Co sezon, gdy ekstraklasę „zasilają” nowe zespoły z ligowego zaplecza, zaczynają się dywagacje na temat tego, jaki wpływ będą one miały na rozgrywki. Kluby pokroju tych z Łęcznej czy Niecieczy budzą w środowisku nie do końca pozytywne skojarzenia, bo zdaniem ekspertów nie wnoszą one do ligi żadnej jakości. Stąd pojawiają się wątpliwości, czy rozszerzanie ligi do 18 zespołów ma sens.
Analizę postawy każdego z beniaminków warto rozpocząć od Radomiaka Radom. W ubiegłym sezonie pierwszoligowych rozgrywek zespół Dariusza Banasika zdominował rundę wiosenną, awansując do ekstraklasy z pierwszego miejsca. Mocno po piętach deptała mu Bruk-Bet Termalica Nieciecza, ale o tym zespole wspomnę w dalszej części.
Nie zwalniają tempa
Znakiem rozpoznawczym Radomiaka tak w I lidze, jak i obecnie w ekstraklasowych rozgrywkach jest niewątpliwie gra seriami. W I lidze na drodze do aż dziewięciu meczów bez porażki w rundzie wiosennej w okresie od kwietnia do czerwca stanął im tylko zespół z Niecieczy. Co więcej, piłkarze z Radomia zaliczyli tylko jeden remis. Gra podopiecznych Dariusza Banasika z pewnością mogła się podobać, a ich największym atutem była przede wszystkim szczelna defensywa. We wspomnianym okresie Radomiak stracił zaledwie trzy bramki, natomiast strzelił aż 13. Pozwoliło to na awans z pierwszego miejsca z 68 punktami na koncie oraz najmniejszą liczbą straconych bramek (20) w całej Fortuna 1. Lidze.
Do ekstraklasy Radomiak wkroczył pewnie i aktualnie zajmuje piąte miejsce w tabeli z siedmioma punktami straty do liderującego Lecha Poznań. Beniaminek zaimponował w pierwszych meczach sezonu, kiedy zremisował bezbramkowo ze wspomnianymi piłkarzami Macieja Skorży, a następnie pokonał Legię (3:1) i Wisłę Płock (1:0). Chwilowy przestój spowodowany serią aż siedmiu meczów bez wygranej (z czego co ciekawe sześć zakończyło się remisem) nie zachwiał obrazu Radomiaka jako zespołu dobrze zorganizowanego w niemal każdej formacji. Zresztą ostatni czas przyniósł radomianom kolejną serię, tym razem pięciu zwycięskich spotkań. Co ciekawe, w czterech z pięciu tych meczów Radomiak miał niższe posiadanie piłki od zespołu przeciwnego, a mimo to miał więcej do powiedzenia i potrafił wykończyć kluczowe sytuacje, wykazując się wysoką, wręcz zabójczą skutecznością.
Czego nie można powiedzieć o drugim beniaminku, Bruk-Becie Termalice Nieciecza, który na ekstraklasową mapę powrócił po trzech sezonach gry na zapleczu.
Zgadza się wszystko oprócz punktów
Powrócił, ale bez fajerwerków. Bo chociaż ładna dla oka gra i wysoki współczynnik expected goals działają na korzyść niecieczan, to nijak nie przekłada się to na wyniki. Zaledwie dwa ligowe zwycięstwa, aż 25 straconych bramek (tyle samo co Legia Warszawa), rażący brak skuteczności oraz błędy indywidualne sprawiają, że Bruk-Betowi ciągle brakuje punktów.
W klubie mówi się, że tak młody zespół, złożony z zawodników, którzy dopiero wchodzą do seniorskiej piłki, potrzebuje czasu, by ograć się na szczeblu ekstraklasowym. Bo na pierwszoligowym, zwłaszcza w rundzie jesiennej, podopiecznym Mariusza Lewandowskiego wiodło się doskonale. Najwięcej zwycięstw na koncie (13), bez porażki na wyjeździe, najmniej straconych bramek (8) w całej lidze, seria 11 meczów bez porażki między 30 września a 12 grudnia, najlepszy strzelec Roman Gergel – słowem prawdziwa dominacja. Pierwsze miejsce po rundzie jesiennej z przewagą dziesięciu punktów nad drugim ŁKS-em.
Runda wiosenna przyniosła nieco więcej zawirowań, również związanych z koronawirusem, co nieco zastopowało niecieczan w ich marszu do ekstraklasy. Piłkarze Bruk-Betu popełniali więcej błędów, zdobywali bramki na wagę zwycięstwa lub remisu rzutem na taśmę, wkradło się w ich szeregi nieco więcej nerwowości, przez co do ostatniej kolejki musieli się bić o awans, by ostatecznie zrobić go jako drudzy w kolejności. Trudna końcówka i brak większych transferów to nie był zwiastun świetnej gry na najwyższym szczeblu, niemniej jak każdy beniaminek Bruk-Bet Termalica za cel postawił sobie utrzymanie.
Dwa remisy na własnym boisku (ze Stalą Mielec i Wisłą Kraków) wniosły dużo optymizmu, bowiem piłkarze klubu z najmniejszej miejscowości w ekstraklasie stwarzali sobie całkiem sporo dogodnych sytuacji, ale problemem w tych, jak i w późniejszych meczach była i wciąż jest nieskuteczność. Tylko dwa zwycięstwa na koncie, brak wygranych na wyjazdach, żadnego czystego konta w żadnym z meczów i rosnąca frustracja piłkarzy i trenera. Tak obecnie wygląda mistrz jesieni zeszłego sezonu Fortuna 1. Ligi. W zawodnikach z pewnością widać potencjał, zresztą wielu mówiło, że kadrowo jest to najsilniejszy z beniaminków. Nie przekłada się to, przynajmniej na razie, na skuteczną, a przede wszystkim przynoszącą punkty grę w ekstraklasie.
Dowodzi tego chociażby ostatnia potyczka z ostatnim w ligowej tabeli Górnikiem Łęczna. Co prawda spotkanie to, zwłaszcza w pierwszej połowie, przypominało bardziej rozgrywki MMA niż mecz piłki nożnej, ale abstrahując od dość brutalnych wydarzeń boiskowych, obowiązkiem podopiecznych Mariusza Lewandowskiego było odniesienie zwycięstwa. Jeśli klub z Niecieczy nadal chce się liczyć w walce o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, w meczach z potencjalnie słabszymi rywalami musi punktować za trzy. Tym bardziej że jak już wcześniej wspomniałam, potencjał kadrowy jest naprawdę zauważalny. Omawiając mecz drużyn z dołu tabeli, można płynnie przejść do trzeciego z beniaminków, czyli klubu z Lubelszczyzny.
Próżno szukać pozytywów
Z grona aktualnych beniaminków Górnik Łęczna od początku, już na papierze, wyglądał najsłabiej. Sam fakt dosyć dużej przypadkowości, jeśli chodzi o awans z I ligi, skłaniał do sceptycyzmu w kontekście wiązania z tą drużyną nadziei na solidne granie w polskiej elicie piłkarskiej.
Po tym jak w sezonie 2016/2017 łęcznianie zanotowali spadek z ekstraklasy, a sezon później z I ligi, w zespole doszło do sporych zmian, nie tylko na ławce trenerskiej.
Jeszcze dwa sezony temu, gdy klub z Lubelszczyzny występował w rozgrywkach II-ligowych, skład był mocno przeciętny. Wówczas na odejście z klubu zdecydowali się kojarzeni z grą w ekstraklasie Grzegorz Bonin czy Przemysław Pitry. Karierę bramkarską zakończył Sergiusz Prusak, a więc kadra przeszła swoistą metamorfozę.
Gdy stery trenerskie objął Kamil Kiereś, Górnik zaczął powoli wstawać z kolan. Zaliczył awans do I ligi, w której z dobrej strony pokazał się w rundzie jesiennej. Głównie dzięki bramkom zdobywanym przez snajpera Bartosza Śpiączkę (9 goli), ale także solidnej linii defensywnej, wspieranej przez Macieja Gostomskiego, który renomę wyrobił sobie za czasów występów w Lechu Poznań.
W sezon zielono-czarni weszli z przytupem, zaliczając serię ośmiu meczów bez porażki. W rozgrywkach prezentowali dość równą formę, sporo bramek zdobywali w ostatnim kwadransie, przez co długo utrzymywali się na pozycji dającej bezpośredni awans. Górnik ostatecznie powrócił z dalekiej podróży, awansując po barażach, w których pokonał innego pretendenta do gry w ekstraklasie, ŁKS Łódź. Każdy wiedział jednak, że w ekstraklasie trudno będzie rywalizować, bo poziom jest zupełnie inny, a i drużyny, z jakimi trzeba się mierzyć, są dużo lepiej zorganizowane i mają dużo większy potencjał, jeśli chodzi o indywidualności.
Dysponując dosyć słabym jak na najwyższy szczebel rozgrywkowy w naszym kraju składem, łęcznianie zaczęli sezon od sromotnej porażki z Jagiellonią (0:4), czym zapoczątkowali niechlubną serię siedmiu meczów bez zwycięstwa. Na dzisiaj Górnik jest ostatnim zespołem w tabeli, mając na swoim koncie tylko dziewięć punktów (dzięki remisom z Cracovią, Śląskiem Wrocław, Piastem Gliwice, Rakowem Częstochowa, Lechem Poznań oraz Bruk-Betem, a także jednemu zwycięstwu z Wisłą Płock). Na boisku różnicę robi doświadczony i mocno związany z klubem Bartosz Śpiączka, który dla łęcznian nastrzelał w tym sezonie już sześć goli. Znany z agresywnej gry snajper jest wartością dodaną zespołu Kamila Kieresia i niewątpliwym liderem szatni. Sytuacja Górnika jest zdecydowanie najtrudniejsza i aktualnie jest to pierwszy kandydat do spadku, ale polska liga przyzwyczaiła nas już do tego, że niemożliwe czasem staje się możliwe.
Więcej o formie i sytuacji każdego z beniaminków będzie można mówić po zakończeniu rundy, jednak obecny stan nie rokuje optymistycznie dla Bruk-Betu i Górnika. Radomiak zaś śmiało ma prawo myśleć o wyższych, niż pierwotnie zakładał, celach i stać się rewelacją ligi, podążając śladami Warty Poznań.