Wrocławski eksperyment nie zdołał obronić twierdzy – Śląsk pokonany


Wiele można by powiedzieć o tym spotkaniu. Dla jednych było ono ciekawe i elektryzujące, dla innych bezbarwne. Jedno jest pewne - trener Lavicka nie przestaje zaskakiwać swoimi pomysłami

7 marca 2021 Wrocławski eksperyment nie zdołał obronić twierdzy – Śląsk pokonany
Dariusz Skorupiński

Siódmego dnia marca Śląsk Wrocław gościł na swoim stadionie miejskim gościł Mistrza Polski sezonu 2019/20 Legię Warszawa. Zdecydowanie w gorszej sytuacji przed tym spotkaniem znajdowali się gospodarze. Różnica punktowa między gośćmi, znajdującymi się na pozycji lidera, a szóstym Śląskiem to aż 11 punktów! Ponadto, w ostatnich 15 spotkaniach ligowych Śląsk wygrał tylko raz (2:1) w sezonie 2017/18.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed meczem, wydawałoby się, że genialnie zapowiadające się widowisko mogłyby zepsuć jedynie kontuzje oraz nieobecności kluczowych zawodników, które męczyły obie ekipy. W barwach „zielono-biało-czerwonych” wystąpić nie mogli między innymi kontuzjowany od początku sezonu Wojciech Golla, Rafał Makowski, Krzysztof Mączyński, Hiszpan Israel Puerto czy też Mariusz Pawelec.

Do Wrocławia z resztą zespołu nie mogli natomiast przyjechać Igor Lewczuk, Kolumbijczyk Joel Valencia, Czarnogórzec Marko Vesovic oraz będący w bardzo dobrej formie Brazylijczyk Luquinhas. Wskutek nieobecności w wyjściowej jedenastce nominalnych kapitanów wedle hierarchii Śląska z opaską kapitańską wystąpił w tym spotkaniu Słowak Robert Pich, który również miał w przeszłości swój sposób na stołeczny zespół, bowiem dwukrotnie w przeszłości strzelał bramki drużynie mistrza Polski.

W pierwszym składzie zabrakło pierwszego kapitana oraz byłego piłkarza Legii Krzysztofa Mączyńskiego. Nieobecni byli również wcześniej wspomniany Golla, a zaledwie na ławce rezerwowych pojawił się Waldemar Sobota.

Czeski eksperyment

W związku z nieobecnościami czołowych piłkarzy w Śląsku Wrocław nastąpił kolejny, nietypowy eksperyment z ramienia czeskiego szkoleniowca Vitezslava Lavicki. Wydaje się, że 57-latek uległ presji mediów oraz kibiców i w końcu poczynił większe zmiany w zespole, w którym, po prostu, wiało już nudą.

Nie było widać w nim ambicji, chęci walki, ani boiskowego zacięcia. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy w składzie zaczęło brakować mętnego Mączyńskiego i przecenionego (jak możemy ocenić od momentu jego powrotu do Wrocławia) Soboty. Narzekano na formę Puerto oraz Pałaszewskiego – co zrobił trener? Posadził ich na ławce.

Parę tygodni za późno. Cieszy jednak fakt, iż wreszcie w zespole nie grają nazwiska, a najbardziej głodni gry zawodnicy. Wszak któż, kto nie interesuje się stricte zespołem Śląska słyszałby o nazwisku Scalet? Francuz stał się pewnym punktem drugiej linii zespołu, a co ciekawe, nominalnie jest on napastnikiem lub skrzydłowym.

Trener Lavicka pokazuje wszystkim, którzy w niego wątpili, że jest solidnym szkoleniowcem, który nie tylko trochę pokrzyczy, zgani i przytuli do piersi, gdy trzeba, ale również jest w stanie przerobić napastnika na środkowego pomocnika. Szybkie zmiany pozycji zawodników pokazują kunszt sztabu szkoleniowego. Do tego typu modyfikacji piłkarze uczą się latami.

Robią to, by nie popełniać błędów, w tym przypadku jednak, te błędy są minimalne. Obok urodzonego w Annemasse 23-latka w środku pola w pierwszym składzie wybiegł kolejny eksperyment Lavicki Patryk Janasik, który nominalnie występował na pozycji prawego obrońcy.

Przed zobaczeniem ustawienia na boisku zawodników wrocławskiego klubu można było się zastanawiać, czy Czech nie postanowi zaskoczyć kompletnie wszystkich i postawić na piątkę obrońców (z trzema bocznymi włącznie). Były to jednak tylko przypuszczenia, choć obecność Janasika w środku bardzo zaskakuje.

Kolejną ciekawą zmianą było postawienie po raz kolejny na 19-letniego Łukasza Bejgera, który wygryzł ze składu Piotra Celebana oraz statusem młodzieżowca dał odpocząć Zylli, Praszelikowi oraz Lewkotowi obecnym zaledwie na ławce rezerwowych.

Wrocławsko-warszawskie metody prób i błędów

Oba zespoły rozpoczęły spotkanie bez zbędnych kompleksów. Ciekawie w akcjach ofensywnych wyglądał Zambijczyk Lubambo Musonda, który tak świetnie utrzymywał futbolówkę przy nodze, że defensorzy gości często, po prostu, bali się zabrać mu ją w obawie o ewidentny faul na przedpolu lub, jeszcze gorzej dla warszawian, polu karnym.

W 13. minucie spotkania niedojrzałym zachowaniem „popisał się” 19-letni Łukasz Bejger sprowadzony z Manchesteru United, który niemal z marszu wskoczył w buty Wojciecha Golli lub, jak kto woli, Piotra Celebana, czy też Israela Puerto. Faulowany w tamtej sytuacji był świetnie włączający się do ofensywy Filip Mladenović.

Wydawało się, że mógł być to nawet rzut karny, taką początkową decyzję podjął również sędzia Sebastian Jarzębak, po chwili jednak swą decyzję zmienił, a Legioniści ustawiali piłkę tuż przed linią szesnastego metra. Finalnie nie udało się jednak zagrozić będącego we wspaniałej dyspozycji Matusowi Putnockiemu.

Przez znaczną część spotkania to Musonda zastępował pierwszego napastnika gospodarzy Erika Exposito jako najbardziej wysunięty punkt w ataku Śląska Wrocław. Dobre spotkanie i duży spokój pokazywał w spotkaniu Urugwajski prawy defensor Guilhermo Cotugno, który był zarazem pewny w swoich interwencjach i stanowił solidną pomoc dla kolegów z obrony.

Jeśli chodzi o zawodników Legii Warszawa, to (nie będzie to chyba dla nikogo zaskoczenie) bardzo aktywnie działały skrzydła stołecznego klubu. Oprócz włączania się serbskiego obrońcy Filipa Mladenovicia, po drugiej stronie szalał Paweł Wszołek, który nękał stoperów gospodarzy doskonale mierzonymi centrami w pole karne Matusa Putnockiego.

Na pewno lepszego spotkania powinniśmy wymagać od zawodnika, który pokazywał światu już swój blask. Jak wiadomo, Bartosz Kapustka otrzymał powołanie do szerokiej kadry Polski na spotkania eliminacyjne Mistrzostw Świata 2022. Trudno jednak gdybać czy był to, po prostu, niewygodny rywal, czy też kwestia ponownej presji nałożonej na 24-latka urodzonego w Tarnowie.

W drugiej połowie na murawie zameldował się nie tylko najlepszy strzelec Legii, ale i całej Ekstraklasy. Tomas Pekhart powrócił we Wrocławiu po kontuzji i od tego momentu, tak naprawdę, ataki warszawian zaczęły przynosić o niebo lepsze skutki. Sama świadomość, że naprzeciw słowackiego golkipera pojawi się identyczny wzrostem Czech daje spokój ducha i nadzieję na bramkę, chociażby, z głowy.

A ta nadeszła już w 58. minucie spektaklu. Pekhart oddał jednak wówczas strzał zaledwie w słupek. Dwie minuty później swoją genialną szansę znalazł również Śląsk. Mocno angażujący się w grę, a konkretnie sam drybling, Bartłomiej Pawłowski zmarnował niemal stuprocentową sytuację będąc oko w oko z Borucem po genialnym dograniu od Cotugno.

Następnie byłego bramkarza reprezentacji nękał Mark Tamas, ale i Robert Pich, który był najaktywniejszym elementem „puzzli Lavicki” rozsypanych na Stadionie Wrocław. To jednak nie wystarczyło. W 64. minucie spotkania swojej klasy dowiódł Paweł Wszołek.

Były gracz Queen’s Park Rangers nie był, co prawda, najjaśniejszą gwiazdą „elki” w tym meczu, jednak pokazuje, iż nie wolno go skreślać, a to zrobił Dino Stiglec, z którego to strony urwał się skrzydłowy Legii, a potem perfekcyjnym strzałem na dalszy słupek pokonał słowackiego bramkarza WKS-u. To uderzenie zarazem otworzyło, ale i zamknęło listę strzelecką dzisiejszego spotkania.

Od momentu straty gola Śląsk stracił motywację, a Legia mimo dodanych skrzydeł w końcówce, nie musiała się spieszyć i spokojnie kontrolowała przebieg gry. W 82. minucie kolejny dramatyczny błąd popełnił Bejger, który po tym występie może stracić miejsce w składzie. Legioniści zwyciężyli 54. raz w 97 spotkaniach przeciwko Śląskowi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze