Siedemnasty, niezwykle słoneczny dzień lutego. W dłoniach trzymam potwierdzenie podjęcia zakładu w kolekturze Lotto. Spoglądam na ekran monitora komputera i własnym oczom nie wierzę. Wygrałem główną nagrodę. Nie mając żadnych osiągnięć, będąc zwykłym, szarym obywatelem – wygrałem. Może to i słabe porównanie, jednak wystarczająco trafne, by określić szczęście trenerów, takich, jak: Inzaghi, Garcia, Allegri czy Mancini, którym to mimo znikomych sukcesów w ostatnich latach udało się dostać na stanowisko selekcjonera drużyn Milanu, Romy, Interu oraz Juventusu.
Czasami wystarczy nazwisko znane powszechnie w świecie futbolu, by uzyskać możliwość zostania trenerem wielkiego zespołu. W innych sytuacjach wyróżniającym aspektem na tle rynku transferowego selekcjonerów jest historia danego osobnika jako piłkarza oraz jego ewentualne przywiązanie do barw klubowych. Otrzymanie możliwości prowadzenia wielkiego zespołu to duży sukces, jednak okupiony wielką odpowiedzialnością, która niejednego doprowadziła do wcześniejszej emerytury. Przejdźmy jednak do konkretów.
„Stara Dama” w rękach mediolańskiego pariasa
„Massimiliano Allegri trenerem Juventusu Turyn” – gdy wiadomość ta obiegła świat, w sektorach klubowych stron internetowych Juventusu Turyn pojawiły się rozpacz i zażenowanie. Wszyscy zadawali sobie pytanie: „Jakim cudem gość, który sprowadził Milan do środka tabeli, ma trenować wielki Juventus?”. Trudno było się z tym nie zgodzić, gdy spojrzało się na to, jak prezentował się Milan w sezonie, w którym to Allegri został zwolniony. Każdy mecz był dla „Rossonerich” walką o przetrwanie, a zespoły znajdujące się w dołach tabeli okazywały się śmiertelnym zagrożeniem, którego rozmiary podczas każdej konferencji prasowej powiększał sam trener Milanu.
Trudno więc się dziwić, że kibicie „Juve” obawiali się powtórzenia sytuacji sprzed roku. Szczególnie wtedy, gdy przejrzało się sukcesy, a raczej sukces, jaki Allegriemu udało się osiągnąć podczas trzyletniego pobytu w klubie z Piazzale Angelo Moratti. Tymże sukcesem było zdobycie zaledwie jednego tytułu mistrza Włoch, który do dzisiaj podważają niektórzy kibice „Czerwono-czarnych”, zasługą za sukces obarczając grającego ówcześnie Zlatana Ibrahimovicia.
Upływ czasu boleśnie zweryfikował obawy kibiców Juventusu, których czekała… miła niespodzianka. Dotychczas Juventus okazuje się maszyną do wygrywania, która przegrała zaledwie jedno spotkanie, zostając tym samym samodzielnym liderem Serie A. Czyżby trener Allegri poczuł się w zespole z Turynu jak ryba w wodzie?
Croissant zjedzony w Koloseum
No name… kolokwialne określenie używane w stosunku do zawodnika przychodzącego do zespołu nie posiadając wyrobionego nazwiska. Podobnym określeniem można okrasić postać Rudiego Garcii, który do zespołu ze Stadio Olimpico przychodził z francuskiego Lile, mając na koncie jeden tytuł mistrza Francji i jeden Puchar Ligi Francuskiej. Cóż więc mógł dać rzymianom?
Jego przyjście do „Wilków” przywitane było ogromnym entuzjazmem, który swoje uzasadnienie znalazł w szóstym miejscu, które nie satysfakcjonowało ani kibiców, ani włodarzy Romy. Dlatego też z klubem pożegnał się Aurelio Andreazzoli, którego wyniki nie mogły doprowadzić „Giallorossich” do upragnionych tytułów.
Pierwszy sezon pod wodzą Garcii okazał się o wiele lepszy niż poprzedni, ponieważ dzięki ofensywnemu usposobieniu zespół Romy został wicemistrzem Serie A, kwalifikując się tym samym do Ligi Mistrzów, która to była głównym celem nowego selekcjonera. A jak jest teraz? Mimo dobrego startu drużyna Rudiego Garcii złapała zadyszkę, która oddaliła ją od upragnionego tytułu. Na szali waży się wicemistrzostwo, które Roma musi obronić przed atakującym Napoli, które wraz z upływem czasu coraz bardziej się rozpędza.
Czerwono-czarna legenda
Był sobie kiedyś zawodnik, który kopał piłkę na boiskach Piacenzy, marząc o wielkim klubie takim jak Milan czy Juventus. Podczas gry w Parmie jego piłkarska przygoda chyliła się ku końcowi, jednak dzięki wytrwałości zdołał pokonać przeciwności i dostać się do zespołów, które wymieniłem wyżej. Tak, drodzy czytelnicy, chodzi o „urodzonego na spalonym” Filippo Inzaghiego, który od początku ostatniego sezonu dostał szansę na prowadzenie Milanu, w którym wyrobił sobie status legendy.
Przed przejęciem sterów w seniorskiej jedenastce „Rossonerich” prowadził młodzieżowe drużyny Milanu. Do głównego zespołu został awizowany przez prezydenta Silvio Berlusconiego, który stracił zaufanie do poprzedniego szkoleniowca Clarenca Seedorfa. Czas pokazał, że wybór Inzaghiego jako pierwszego trenera okazał się strzałem w stopę. Brak doświadczenia i umiejętności taktycznych doprowadził do tego, że „SuperPippo” powoli wchodzi na cenzurowane.
Niebiesko-czarny powrót
Powrót Roberto Manciniego zaskoczył niemal wszystkich sympatyków „Nerrazurrich”, którzy rozgoryczeni słabymi wynikami Waltera Mazzarriniego spoglądali niemalże w stronę każdego trenera poza Mancinim. Ale to właśnie były szkoleniowiec Interu został nominowany do pełnienia funkcji trenera, którą wcześniej pełnił w drużynach takich jak Manchester City czy Galatasaray.
Brak spektakularnego sukcesu w obu tych drużynach Mancini postanowił poprowadzić swoją byłą drużynę, z którą zdobył kilka tytułów. Miałoby to na celu poprawienie wizerunku Interu oraz samego Manciniego. Mimo bezbarwnego początku sezonu, drużyna pod wodzą Manciniego radzi sobie coraz lepiej.