląda tamte mecze i próbuje znaleźć odpowiedź.
W ogóle, kiedy spojrzymy na statystyki, to w Berlinie szkoleniowcowi wiodło się najgorzej spośród wszystkich klubów, z jakimi na razie był związany. W ciągu 820 dni jego pracy Hertha rozegrała 94 spotkania, wygrała zaledwie 41 z nich, 35-krotnie schodziła z boiska pokonana. Lucien po zwolnieniu mówił też o fatalnej atmosferze w klubie i złym funkcjonowaniu zarządu. Wrócił w rodzinne strony, żeby w spokoju naładować baterie przed kolejnymi wyzwaniami.
Półtora roku trwało, zanim Favre wrócił na ławkę trenerską. 14 lutego 2011 r. objął posadę szkoleniowca znajdującej się na ostatnim miejscu w niemieckiej Bundeslidze Borussii Moenchengladbach.
Klub znajdował się w fatalnej sytuacji. Na dwanaście kolejek przed końcem sezonu tkwił na samym dnie tabeli jak Titanic w oceanie i nikt nie miał pomysłu, jak odrobić siedem punktów straty do miejsca dającego chociaż baraże i nadzieję na pozostanie w najwyższej lidze. A terminarz nie rozpieszczał „Źrebaków” – na rozkładzie znajdowały się takie firmy jak Schalke, HSV, Leverkusen, Bayern, Werder, Koeln… Dyrektor zespołu, Max Eberl, postanowił zatrudnić trenera znanego z tworzenia czegoś z niczego. Była to też świetna okazja dla Favre’a, aby powrócić i udowodnić, że jest fachowcem ponadprzeciętnym. Cud się ostatecznie dokonał, wspaniały finisz na koniec sezonu w postaci sześciu zwycięstw (w tym z BVB oraz wysoko, bo 5:1 z Koeln), dwoch remisów i jedynie czterech porażek (wszystkie różnicą zaledwie jednej bramki) dał Gladbach miejsce w barażach. Tam udało się szczęśliwie pokonać w dwumeczu VfL Bochum i Borussia pozostała w Bundeslidze na kolejny sezon.
A ten zaczęli z przytupem, bo od zwycięstwa na wyjeździe z Bayernem. Zresztą zdawało się, że Favre znalazł sposób na prowadzonych wówczas przez Guardiolę monachijczyków, którzy zawsze męczyli się w pojedynkach z BMG. Podczas kiedy Bayern rozgrywał piłkę, mając posiadanie na poziomie 70 %, podopieczni Favre’a odpierali ataki, czekając na sposobność, by przeprowadzić zabójczą kontrę. Pod wodzą Szwajcara „Źrebaki” opanowały sztukę kontrataku do perfekcji, rozgrywając piłkę błyskawicznie, w kilka sekund potrafili dojść do sytuacji strzeleckich. A miał do tego świetnych piłkarzy, których sam odkrył. Pamiętajmy, że podobnie jak w poprzednich klubach Lucien stawiał na młodych zawodników. Spod jego skrzydeł wyfrunęli m.in. Marco Reus, Granit Xhaka, Marc-Andre ter Stegen czy Christoph Kramer.
Rozgrywki ukończyli na wysokim, biorąc pod uwagę fakt, że ledwie kilka miesięcy wcześniej uniknęli spadku, czwartym miejscu. Sezony 12/13 i 13/14 to odpowiednio 6. i 8. lokata. Prawdziwy pokaz umiejętności zespołu z Nadrenii Północnej-Westfalii można było zobaczyć w kampanii 2014/2015, kiedy na otwarcie sezonu wyśrubowali swój klubowy rekord 18 spotkań bez porażki. Ostatecznie zajęli trzecie miejsce w Bundeslidze i wywalczyli upragniony awans do Ligi Mistrzów. Zaczęto mówić, że drużyna może nawiązać do złotej ery z lat 70. ubiegłego wieku, kiedy Gladbach rywalizowało z Bayernem o miano najlepszych w Niemczech, a Luciena Favre’a porównywano z legendarnym szkoleniowcem z tamtych czasów, Hennesem Weisweilerem. Niemieckie media przebąkiwały, że kolejnym, naturalnym kierunkiem, w jakim uda się Szwajcar, będzie Monachium i wielki Bayern.
Historia lubi się powtarzać
I po raz kolejny, po fantastycznym sezonie zespół Favre’a w fatalnym stylu wraca po letniej przerwie. Pięć kolejnych porażek w lidze, do tego przegrana z Sevillą w pierwszym meczu fazy grupowej Champions League i bach! Jak grom z jasnego nieba spada wieść o podaniu się do dymisji trenera. Klub nie przyjmuje tego do wiadomości, chce zatrzymać swojego cudotwórcę, dać czas, poszukać rozwiązania tej sytuacji, ale Favre, jakby dochodząc do wniosku, że nic nie jest w stanie zmienić, opuszcza tonącą Borussię. Nikt nie rozumie, skąd tak kategorycznie i gwałtownie podjęta decyzja, ale okazuje się ona nieodwołalna i po czterech i pół latach, 20 września 2015r., Szwajcar opuszcza Moenchengladbach, zostawiając po sobie chaos, żeby nie powiedzieć zgliszcza. Gdyby ktoś chciał się pokusić o szybkie streszczenie jego przygody ze „Źrebakami”, spokojnie mogłoby się to zamknąć w powiedzeniu „z piekła do nieba i z powrotem”.
1 lipca 2016 r. Favre niespodziewanie zostaje trenerem francuskiego OGC Nice. Z charakterystycznym dla siebie zaangażowaniem spędza godziny na trenowaniu z piłkarzami, zostaje nawet po zajęciach, by samemu jeszcze raz przepróbować to, co ćwiczył z zawodnikami. I znowu, już po kilku meczach można zauważyć w grze zespołu z Allianz Riviera piętno odciśnięte przez szwajcarskiego szkoleniowca. Nicea zaczyna grać szybko, efektownie i efektywnie. Wyrasta na poważnego konkurenta dla gigantów z Monaco i Paryża. W jej szeregach odradza się Mario Balotelli zachwycony treningami pod okiem nowego szkoleniowca. Sezon kończą na wyśmienitym, trzecim miejscu, zostając niekwestionowaną sensacją Ligue 1, nawet większą niż sukces Monaco i detronizacja PSG.
Nadeszło lato, a po lecie…? No właśnie, pytanie, które zadają sobie sympatyzujący z drużyną z Lazurowego Wybrzeża kibice. Czy powtórzy się kazus Herthy i Gladbach i po znakomitym sezonie nadejdzie ten koszmarny? Czy tym razem Favre uniknie swojej klątwy?
Początek sugerował raczej ten czarny dla Nicei scenariusz – porażki z Saint-Etienne i Troyes, odpadnięcie z Napoli w kwalifikacjach Ligi Mistrzów… Czyżby wracały dawne demony?
Na szczęście dla Favre’a przydarzył się mecz z broniącym tytułu Monaco i przekonujące zwycięstwo 4:0. Daje to nadzieję, ze Lucien tym razem wie, jak nie stracić tego, co zbudował, a wspomniane porażki okażą się zwykłym falstartem, jaki może się przydarzyć każdemu (vide Real Madryt).
Kolejny sprawdzian czeka piłkarzy Nice już w tę niedzielę, kiedy na wyjeździe mierzyć się będą ze Stade Rennais.