Dziesięć kolejnych remisów i styl, który nikogo w Łodzi nie zadowalał, ku uciesze kibiców Widzewa dobiegł końca. Główny faworyt do awansu wiosną skomplikował sobie sprawę, przez co o promocję na zaplecze ekstraklasy musi się bić do ostatniej kolejki.
A mogło przecież być tak pięknie. Jesienią mimo że swoją grą widzewiacy specjalnie nikogo nie rozpieszczali, to mimo wszystko punkty gromadzili. Na własnym terenie zresztą Widzew był jedynym niepokonanym zespołem. Nieco gorzej prezentował się na wyjazdach. Obce tereny poniekąd paraliżowaly łodzian, lecz i tak punkty były systematycznie gromadzone. Zima zmieniła wszystko. Nagle wszystkie atuty straciły swoją moc, a kolejne mecze powodowały coraz większą nerwowość.
Posadą przypłacił nawet ten, którego tak w Widzewie pragnęli sami kibice. Trener Radosław Mroczkowski nie dokończył sezonu, ale i jego następca Jacek Paszulewicz nie miał na początku łatwo. Rywale z każdą kolejką odrabiali punkty, choć wielokrotnie sami je gubili, dzięki czemu Widzew wciąż pozostaje w walce o awans, mimo że miał wstydliwą serię remisów.
Wstrząs
Samo pożegnanie z trenerem Mroczkowskim od razu nie pomogło. Widzew zanim wrócił na zwycięską ścieżkę, również pod dowództwem Jacka Paszulewicza potykał się. Każdy kolejny remis powodował większą nerwowość. Nie pomagały pomeczowe dyskusje z kibicami czy zarządem. W końcu doszło do tego, że część piłkarzy została odesłana do rezerw.
Wszystko byłoby zrozumiałe, gdyby nie to, że w głównej mierze byli to zawodnicy grający mało. Tacy, do których ani jeden, ani drugi szkoleniowiec nie byli do końca przekonani. Przykładem niech będzie chociażby Kacper Falon. 21-letni pomocnik użytecznym graczem był do 9. kolejki, później jego status w drużynie się zmienił, aż w końcu powiedziano mu, że jego miejsce jest w rezerwach, czyli tam, gdzie grał ostatnie pół roku.
Podobny los spotkał także innych pięciu zawodników: Marcina Pieńkowskiego, Mikołaja Gibasa, Daniela Świderskiego, Filipa Mihaljevicia oraz Marka Zuziaka. O ile można zrozumieć ukaranie w ten sposób dwójki napastników, czyli Świderskiego i Mihaljevicia, o tyle trudno pojąć sytuację reszty poszkodowanych.
Jakby tego było mało, z klubem pożegnał się również trener od przygotowania fizycznego, Michał Chmielewski. W Widzewie od dłuższego czasu mówiło się o tym, że piłkarze nie mają siły, że rywale są lepiej przygotowani, więcej biegają i stąd też mogły być problemy z dobrymi wynikami.
MAMY TO!
Relacja z meczu: https://t.co/4EY9ToBcwG pic.twitter.com/PxUyk6Ulpm— Widzew Łódź (@RTS_Widzew_Lodz) May 4, 2019
Wszystkie te reakcje zarządu w końcu przyniosły spodziewany efekt. Łódzki zespół przerwał złą passę, wygrywając z kibicowskim przyjacielem z Chorzowa 3:0 i tym samym wbijając jeden z gwoździ do trumny Ruchu.
Na nikogo się nie patrzeć
Biorąc na tapet tylko rozegrane mecze z roku 2019, Widzew byłby daleko w stawce i zamiast walczyć o awans, mógłby co najwyżej cieszyć się tym, że jest kilka słabszych zespołów. W rundzie jesiennej zawodnicy z Łodzi wypracowali sobie na tyle dużą przewagę, że jak się okazuje, wiosną mogli gubić punkty wszędzie i z każdym, a nadal zajmowali miejsce premiowane awansem.
Duża w tym również zasługa bezpośrednich rywali w walce o I ligę. Każdy z przeciwników Widzewa jak jeden mąż gdzieś się potykał i w momencie, kiedy była szansa na odskoczenie, nie wykorzystywano jej. Z tego też względu walka o zaplecze ekstraklasy będzie trwać właściwie do ostatniej kolejki. Ważną kwestią jest też to, że Widzew znajduje się w dobrym położeniu, ponieważ nie musi się na nikogo patrzeć. Wystarczy, że wygra swoje spotkania.
A na początek mecz u siebie z Olimpią Grudziądz, która do niedawna wydawała się mocnym kandydatem do pierwszej trójki. Następnie widzewiaków czeka pojedynek derbowy z GKS-em Bełchatów. Taki terminarz można ocenić jako szczęśliwy dla łodzian, gdyż tylko od nich zależy, czy awansują. W przypadku dwóch zwycięstw nikt nie zamknie im drzwi do wyższego szczebla rozgrywek. Natomiast jedno potknięcie może sprawić, że będzie trzeba oglądać się na rywali.
Część przeciwników czekają również bezpośrednie pojedynki. Przykładowo Olimpia Grudziądz po meczu z Widzewem zmierzy się z Elaną Toruń, zatem ktoś z tej dwójki straci ważne trzy punkty.
Uwaga – kartki
Koniec sezonu dla łodzian może być wymagający nie tylko ze względu na pojedynki z przeciwnikami, którzy podobnie jak Widzew chcą awansować ligę wyżej, ale również z powodu osłabień kadrowych w najtrudniejszym momencie sezonu. Osłabień na ten moment nie ma, co nie znaczy, że ich nie będzie. Kluczowe postacie w układance trenera Paszulewicza zagrożone są wykluczeniem za kartki.
Mowa tu o Patryku Wolańskim, Mateuszu Michalskim, Danielu Mące, ale i o Tomaszu Wełnie. Pierwszy z wymienionych to podstawowy bramkarz, jednak na jego pozycji godnie może go zastąpić Maciej Humerski. Gorzej sytuacja wyglądałby w przodzie.
Gooooool!!!! W 30. minucie prowadzenie Widzewowi daje Mateusz Michalski! pic.twitter.com/CkKuBK3yQo
— Widzew Łódź (@RTS_Widzew_Lodz) May 4, 2019
Trudno sobie wyobrazić widzewską ofensywę bez najskuteczniejszego strzelca – Mateusza Michalskiego, który zdecydowanie przewodzi klasyfikacji strzelców w swoim zespole. Blondwłosy piłkarz jest motorem napędowym drużyny i choć często można mieć do niego pretensje dotyczące jego formy, trudno nie zauważyć jego wkładu w grę Widzewa. To samo tyczy się zresztą Daniela Mąki. Obaj panowie, będący już weteranami w widzewskim teamie, potrafią zrobić różnicę i przechylić szalę zwycięstwa na korzyść swojego klubu. Ich brak byłby więc z pewnością odczuwalny w kluczowym momencie sezonu.
Również nieobecność ostatniego z zagrożonych, czyli Tomasza Wełny, byłaby w pewnym sensie problemem dla trenera podczas ustalania składu na derby. Być może to właśnie ostatni mecz sezonu będzie kluczowy w walce o awans.
Wziąć rewanż za jesień
Nadchodzące dwa spotkania Widzewa to także bardzo ważna chwila dla piłkarzy klubu, którzy obu spotkań nie mogą najlepiej wspominać. Szczególnie mowa tu o pojedynku z Olimpią Grudziądz, kiedy to mimo dwubramkowego prowadzenia łódzki zespół przegrał 2:3 w ostatnich minutach meczu. Od tamtej pory coś się zresztą w drużynie popsuło. Nagle zaczęły się remisy z ekipami z dołu tabeli, z którymi nie wypadało tracić ważnych punktów.
Można też założyć, że coś poszło nie tak już wcześniej, kiedy to rywalem był GKS, z którym łodzianie zremisowali. Wtedy jednak nikt widzewiakom nie zarzucał braku zaangażowania, słabego stylu czy spadku formy. Krytyka spadała głównie na arbitra głównego, który szybko wyrzucił z murawy niepanującego nad emocjami Daniela Świderskiego, przez co Widzew przez większą część meczu grał w osłabieniu. Później zresztą boisko opuścił jeszcze Sebastian Kamiński, a grający w dziewiątkę Widzew zdołał zremisować, co należy uznać za dobry wynik, zważając na wydarzenia na boisku. Oba spotkania powinny zatem bardziej zmobilizować łodzian, którzy sami mogą zadecydować o losie klubu oraz swoim własnym.