Już we wtorkowy wieczór rozegrane zostaną pierwsze mecze 61. edycji Copa Libertadores. 32 południowoamerykańskie drużyny rozlokowane w ośmiu grupach powalczą o „La Gloria Eterna” – Wieczną Chwałę, jak za oceanem mówi się o końcowym triumfie w najbardziej prestiżowych rozgrywkach na kontynencie. Jak co roku możemy spodziewać się ignorowania taktyki, fanatycznych kibiców, wielu pięknych goli, wiadra czerwonych kartek, masy polotu i ogromu finezji. Bo Copa Libertadores na pewno nie jest smutna!
Siedem zespołów z Brazylii, pięć z Argentyny, po cztery z Kolumbii i Ekwadoru, po dwa z Boliwii, Wenezueli, Paragwaju, Urugwaju, Chile i Peru. Trzech debiutantów – peruwiański Binacional, urugwajskie Cerro Largo i argentyńska Defensa y Justicia. Niejedna wielka firma, wśród nich Flamengo, River, Boca, Palmeiras, Peñarol, São Paulo czy Santos. Zwycięzcę poznamy po 125 meczach. Ten 125. odbędzie się w tym roku 21 listopada na legendarnej Maracanie.
📌 ¡Lo que hay que saber de la primera fecha de la Fase de Grupos de la #Libertadores!
📱📺⏰ Días, horarios y TV. pic.twitter.com/JMu5oedHMd
— CONMEBOL Libertadores (@Libertadores) March 2, 2020
Zanim przejdziemy do szczegółów tegorocznej rywalizacji – odrobina historii. Zatrzymamy się też na chwilę w 2019, a przede wszystkim przy finale zeszłorocznej edycji, bo tylko ten jeden mecz powinien być wystarczającym powodem, żeby czasem zarwać wieczór (lub noc), aby obejrzeć najlepsze – oczywiście zaraz po swojskiej ekstraklasie – rozgrywki na świecie. To rzecz jasna subiektywna opinia i nie każdy w redakcji się z nią zgadza :)
Peñarol, Pelé i argentyńska dominacja
Pierwszy raz o Puchar Wyzwolicieli zagrano w 1960. Wystartowało tylko siedem drużyn, a każda z nich była mistrzem swojego kraju. W pierwszym spotkaniu w historii rozgrywek Peñarol pokonał boliwijską ekipę Jorge Wilstermann (nazwaną na cześć pierwszego boliwijskiego pilota samolotów komercyjnych) 7:1. Urugwajczycy później wygrali w finale z Olimpią Asunción, zostając pierwszym klubowym mistrzem kontynentu. Peñarol wygrał też w 1961, tym razem będąc minimalnie lepszym od Palmeirasu.
Pierwsze dwie edycje nie cieszyły się popularnością poza Ameryką Południową. W 1962 było już zupełnie inaczej, a wszystko to za sprawą wielkiego Santosu, który miał w swoim składzie 22-letniego wirtuoza – Edsona Arantesa do Nascimento. Nie tylko Pelé brylował zresztą w tamtej drużynie. „Os Santásticos” („Santastyczni”) lub „O Balé Branco” („Biały Balet”), bo tak nazywano wtedy Santos, przez wielu uważani są za najwspanialszą drużynę wszech czasów. Biorąc pod uwagę, jak bardzo zmienił się futbol od tamtych czasów, jest to stwierdzenie mocno na wyrost, ale sporów z serii „Maradona czy Messi?” rozstrzygać tu nie będziemy. Wtedy Santos był wielki i wygrał Copa Libertadores w 1962 i 1963 roku – pokonując w finale odpowiednio Peñarol i Boca Juniors.
W sumie Copa Libertadores padła łupem 25 różnych klubów z siedmiu krajów. Nigdy nie zwyciężyły drużyny z Peru, Boliwii i Wenezueli. Nie wygrali też Meksykanie – od 1998 do 2017 w CL grały też kluby meksykańskie. Chivas, Tigres i Cruz Azul docierały do finału, zawsze w nim przegrywając. Dyskusja o powrocie meksykańskich drużyn ciągle się toczy. Meksykanie wycofali się z rozgrywek po zmianie formatu kalendarza – od 2017 Copa Libertadores startuje na przełomie lutego i marca, a kończy się w listopadzie. Wcześniej zaczynała się w styczniu, a finał miał miejsce w lipcu lub sierpniu. Obecny format koliduje Meksykanom z ich krajową ligą i Ligą Mistrzów CONCACAF. Potomkowie Azteków są jednak otwarci na powrót (jeśli kalendarz ulegnie zmianie), a przy tej okazji sporo mówi się też o ewentualnych występach drużyn z MLS.
Reprezentanci Wenezueli i Boliwii jako jedyni nigdy nie dotarli nawet do finału rozgrywek. Najwięcej triumfów zanotowały kluby argentyńskie (25), a za nimi brazylijskie (19). Ośmiokrotnie najwyższej chwały dostąpili piłkarze z Urugwaju, trzykrotnie Kolumbijczycy i Paragwajczycy, a raz gracze z Chile i Ekwadoru.
No dobra, wiemy już, jak to wygląda przy podziale na kraje. Który klub jest zatem najbardziej utytułowany? Tak, zgadliście, argentyński. Konkretnie – Independiente de Avellaneda, którego barw broniły takie sławy jak Jorge Burruchaga, Ricardo Bochini, Diego Forlán, Gabriel Milito czy Sergio Agüero. Inny reprezentant tego kraju – Boca Juniors – zwyciężał sześciokrotnie. Pięć razy po trofeum sięgnął Peñarol, a cztery razy River Plate i Estudiantes de la Plata. Wśród brazylijskich triumfatorów mamy São Paulo (3 tytuły), wspomniany Santos (3), Grêmio (3), Cruzeiro (2), Internacional (2), Flamengo (2, w tym w 2019) oraz Vasco, Palmeiras, Corinthians i Atlético Mineiro (1).
Powtórka z 2019? Nie mamy nic przeciwko!
Kto wygra w tym roku? Tego nie wiemy, ale jak dostaniemy jakiś cynk, to z pewnością nie damy nikomu znać, żeby zgarnąć wszystko dla siebie. Wiemy natomiast, jak widzą tę kwestię bukmacherzy. Faworytem speców od oceniania szans jest Flamengo (kursy w okolicach 5,0), potem River (8,0), Palmeiras (10,0), Boca (14,0) i Gremio (15,0). Kursy na Flamengo i River zupełnie nie dziwią – to te dwie drużyny spotkały się w zeszłorocznym finale. Boże Wszechmogący, cóż to był za finał! 85 tysięcy ludzi na trybunach Estadio Monumental w stolicy Peru – Limie.
Na boisku w barwach River Matías Suárez (prawie 200 występów w barwach Anderlechtu), Exequiel Palacios (dzisiaj już w Leverkusen), Enzo Pérez (w przeszłości Valencia i Benfica). W barwach „Fla” Filipe Luís Kasmirski (tego pana nikomu przedstawiać nie trzeba, prawda?), Rafinha (ten z Schalke, Genoi i Bayernu) i Gabriel Barbosa. No właśnie… Gabigol. Odkąd trafił do Flamengo, stał się maszyną do strzelania goli. Ale to, co zrobił 23 listopada 2019 w Limie, było czymś wyjątkowym. Pamiętacie finał Ligi Mistrzów z 1999 na Camp Nou, kiedy Manchester United rzutem na taśmę wyrwał puchar z rąk Olivera Kahna i jego kumpli? Jasne, że pamiętacie (albo znacie chociaż z nagrań). Coś podobnego wydarzyło się pod koniec zeszłego roku na Monumental. Zresztą sami zobaczcie.
Gabigol oprócz dwóch goli (w 89. i 92. minucie) zaliczył też dwie kartki – żółtą w 92. minucie i bezpośrednią czerwień w 95. minucie. Komplet, a nawet nadkomplet wpisów do notesu sędziego. Czerwień zgarnął też Exequiel Palacios. Copa Libertadores w pigułce.
Co o faworytach sądzi Simon Edwards, ekspert ds. południowoamerykańskiego futbolu, którego zapytaliśmy o opinię?
Flamengo to prawdopodobnie faworyt numer jeden, choć obrona tytułu w tak nieprzewidywalnych rozgrywkach jak Copa Libertadores to niezwykle trudna rzecz. Dużo jakości jest w River, a Boca wygląda lepiej niż w poprzednich latach. Mocny jest też Palmeiras i trudno będzie z nim wygrać. W São Paulo mamy wielu utalentowanych graczy, ale ta drużyna słynie z niekonsekwencji i ciągle próbuje się odnaleźć.
Kto może być w tym roku czarnym koniem? Ponownie oddajemy głos Edwardsowi.
Odradza się futbol ekwadorski – w tej edycji zobaczymy Barcelona SC, LDU Quito i Independiente del Valle. Cała trójka ma potencjał, żeby zagrozić sławniejszym i bardziej utytułowanym rywalom. Independiente to mały klub ze wspaniałą akademią – w 2016 zagrali w finale Copa Libertadores, w 2019 wygrali Copa Sudamericana, a ich drużyna U-20 przedwczoraj wygrała młodzieżową Copa Libertadores.
Kto jeszcze, zdaniem Simona Edwardsa, może sprawić niespodziankę?
Pięciokrotny finalista, América de Cali, wreszcie chyba na dobre wrócił i wygląda naprawdę dobrze, zwłaszcza ze względu na swoją ofensywę. Drużyny z Paragwaju też mają teraz dobry moment dzięki połączeniu charakterności i nieustępliwości z utalentowanym atakiem. Libertad może być groźny, a Olimpia w napadzie ma Adebayora i Roque Santa Cruza. Zespoły z Chile notują ostatnio zjazd, ale Universidad Católica może namieszać.
CL to raj na ziemi dla skautów europejskich klubów. Jakie perełki będziemy mogli oglądać w 2020? Również o to zapytaliśmy Edwardsa.
Kilku młodych piłkarzy Independiente del Valle pewnie się wypromuje. Najciekawiej wygląda 18-latek Moisés Caicedo, skrzydłowy Darlin Leiton i rozgrywający Marco Angulo. W Peñarolu mamy 18-letniego Facundo Pellistrego, bardzo inteligentnego playmakera, który nie bez powodu dostał koszulkę z „dyszką”. Oprócz nich warto zwrócić uwagę na skrzydłowego Rodneya Redesa z Guaraní i Antony’ego z São Paulo, który latem przechodzi do Ajaksu. Tegoroczna CL będzie też testem dla Jorge Carrascala z River, który umiejętności ma wielkie, ale jego inteligencja boiskowa w kluczowych momentach zawodzi. Kolumbijczyk jest porównywany do Neymara, ale musi się jeszcze poprawić przy wykańczaniu akcji.
Będzie też kilku starych, dobrych znajomych z europejskich boisk. Gabigol i Filipe Luís ciągle grają dla Flamengo, podobnie jak Diego (m.in. Porto, Werder czy Juventus). W barwach Palmeiras występuje Ramires znany z Chelsea i Luiz Adriano (Szachtar, Milan, Spartak Moskwa). W drużynie pierwszego triumfatora CL, Peñarol, gra jego wychowanek i były piłkarz PSG, Porto i Atletico – Cristian Rodríguez. W São Paulo kopie jeden z najwybitniejszych prawych obrońców w historii – Dani Alves. Alves po powrocie do Brazylii występuje jednak… w środku pola, a na plecach ma adekwatną do tego dziesiątkę.
Mało? Kibiców na La Bombonerze swoją grą cieszy Carlos Tévez i Mauro Zárate. Dla Racingu kopie Lisandro López, dla Internacionalu Paolo Guerero, dla Atletico Paranaense Adriano Correia i Lucho González. No i wspomniani przez Edwardsa Adebayor i Santa Cruz zdobywają gole dla Olimpii. To są, proszę państwa, piłkarze nie byle jacy!
Będzie więc co (i kogo) oglądać. Otwarcie już dzisiaj o 23:15 polskiego czasu. Jako pierwsze na murawę wyjdą zespoły Defensy y Justicii i Santosu oraz Internacionalu i Universidadu de Católica. O 1:30 w nocy czekają nas cztery kolejne mecze, z których najciekawiej zapowiada się starcie Peñarolu z Athletico Paranaense. Obrońcy tytułu, Flamengo, zagrają w pierwszej kolejce w Baranquilli z Junior, a drugi z finalistów, River, pojedzie na trudny mecz do stolicy Ekwadoru, gdzie zmierzy się ze zwycięzcą CL 2008 – Liga Deportiva Universitaria, znanym jako LDU.
A może powtórka z 2004?
W 2004 napisana została bowiem jedna z najpiękniejszych historii w dziejach latynoskiego futbolu. Drużyna z Kolumbii, Once Caldas, która w 2003 została, po raz drugi w swojej historii i po raz pierwszy od 53 lat, mistrzem kraju, wygrała Copa Libertadores jako absolutny kopciuszek. Ten kopciuszek, żeby było zabawniej, pokonał w finałowym dwumeczu (do 2018 grano w finale dwa razy) wielką Bocę po rzutach karnych. Prawie 30 tysięcy ludzi na Estadio Palogrande w Manizales oglądało tak wielki, jak niespodziewany triumf swoich ulubieńców.
W ekipie z Buenos Aires grał wtedy m.in. Nicolás Burdisso czy Carlos Tévez, ale to drużyna Once, w którą nie wierzył właściwie nikt, sięgnęła po puchar. W serii „jedenastek” Boca… nie trafiła ani razu. Palogrando niemal odleciało.
Gdzie oglądać i dlaczego nie w Polsce?
Gdzie oglądać Copa Libertadores? Polska niestety jest mocno w tyle, jeśli chodzi o południowoamerykańską piłkę – żadna z naszych stacji nie będzie pokazywała CL na żywo. Jeśli ktoś mieszka przy czeskiej lub słowackiej granicy, może próbować złapać sygnał Sport TV. Polacy mieszkający na Zachodzie bez problemu sobie jednak poradzą, bo prawie każdy kraj na zachód od nas (na północ, południe i wschód też…) ma CL w ofercie którejś ze stacji. Kibice w Andorze, Austrii, Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, San Marino i Szwajcarii mogą obejrzeć rozgrywki na platformie DAZN. Copa Libertadores będzie transmitowana nawet w… Tadżykistanie, Brunei czy na Timorze Wschodnim. Jesteśmy przekonani, że nawet bez polskich transmisji i tak poradzicie sobie z dotarciem do piłki w Ameryce Południowej.
Co też bardzo polecamy. Copa Libertadores to rozgrywki absolutnie niepowtarzalne – taka odskocznia od profesjonalnej i komercyjnej w każdym calu Ligi Mistrzów to naprawdę fajne wrażenia. Latynoski folklor połączony ze społeczną mozaiką, futbolem często totalnym (ale nie w holenderskim stylu) i traktowaniem piłki nożnej jak religii to jest coś, czego każdy kibic powinien – chociaż od czasu do czasu – spróbować.