W polskiej Ekstraklasie sezon piłkarski dobiega końca, za to w amerykańskiej MLS za nami dopiero pierwsza jego tercja. Amerykanie mają się czym pochwalić: frekwencja dopisuje (niemal 17 tys na mecz!), gwiazdy generalnie nie zawodzą, w poszczególnych meczach nie brakuje niespodzianek. Tabele obu konferencji są spłaszczone i nie ma zdecydowanego faworyta. Każdy może wygrać z każdym, co sprawia, że emocji nie brakuje.
Na wschodzie nieźle spisują się drużyny, którym z wiadomych powodów winni kibicować Polacy. Prowadzony przez Roberta Warzychę Columbus Crew jest po 10 kolejkach na czwartym miejscu i gra bardzo regularnie nie przegrywa u siebie, ale nie wygrywa na wyjeździe. Po dwóch kolejnych porażkach z dala od domu Crew będą mieli szansę na przerwanie passy już w nadchodzący weekend, kiedy to będą podejmować u siebie zajmujący 7. miejsce na zachodzie Chivas USA.
Dwie pozycje wyżej niż ekipa z Ohio znajduje się naszpikowany gwiazdami Red Bulls Nowy Jork, który w 10 spotkaniach zgromadził 16 punktów. Ale nowojorczycy – których Henry, Marquez i pozyskany niedawno z Toronto FC 55-krotny reprezentant Kanady, Dwayne De Rosario, mieli prowadzić do pierwszego w historii tytułu – grają chimerycznie i niestabilnie. Na początku było zwycięstwo, potem porażka i dwa remisy. Sprawiło to, że kibice zaczęli głośno domagać się zmian. Dużo więcej oczekiwano przede wszystkim od 34-letniego Francuza, który w marcu wydawał się być kompletnie bez formy. Jednak kwiecień należał do niego, bo głównie dzięki trzem bramkom oraz kluczowym zagraniom „eks-Kanoniera” Bullsi wygrali trzy mecze z rzędu, strzelając osiem bramek i nie tracąc żadnej. W maju były gracz Barcelony znowu dwukrotnie trafiał do siatki, ale wystarczyło to tylko do zdobycia punktu w wyjazdowej potyczce z LA Galaxy. W meczu z Chivas USA nowojorczycy doznali niespodziewanej porażkę 2:3 przed własną publicznością, a w ostatnim, remisowym meczu w Houston Dynamo Henry nie zagrał z powodu kontuzji kolana. Dziś – w wielce oczekiwanej potyczce z mistrzem MLS Colorado Rapids – Francuz już będzie do dyspozycji, ale w ekipie Hansa Backe’a nie wystąpi Rafa Marquez.
O jedno oczko lepsza od Red Bulls jest Philadelphia Union. Podopieczni Piotra Nowaka spisują się dużo lepiej niż w ubiegłym sezonie. U siebie (w sześciu meczach) jeszcze nie przegrali. Każde z ich pięciu dotychczasowych zwycięstw było odniesione w stosunku jednobramkowym – w tym w derbach z Red Bulls odniesionym 9 kwietnia (po golu Kolumbijczyka Rogera Torresa). Union po świetnym starcie (4 zwycięstwa, remis i porażka), mieli ostatnio lekką zadyszkę (dwie wyjazdowe porażki i remis z LA u siebie), ale w ubiegły weekend powrócili na właściwe tory, pokonując u siebie Chicago 2:1. Był to jak do tej pory jedyny mecz, w którym „Zjednoczeni” strzelili dwa gole w jednym spotkaniu, co doskonale odzwierciedla ich minimalistyczny bilans bramkowy: 8:7. Co ciekawe, obie drużyny prowadzone przez polskich szkoleniowców mają na koncie najmniej bramek w lidze.
Czerwoną latarnią East Conference jest Kansas City, w szeregach którego znalazło się miejsce dla jedynego gracza urodzonego w Polsce: Konrada Warzychy. 22-letni pomocnik to oczywiście syn trenera Crew Roberta, ale nawet taki rodowód nie wpłynął na to, żeby Konrad zdążył zadebiutować w MLS. Co ciekawe, ekipa z Kansas City (która przed sezonem zmieniła swoja nazwę z Wizards na bardziej „europejsko” brzmiące Sporting) wszystkie dotychczasowe mecze rozegrała na wyjazdach, bo ich nowiuteńki stadion nie został jeszcze oddany do użytku. Coś takiego jest nie do pomyślenia w Europie.
Na wschodzie tłoczno w czołówce, podobnie spłaszczony jest zachód. Prowadzące LA Galaxy ma co prawda 5 punktów przewagi nad FC Dallas, ale Donovan, Beckham i spółka mają rozegrane o dwa mecze więcej. Wyżej wymienione duo stanowi o sile ofensywnej najskuteczniejszej ekipy w MLS: Donovan ma na koncie już 7 bramek (ubiegłoroczny król strzelców polskiego pochodzenia, Chris Wondolowski, uzbierał ich na razie 5), a „Becks” 6 asyst i gola uzyskanego po efektownym trafieniu z rzutu wolnego w wygranym meczu z Kansas City (4:1).
Bardzo dobrze natomiast spisuje się beniaminek z Portland, który jest trzeci i ma na rozkładzie m.in. obie „polskie drużyny” i ubiegłorocznego finalistę z Dallas. Kolejny w stawce jest zespół z Seattle, do którego przymierzany był ostatnio eks-golkiper Realu Madryt, Jerzy Dudek. Sounders mają trudny orzech do zgryzienia, bo po zakończeniu sezonu buty na kołku zawiesi legenda amerykańskiego soccera Kasey Keller. 102-krotny reprezentant USA, czterokrotny uczestnik mistrzostw świata gra w Emerald City od 2009 roku i mimo swoich 41 lat w dalszym ciągu imponuje refleksem i doświadczeniem.
Niespodzianką in minus tego sezonu jest postawa obrońców tytułu Colorado Rapids, którzy zajmują w tabeli dopiero szóste miejsce.
Ostatnim akcentem z Polską w tle jest arbiter Arkadiusz „Alex” Pruś. Urodzony w Stalowej Woli 47-latek w tym sezonie gwizdał już 5 razy, między innymi mecz otwarcia sezonu pomiędzy Seattle i Los Angeles. Zbiera dobre noty i być może będzie miał szansę powtórzyć swój prywatny sukces sprzed dwóch lat, kiedy to został uznany najlepszym sędzią w MLS.