To nie jest Mistrzostwo Polski wyłącznie Mikaela Ishaka, Aliego Gholizadeha i Afonso Sousy. Owszem, to ich wkład w ten tytuł był największy. To oni robili największe show. Są przecież najlepszymi piłkarzami Lecha i jednymi z najlepszych w całej lidze. Wojciech Mońka, Kornel Lisman, Filip Jagiełło, Daniel Hakans – to także ich dzieło, oni też mają prawa do hucznego świętowania. Pod koniec sezonu, gdy sytuacja kadrowa była napięta, wykonali kawał dobrej roboty. Oczywiście, nie zapominajmy także o Mario Gonzalezie. Tak, on też uratował ten tytuł.
Mistrzostwo „Kolejorza” to nie tylko bohaterstwo i ikoniczność Mikaela Ishaka. To nie tylko energia, technika, wszędobylskość i skuteczność Afonso Sousy. I nawet te rogale, czy efektywne wejścia w pole karne Aliego Gholizadeha guzik by się zdały, gdyby nie ci, którzy musieli ratować Lecha. Nieraz desperacko, czasami rzeczywiście ten margines błędu za ich pośrednictwem w znaczącym stopniu się kurczył. Koniec końców, zdali egzamin. Mogli dotknąć trofeum, dzielić radość z kibicami podczas fety na Międzynarodowych Targach Poznańskich.
Sezon, który ratowały rezerwy
Lismana czy Mońkę kibice Lecha Poznań kojarzą, ale raczej mało kto postawiłby na to, że rozegrają na przestrzeni całej kampanii więcej niż po 10 czy 15 minut. Filip Jagiełło i Daniel Hakans rozegrali bardzo średnią rundę jesienną. W Poznaniu raczej byli bliscy otrzymania łatki flopów transferowych. Mario Gonzalez przyszedł na Bułgarską latem, ale prędko okazało się, że to raczej nie był trafny ruch. Jego CV wzbudzało już trochę wątpliwości, a obawy znalazły potwierdzenie na murawie. Gonzalez był mało widoczny, ewidentnie brakowało mu zaangażowania. Nawet przyjmując założenie, że zadaniem Hiszpania miałoby być operowanie w okolicy pola karnego rywala i oczekiwanie na dogodną sytuację, by być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i tylko dostawić nogę do piłki kierując ją w światło bramki, trzeba przyznać – 29-letni Hiszpan zawiódł.
Dużo transferów, choć nie wszystkie były udane
Nie licząc powrotów z wypożyczeń i ruchów wewnętrznych, szeregi Lecha Poznań zasiliło 11 nowych piłkarzy. Wydano na nich łącznie niecałe 4 miliony euro. Przebudowa bardzo rozległa. Przez wiele lat kibice Lecha Poznań mogli narzekać na niedostatecznie mocną ławkę rezerwowych. Patrząc jedynie na liczbę wzmocnień można stwierdzić, że „Kolejorz” zadbał wreszcie o swoje zaplecze.
Plaga kontuzji, szycie wychowankami, Hotic na 8, Mońka na 6, Carstensen na skrzydle, a chłopy taką końcówkę bez porażki zaliczają. Ta drużyna zasłużyła na mistrzostwo! pic.twitter.com/3Z646MuKMq
— Brzoza (@BrzozaLP) May 25, 2025
Mając jednak na uwadze jakość sporej części tych zawodników, a także takie cechy jak chociażby podatność na kontuzję, zawieszenia czy inne przerwy w grze, trzeba z całą stanowczością stwierdzić – nie rozwiązano wszystkich problemów „Dumy Wielkopolski”. Być może na przestrzeni tych wielu miesięcy pojawiło się parę nowych.
Bo jednak doprowadzono do sytuacji, w której rezultaty końcowych meczów w sezonie musiała ratować młodzież. Piłkarze, którzy – o ile nie mają umiejętności jak Lamine Yamal – powinni dopiero zdobywać doświadczenie, ogrywać się, a nie stanowić o sile zespołu. Być może w perspektywie dalszego rozwoju kariery Lismana, Mońki czy Gurgula cennym będzie doświadczenie z tego sezonu, w którym mimo młodego wieku, stanęli przed niezwykle odpowiedzialnym zadaniem. Z drugiej strony, ryzyko popełnienia podstawowych błędów przez niedoświadczonych graczy jest także bardzo duże. Co więcej, takie błędy się pojawiły, ale nie przesądziły o stracie tytułu Mistrza Polski.
Wojciech Mońka. Nastolatek, który powstrzymał Legię na Łazienkowskiej
Wojciech Mońka to idealny przykład gracza, który na boisku pojawił się trochę z przymusu, ale konsekwentnie budował swoją pozycję w składzie. Przed meczem z Górnikiem Zabrze, który odbył się 6 grudnia ubiegłego roku, było jasne – w wyjściowej jedenastce Lecha z powodów urazów nie zagrali Filip Dagerstal, Alex Douglas, Maksymilian Pingot i Bartosz Salamon. Na ławce rezerwowych znalazł się 34-letni piłkarz trzecioligowych rezerw „Kolejorza”, Maciej Wichtowski.
Występ słodko-gorzki. Z jednej strony naprawdę nienagannej urody asysta, z drugiej – udział przy dwóch straconych bramkach „Kolejorza”. Druga poważniejsza szansa pojawiła się już wiosną, w meczu z Koroną Kielce. Lech wygrał pewnie 2:0, choć Korona miała swoje okazje. Kielczanie zanotowali ponad 20 strzałów. Stoper czterokrotnie odbierał piłkę, zablokował jeden strzał i wygrał wszystkie cztery pojedynki. Od tego momentu Mońka na boisku nie pojawił się zaledwie raz – przeciwko Motorowi Lublin. Co więcej, na wiosnę Wojciech Mońka nie grał w ani jednym spotkaniu zakończonym porażką „Kolejorza”.
Ale…. Gdyby nie Mońka, może udałoby się utrzymać zwycięstwo z Radomiakiem i wcześniej wrócić do gry. Gol kontaktowy to jego błąd. Podanie Antka Kozubala nie było idealne, ale piłkarz Lecha Poznań musi być przygotowany także na nieidealne piłki. Mońka nie dał rady. Pod presją Capity stracił futbolówkę, a Lech znalazł się w bardzo niekomfortowej sytuacji.
– Myślę, że jeden lub maksymalnie dwa dni po meczu czułem się załamany. Wiadomo, pomyłki się zdarzają nawet na najwyższym poziomie. Był to mój pierwszy poważny błąd i troszeczkę go rozpamiętywałem. Nie mam jednak zbyt dużo czasu, aby myśleć nad tym, co było wcześniej. Później w głowie miałem już tylko mecz z Puszczą Niepołomice – deklarował w TVP Sport 18-latek.
Gol na 1:0 dla GKS-u Katowice w starciu sprzed nieco ponad tygodnia leci jednak niestety na konto Wojciecha Mońki, który nieskutecznie zablokował fenomenalnego w tej rundzie Oskara Repkę. Konsekwencją była strata bramki.
Te dwa błędy to doskonałe przykłady nerwowości w defensywie, której Mońka jeszcze nie wyeliminował. Czy to dyskwalifikuje go z dalszej gry w Lechu? Absolutnie nie. Co więcej, trudno powiedzieć, że Mońka zagrał złą rundę.
Bo to on był przecież jednym z bohaterów defensywy „Kolejorza” w meczu z Legią. Spotkaniu, które zaważyło. Lech odzyskał wówczas pozycję lidera. Rodowity poznaniak na Łazienkowskiej czterokrotnie wybijał piłkę, wygrał dwa pojedynki powietrzne, zablokował strzał i zanotował przechwyt. Był jednak tam, gdzie go potrzebowano. A to w meczach takiej wagi jest kluczowe. Nie zawiódł także w ostatniej odsłonie tego sezonu PKO Ekstraklasy. Piast Gliwice długo był nieaktywny, ale gdy już się uruchamiał, jego ataki były neutralizowane. W bardziej lub mniej dramatycznych okolicznościach, ale co najważniejsze – skutecznie.
Nikt nie pisze, więc ja napiszę.
Mońka dzisiaj masterclass! pic.twitter.com/kjNkKkOJG2
— Pilox (@PiloxLP) May 11, 2025
Kornel Lisman. Bez błędów kardynalnych, ale i bez błysków. Czy coś z tego będzie?
Ostatnie miesiące to także coraz częściej pojawiające się w piłkarskiej przestrzeni medialnej nazwisko Lisman. Młodziutki skrzydłowy miał występy lepsze i gorsze, ale raczej utrwaliła się opinia, że zbyt wiele nie wniósł. Upowszechniła się ona w szczególności po meczu z GKS-em Katowice. Kornel Lisman wówczas wszedł na boisko w 60. minucie spotkania, zastępując strzelca pierwszej bramki dla „Dumy Wielkopolski” – Patrika Walemarka.
Pierwsze minuty 19-latka były bardzo niepewne. Objawiły się przede wszystkim problemy z decyzyjnością. W momencie gdy potrzebna była decyzja – podanie, wrzutka, czy strzał – defensywa „GieKSy” skutecznie pozbawiała piłki wychowanka FASE Szczecin. Z czasem jednak Lisman dochodził do strzału, z większą łatwością wchodził w pole karne, ale jego próby były zbyt słabe, by pokonać Dawida Kudłę. W momencie gdy Lech zaczął swoją turboofensywę, Lisman był na posterunku. Angażował się w grę, wkładał w nią dużo serca. Wyczucie rytmu, atmosfery meczu to rzecz istotna i dobrze, że tak młody chłopak posiada cechy, które pozwalają mu być widocznym na boisku, nawet pomimo ogromnej presji.
🆕 Kornel Lisman chce podążać drogą Michała Skórasia.
Długa, konkretna rozmowa. O testach w Torino, ofercie z Rakowa, przejściu do Lecha, rywalizacji, współpracy z trenerem Węską
– Starsi koledzy z rezerw nie przepadają za mną.
– Tak.Cała rozmowa ▶️ https://t.co/GmVn57dYfP pic.twitter.com/iLUYCUif2G
— Maksymilian Dyśko (@MaksDysko) December 20, 2023
Z jego strony brakuje konkretów. Z Puszczą był przyzwoity, ale na tle podopiecznych Tomasza Tułacza trudno było wyglądać źle. Przeciwko takiemu Radomiakowi tracił piłkę na potęgę i nie wykreował nawet w połowie tylu akcji, ile „Kolejorz” potrzebował. Lisman to także swego rodzaju fenomen. Jest wysoki na 190 centymetrów. Skrzydłowi są zazwyczaj dużo niżsi. Takie proporcje wagowe utrudniają poruszanie się na boisku, które jednak na skrzydle jest kluczowe. Otwierają za to inne furtki. Wysocy piłkarze lepiej wypadają w pojedynkach, dużo ciężej ich powstrzymać i, oczywiście, są przydatni w walkach o górne piłki. Czy jest zatem potencjał na bardziej efektywne wykorzystanie obecności Lismana? Jak najbardziej.
Brzmi to znacznie gorzej od opisu Wojciecha Mońki, ale nadziei porzucać nie należy. Lisman to chłopak pracowity, zdeterminowany. Z meczu na mecz widać jednak coraz większą odwagę, rozwinięte cechy wolicjonalne, które w ważnych momentach uskrzydlają piłkarza i popychają go do dalszego rozwoju. Przed 19-latkiem dużo pracy. Mało który młodzieżowiec wchodzący w skład Lecha Poznań grał od razu na bardzo wysokim poziomie.
Lisman mega ogarnięty gość, fajnie się wypowiada, na boisku coraz lepiej, obyśmy mieli z niego wiele pożytku!
— Pilox (@PiloxLP) May 3, 2025
Czy Kornel Lisman popełnił jakiś kardynalny błąd? Raczej nie. Na pewno nie utrudnił w znacznym stopniu zadania, które przed nim stało. Zadanie było proste: nie zaprzepaścić roboty, którą wykonali jego bardziej doświadczeni koledzy.
Czy Kornel Lisman mógł zrobić więcej? Z pewnością! Powinien częściej schodzić do defensywy, tam wykorzystywać swoje fizyczne warunki. Mogłoby to być pomocne w obronie wyniku z Piastem Gliwice. Do tego rzadziej tracić piłkę i być dokładniejszym.
Filip Jagiełło i Daniel Hakans, czyli poznańscy rycerze wiosny
Filip Jagiełło i Daniel Hakans. Po rundzie jesiennej raczej skłanialiśmy się ku postawieniu krzyżyka przy tych nazwiskach. Jagiełło był bardzo nijaki. Ani nie kreował akcji, ani nie wykonywał szczególnie dużej pracy w defensywie. Było widać ogromną różnicę między nim a Radosławem Murawskim i Antonim Kozubalem. Daniel Hakans z kolei był piłkarzem, który dość często futbolówki tracił, był bardzo niepewny swojej gry i wycofany. Rzadko decydował się na samotny rajd, nie wychodził do kontr, unikał pressingu, co kompletnie gryzło się z jego atutami. Był trochę lepszym Brianem Fiabemą.
W kwestii Jagiełły trzeba było przyjąć kilka istotnych kwestii. To bardziej „ósemka” niżeli „dziesiątka”. Filip jest skrojony bardziej pod konkurowanie z Radosławem Murawskim niż Afonso Sousą. To nie tylko kwestia różnicy poziomów obu zawodników, lecz także usposobienia Jagiełły.
Środkowy pomocnik, gdy wszedł już w rytm meczowy, nie zawodził. Może środek pola na wiosnę nie funkcjonował na tak zdumiewającym poziomie jak jesienią, ale nie był także wielkim centrum strat posiadania i bezradności, jak miało to miejsce chociażby w przypadku porażki Lecha ze Śląskiem Wrocław. Najlepszym meczem Filipa Jagiełły w tej rundzie było starcie z Radomiakiem Radom, gdzie zaliczył gola i asystę, mając tym samym udział we wszystkich golach strzelonych przez „Kolejorza”. Gdyby nie jego zryw, kto wie, nawet ten i tak rozczarowujący jeden punkt nie trafiłby do dorobku podopiecznych Nielsa Frederiksena.
Na deser pozostał nam Daniel Hakans, który rzeczywiście zapadł w przedwczesny sen zimowy, z którego wybudził się dopiero wraz ze startem rundy wiosennej. Fin zaczął elektryzować swoją grą. Pokazywał się, odpowiednio ustawiał, dochodził do piłek i wyprowadzał naprawdę groźne, szybkie kontry. Dynamika Fina może zawstydzić niejednego ekstraklasowego skrzydłowego, brakuje jednak czasem waleczności, wchodzenia w pojedynki, celności strzałów czy podań. Hakans także nie wytrzymuje ciśnienia w meczach z topowymi drużynami. Gdy po jego stronie znajduje się jakościowy, odważny zawodnik, Hakans rozmywa się i jego wkład w grę zespołu drastycznie się zmniejsza.
Niemniej, jest solidny. Trudno się do niego bardziej przyczepić, o coś obwinić, ale też raczej na poznańskie ołtarze Hakans wyniesiony nie zostanie. Jest piłkarzem idealnie skrojonym pod słabszego albo zmęczonego rywala, na zabawę w kotka i myszkę, a nie wymagające technicznie i psychicznie starcia. Nie czyni to z niego piłkarza niegodnego noszenia koszulki „Kolejorza”. Bez wiosennego przebudzenia Daniela Hakansa to mistrzostwo nie byłoby takie pewne. Swoją cegiełkę dołożył, może być z siebie dumny. W tym sezonie strzelił jedną bramkę i zaliczył aż sześć asyst.
Mario Gonzalez. Dwa dotknięcia piłki, które uratowały mistrzostwo
Nie mogę nie wspomnieć o Mario Gonzalezie. Choć nie wydaje się piłkarzem interesującym na tyle, by poświęcać mu tyle uwagi, co reszcie zgrai, to jednak wykonał dwa uderzenia piłki na wagę złota. Brzmi kuriozalnie, ale gdyby nie te dotknięcia, „majstra” by nie było.
LECH WRACA NA FOTEL LIDERA! 🚨 Kolejorz po raz drugi doprowadza do remisu, tym razem za sprawą Mario Gonzaleza! 🔥
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT 3, CANAL+ PREMIUM i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/el0QbYi8ge
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 18, 2025
Przede wszystkim, za jego pośrednictwem gola na 2:2 z GKS-em Katowice strzelił Antonio Milić. Kibice i eksperci śmiali się, że środkowy obrońca w zasadzie strzelił gola Gonzalezem. Czasem na boisku wystarczy być. Gonzalez był i sprawił, że Lech nie oddał pozycji lidera na kolejkę przed końcem sezonu. Uratował też „Kolejorza” od gigantycznej tragedii. Na minutę przed końcem meczu wybił piłkę krążącą w obrębie paru metrów od bramki Bartosza Mrozka poza obszar boiska.
Mistrzostwo Polski to nie tylko liderzy, ale i solidne zaplecze. To także czujność, intuicja, odpowiednia mentalność. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że mistrzostwo zdobywa się głębią składu, bo to dużo bardziej złożony temat. Stwierdzenie jednak, że Lech ma najlepszych rezerwowych i zaplecze zespołu w całej lidze, chyba nie będzie aż takie odległe od prawdy. Pod koniec sezonu w Poznaniu zrobił się szpital. Trzeba było rotować.
Do tego stopnia, że w meczu z Piastem nie wykluczono wpuszczenia od pierwszej minuty Sammyego Dudka. W każdym meczu pod koniec kampanii brakowało co najmniej dwóch kluczowych ogniw. Mimo to się udało. Lech Poznań jest Mistrzem Polski, wygrał rozgrywki PKO Ekstraklasy w sezonie 2024/2025. Choć wiele osób „Dumę Wielkopolski” skreślało, a strata do Rakowa na pewnym etapie wzrosła do pięciu punktów, to wszystko udało się wywalczyć. Najwięksi architekci tego wielkiego powrotu na królewski fotel to oczywiście tacy gracze, jak Mikael Ishak, Patrik Walemark, Ali Gholizadeh i, rzecz jasna, Afonso Sousa. Ale czasem potrzeba Hakansa, a nawet Wojciecha Mońki. Niekiedy na wagę złota jest piłkarz, który może i wiele nie wniesie, ale też niczego nie zepsuje w decydujących chwilach. Lech to miał. I to jeden z istotniejszych powodów, dla których teraz świętuje tytuł Mistrza Polski.
Jeszcze jedno – jestem pod wrażeniem tego, jak fantastyczna była to końcówka sezonu w wykonaniu Lecha, biorąc pod uwagę fakt, że wielu naprawdę ważnych zawodników, takich jak Murawski, Jagiełło, Hakans czy Salamon, zmagało się z kontuzjami.
Wczoraj, w tak ważnym przecież meczu,… pic.twitter.com/DM2hBW1ihB— Antek Malinowski (@AntMalinowski_) May 25, 2025
Warto przy tym wszystkim docenić Nielsa Frederiksena. Po tym poznaje się trenera-kozaka. Lech może nie grał na trzech frontach, jak Jagiellonia Białystok czy Legia Warszawa, ale na pewnym etapie sezonu zaczął tracić kluczowych zawodników. „Kolejorz” ma w swoich szeregach piłkarzy bardzo podatnych na urazy. Duńczyk zdaje się był bardzo dobrze na to przygotowany, albo podjął kilka słusznych decyzji pod wpływem chwili. Jakkolwiek nie było, stał się ulubieńcem Bułgarskiej. Zrobił kawał fantastycznej roboty.