Bolączka, z jaką zmagał się Widzew w ostatnim czasie, została zażegnana. Drużyna odżyła, a wszystko za sprawą skutecznych napastników, którzy w odróżnieniu od swoich poprzedników są po prostu lepsi. Przemysław Kita systematycznie trafia do bramki, a Marcin Robak, jak na kapitana przystało, daje dobry przykład kolegom, biegając i walcząc o piłkę na całej szerokości boiska, nie zapominając o swoich strzeleckich obowiązkach.
Mimo to nie wszystko w Widzewie działa tak, jak powinno. Drużyna nie do końca gra tak, jakby kibice, a nawet i trener sobie życzyli. Ostatnie zwycięstwo odniesione nad Błękitnymi Stargard pozwoliło zmazać plamę po klęsce w Bytowie i choć łodzianie byli stroną dominującą w tym spotkaniu, to wciąż można mieć wiele zastrzeżeń do gry ekipy z al. Piłsudskiego.
Choćby sam fakt skuteczności jest nadal elementem, nad którym koniecznie trzeba pracować. Mnóstwo sytuacji zmarnowanych, akcje często niepotrzebnie przedłużane wymyślnymi próbami ogrania defensywy rywala. I co wciąż może niepokoić, to fakt, że po strzelonym golu łodzianie nagle redukują co najmniej o połowę swoje obroty, dając tym samym szansę wykazania się przeciwnikowi.
Oczywiście w dłuższej fazie gra Widzewa mogła się nawet podobać, gdyby porównać to, co kibic widział w ostatnim starciu z Błękitnymi, z poprzednimi pojedynkam. Pytanie jednak, czy tylko na tyle stać Widzew, czy drużyna trenera Kaczmarka jeszcze pokaże swoją moc, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment.
Tu i tam, tylko nie w polu karnym
A więc… #ToZnowuOn!!!! W 85. minucie Marcin Robak podwyższa na 2:0 ⚽️ pic.twitter.com/QLrB3518Kn
— Widzew Łódź (@RTS_Widzew_Lodz) August 9, 2019
Kiler, gwiazda drużyny i jednocześnie jej kapitan, ulubieniec trybun – Marcin Robak. Człowiek, który pobudził wyobraźnię widzewskich fanów, powrócił na stadion, na którym jeszcze nie występował. Mowa oczywiście o nowym obiekcie, bo na tym starym, już zburzonym, zdążył zawładnąć sercami wszystkich widzewiaków.
Inauguracja na Widzewie Robakowi wyszła tak, jak powinna. Był jednym z głównych bohaterów sobotniego widowiska, pokazał widzewski charakter od lat wyczekiwany przez kibiców, którzy liczyli na swojego idola i oczekiwali, że jego przyjście zmieni wszystko na lepsze po wschodniej stronie miasta. I trzeba przyznać, że nie zawiedli się, przynajmniej nie na Robaku. Ten strzelając gola i podwyższając wynik na 2:0, ustalił rezultat meczu, dając rywalom do zrozumienia, że w „Sercu Łodzi” nie mają czego szukać.
https://twitter.com/RomekAtomekToJa/status/1160167657318113281
Co do samej gry zawodnika trudno się właściwie przyczepić. Czepliwi mogliby na siłę szukać problemu w tym, że widzewiak nie strzelił gola z akcji, a z rzutu karnego i to jeszcze dość niepewnie, bo bliski wybronienia „jedenastki” był Mariusz Rzepecki. Golkiperowi Błękitnych w odróżnieniu od zawodników gospodarzy szczęście jednak nie dopisywało tego dnia i musiał skapitulować.
Co jednak było warte uwagi z wysokości trybun, to fakt, że Marcin Robak nie grał jako typowa „dziewiątka”. Często musiał wracać się po piłkę i praktycznie cały czas znajdował się na bokach boiska, gdzie sam brał się za rozgrywanie piłki. Zrozumiałe jest, że to właśnie na nim rywale będą skupiać się najbardziej. To on będzie wymagał podwójnego, a nawet i potrójnego krycia, dlaczego zatem nie może absorbować uwagi przeciwnika tam, gdzie się tego wszyscy spodziewają – w polu karnym. Czy to nie on ma dawać się wybiegać swoim kolegom, robiąc im miejsce na bokach?
Na takie pytanie Marcin Kaczmarek na konferencji prasowej przyznał, że rzeczywiście Robaka często, a nawet może i za często ogląda się na skrzydle, ale jest to spowodowane stylem gry drugiego napastnika.
Wykorzystać potencjał ofensywny
Drążąc dalej temat dotyczący napastników, należy nieco przyjrzeć się, czym dysponuje w ofensywie trener Marcin Kaczmarek, a trzeba przyznać, że takiego bogactwa może mu pozazdrościć niejeden klub występujący nawet rozgrywki wyżej. Wspomniany Marcin Robak to piłkarz, którego chciałby mieć w swoim składzie niejeden trener nawet polskiej ekstraklasy.
O prośbach, by ściągnąć go do siebie, słyszeli prezesi klubów, nic jednak nie wskórali, więc być może tylko św. Mikołaj, dostając list, mógłby spełnić marzenia szkoleniowców. Mówiąc jednak poważnie, oprócz Robaka Widzew ma również innego snajpera, którego wyczekiwano. Przemysław Kita po raz trzeci z rzędu wpisał się na listę strzelców i uchodzi do tej pory za bodaj najbardziej udany transfer w wykonaniu nowej pani prezes, Martyny Pajączek. To właśnie takiego zawodnika klub szczególnie potrzebował. Szybki, waleczny i co najważniejsze, skuteczny. Na tym jednak nie koniec.
Trener Marcin Kaczmarek w odwodzie ma w dodatku kilku innych ofensywnie usposobionych graczy. Rafał Wolsztyński jako jedyny z napastników tamtego sezonu przekonał trenera, by ten dał mu szansę i na ten moment były zawodnik Górnika Zabrze walczy o wyjściowy skład, lecz konkurencja jest poważna. Ciekawie wygląda również inny nabytek – Christopher Mandiangu.
Urodzony w Afryce obywatel Niemiec w trakcie letnich przygotowań nikogo specjalnie nie zachwycał. Podejrzliwie wyglądało jego piłkarskie CV, w którym często zmieniał pracodawców, choć z drugiej strony ma w swoim dorobku ciekawe firmy z Borussią Moenchengladbach na czele. Mimo dobrych występów, w których zdążył pokazać swoje umiejętności, walczy o miejsce w składzie z Danielem Mąką, a ten swojej pozycji tracić nie zamierza.
Nie wolno również zapominać o młodzieżowcu, Konradzie Gutowskim. Ten co prawda nie jest w tak dobrej dyspozycji, z jakiej został zapamiętany z rundy jesiennej poprzedniego sezonu, wiadomo jednakże, jakim potencjałem dysponuje. Żeby nie było zbyt mało nazwisk, kibice wciąż pamiętają o Jakubie Jasińskim, który nadal czeka na debiut. Jak zatem widać, konkurencja jest duża, lecz w taktyce szkoleniowca liczba miejsc dla napastników ograniczona jest do dwóch.
Rozbudzone nadzieje w poczekalni
Z faktu, że na boisku ma być dwóch napastników, zadowolony na ten moment nie może być Rafał Wolsztyński, który jeszcze kilka miesięcy temu był postacią, na której Widzew miał być budowany. Co prawda konkurencja nie była tak silna, jak ma to miejsce teraz, lecz mimo wszystko zawodnikowi brakuje jak na razie liczb. Wciąż pozostaje piłkarzem wchodzącym z ławki i w pełni rozumie oraz godzi się ze swoją sytuacją, do której ustosunkował się tuż po zwycięskim meczu:
– Gole Przemka Kity robią swoje. Na początku strzelił gola, potem kolejne, więc wiadomo, że gdy zawodnikowi idzie, to trener niechętnie dokonuje zmian. W pełni to szanuję, ale dzisiaj dałem sygnał, że jestem gotowy i chcę grać w pierwszym składzie. Ja przyszedłem tutaj po to, by grać, a nie siedzieć na ławce – skomentował swoją pozycję w zespole.
Nie ma jednak co ukrywać, wielu kibiców zauważa, że wchodząc z ławki, zawodnik nie wnosi tak wiele, jakby sami fani chcieli. Lepiej obecnie wygląda chociażby wspomniany wyżej Mandiangu, który już w swoim pierwszym występie zaliczył asystę, w tym natomiast wywalczył rzut karny oraz niejednokrotnie poważnie zagroził bramce rywala. Dla porównania Wolsztyński nie zaliczył ani asysty, ani nawet bramki, mimo że grał dłużej.
– Zagrałem pierwszy mecz w Wejherowie, gdzie gra nie wyglądała cudownie. W drugim meczu też spotkanie nie układało nam się tak, jak powinno, nie był to nasz styl, ale z Błękitnymi wszystko wróciło do normy i teraz powinno być lepiej – ocenił, próbując bronić swojego występu.
Pozostało zatem wierzyć na słowo napastnikowi i liczyć na to, że ten przypomni wszystkim, jak powinna wyglądać gra w ataku. Najlepszym sposobem na to byłby zapewne gol, którego wszyscy, z samym zainteresowanym na czele, wyczekują.
Zmiana taktyki nie wchodzi w grę
Drużyna z takim potencjałem jak Widzew, będąca w II lidze hegemonem pod właściwie każdym względem, nie do końca udowadnia swoją wyższość na boisku. Z pewnością nowy zawodnik środka pola mógłby być potencjalnym wzmocnieniem. Tego nie ukrywał zresztą na konferencji prasowej trener Marcin Kaczmarek, ale czy przypadkiem siły rażenia nie wzmocniłoby wystawienie trzech napastników.
Sam szkoleniowiec właściwie nie chce o tym słyszeć, trzyma się pewnie swojego systemu 4-4-2, podkreślając przy tym, że dysponuje niewielką liczbą środkowych pomocników. Pytanie jednak, czy wystawienie większej liczby zawodników z przodu nie byłoby lepszym pomysłem, zwłaszcza że kadra jest niezwykle bogata w takich właśnie piłkarzy. Być może trzymanie ich w rezerwie jest nie do końca potrzebne. Może najwyższy czas wypuścić wygłodniałe psy, by te zgodnie z oczekiwaniami fanów, najliczniej w Polsce wypełniającymi stadion swojego klubu, zagryzły przeciwników już na samym początku.
Może właśnie szarża, a nie atak pozycyjny na tym poziomie rozgrywkowym byłaby najbardziej odpowiednim stylem pasującym do Widzewa. Wówczas wielu rywali być może ze zdecydowaniem większym respektem podchodziłoby do spotkań z łodzianami. Na końcu jednak decydujący głos ma oczywiście trener, a temu czas na przemyślenia i oczywiście na spokojną pracę się należy. Nie bez powodu zresztą został szkoleniowcem klubu o takiej renomie.