Wisła Kraków to klub szczególny. Pewnie większość z was już po przeczytaniu tego zdania pomyślałaby natychmiast o nowym, specyficznym właścicielu. Zostawmy jednak na chwilę ten wątek, skupiając się tylko na piłce. Wyobraźmy sobie, że zapowiadana przez nowych szefów transferowa ofensywa dojdzie do skutku. Kogo w pierwszej kolejności klub powinien sprowadzić?
Przeglądając dotychczasowe nazwiska łączone z Wisłą, odpowiedź może być tylko jedna – Semir Stilić.
Jak już wspomnieliśmy, Wisła to klub szczególny pod kątem sportowym. Potwierdza to chociażby liczba zawodników, którym przy Reymonta nie szło, natomiast odpalili dopiero w innych klubach. Przykład? Mariusz Stępiński. Jego dobra gra w Ruchu wcale nie jest jakimś obnażeniem skautów i trenerów z Krakowa. Reprezentant Polski po prostu nie pasował do stylu gry „Białej Gwiazdy” nastawionego głownie na atak pozycyjny. Snajper z Chorzowa lepiej czuje się klasycznie ustawiony na szpicy. W Wiśle zaś jego zadaniem była większa współpraca w kreowaniu sytuacji podbramkowych.
Tak jak nie każdy zawodnik poradziłby sobie w Wiśle, tak nie każdy klub jak 13-krotny mistrz Polski jest uzależniony od dobrej postawy rozgrywającego. Żeby ta teoria miała swoje potwierdzenie w faktach, prześledźmy ostatnich pięć lat klubu.
Wisła, którą chcemy oglądać
Na przestrzeni analizowanego epizodu postanowiliśmy wybrać trzy najlepsze okresy gry Wisły Kraków. Pod uwagę wzięliśmy nie tyle same wyniki, co przede wszystkim styl. I co się okazuje? Wszystkie pokrywały się ze świetną dyspozycją typowych rozgrywających.
Wiosna 2011
Pierwsza runda w Polsce Maora Meliksona, który z marszu stał się gwiazdą ligi. Pamiętacie jeszcze reprezentanta Izraelu i jego doskonały przegląd pola oraz podanie? Są tacy ludzie, których już po jednym występie łatwo zaklasyfikować do specjalnego grona piłkarzy. Maor właśnie do niego należał. Miał to COŚ, co powodowało, że z chęcią spędzaliśmy czas przy spotkaniu „Białej Gwiazdy”, tak samo jak kibice, którzy na jego występ ściągali na Reymonta 22. W głównej mierze dzięki niemu ostatecznie Wisła przypieczętowała sukces, jakim było ostatnie mistrzostwo Polski.
Kto jednak pamięta tamtą drużynę, ten doskonale wie, jak bardzo była zależna od dobrej dyspozycji Maora. Wiosną 2011 roku blisko połowa bramek wynikała z udziału sprowadzonego pomocnika. Jednak spoglądając szerzej, niemal cała taktyka zespołu opierała się na indywidualnych zdolnościach Meliksona. Obnażyły to kolejne dwa sezony. Gdy już „crack” był bez formy, a rywale zaczęli go „kasować”, Wisła straciła pomysł na grę.
Jesień 2014
Początek nowego sezonu ekipa Franciszka Smudy rozpoczęła od serii ośmiu meczów bez porażki, co pozwoliło jej nawet zająć 1. miejsce w tabeli. Jakże rzadki widok w ostatnich latach. Ale z czego w głównej mierze to wynikało? Oczywiście z dobrej dyspozycji Semira Stilicia.
Bośniak zresztą w Krakowie spędził półtora roku i gdy policzymy jego udział w bramkach zespołu, odkryjemy, że wyniósł on w ekstraklasie aż 63%. Ogromna liczba. Jednak Stilić nie tylko dostarczał Wiśle gole i asysty, lecz pomysł, styl. Był brakującym ogniwem, przy nim piłkarze czuli po prostu spokój. Wiedziano bowiem, że prędzej czy później Semir coś wymyśli.
63% – tyle wynosił udział Semira Stilicia w bramkach Wisły Kraków w ekstraklasie za czasów jego pobytu w Krakowie (gole i asysty).
Jak bardzo Wisła znowu zależała od rozgrywającego, jeszcze dobitniej pokazał następny sezon, 2015/2016, już bez Semira. Jesienią drużyna z Krakowa przestała przypominać ekipę z poprzednich rozgrywek. Kazimierz Moskal dostał przed startem ekstraklasy kilku zawodników, z których żaden nie był w stanie zastąpić Bośniaka. O ile po Mączyńskim raczej spodziewano się czegoś innego, bardziej defensywnego stylu, o tyle Cywka, Popović i Crivellaro, którzy mieli być nadzieją klubu, nie dorośli Stiliciowi nawet do pięt. W efekcie Moskal, mimo iż jego zespół próbował grać efektownie, nie miał do dyspozycji ani jednego reżysera gry. A taka postać przy ofensywnej taktyce, opartej na podaniach i posiadaniu piłki, jest niezbędna. Zresztą wszyscy zobaczyliśmy, co się stało wiosną…
Gdy w Wiśle zaczął brylować Rafał Wolski
Krótko, ponieważ to historia najnowsza, 40% udziału we wszystkich golach Wisły na wiosnę. Do tego poukładanie gry ofensywnej zespołu. Przy Wolskim w formie klub znów zaczął wyglądać jak zespół posiadający ręce, nogi i mózg. Dziś Wolskiego w Wiśle nie ma. I znów widać, jak bardzo brakuje w drużynie kogoś od kreowania.
„Biała Gwiazda” od kilku lat jest skazana na rozgrywającego. W zespole brakuje np. wybitnych skrzydłowych, którzy odciążyliby środek pola, umożliwiając dodatkowe opcje ofensywne. Za kadencji Moskala i Wdowczyka zespół starał się przede wszystkim budować akcje atakiem pozycyjnym, preferować tzw. krakowską piłkę. Problem w tym, że potrzebni są do czegoś takiego odpowiedni wykonawcy, by zapanować nad środkiem pola. Krzysztof Mączyński oferuje sporo bezpieczeństwa, ale nie jest w stanie zapewnić czegoś ekstra z przodu. Mając w pamięci ostatnie lata i przeglądając statystyki, trudno nie dojść do wniosku, że tym wielkim, brakującym ogniwem w klubie jest playmaker.