Na papierze Liga Mistrzów generuje większe emocje aniżeli traktowana z większym dystansem Liga Europy. Mowa w końcu o wielkich pieniądzach, najbardziej poważanych zespołach oraz zawodnikach ze światowego topu. Ale czy faktycznie tak jest? Jak dotychczas mniej prestiżowe europejskie rozgrywki dostarczyły równie ciekawych zdarzeń, na czele z fantastycznym dwumeczem pomiędzy Slavią a Sevillą zakończonym sensacyjnym triumfem Czechów. Czarny koń obecnej edycji LE, a także pozostała siódemka przystąpiły do dalszej walki, której stawką są półfinały.
Liga Europy w bieżącym sezonie ugości finalistów w stolicy Azerbejdżanu. Droga do Baku stanowi wymagającą piłkarską podróż dla każdej z ekip pozostałych na placu boju. Rozstrzygnięcia pierwszych ćwierćfinałowych meczów, które w większym bądź mniejszym stopniu zdążyły wskazać faworytów, nie mogą jeszcze niczego sugerować.
Nie skreślać Eintrachtu
Zdobycie czterech bramek na starcie rywalizacji w dwóch odsłonach powinno świadczyć jednak o czymś innym. Tak cenny skalp zdobyła w roli gospodarza Benfica Lizbona. Teatr jednego aktora odegrał tak bardzo chwalony od dłuższego czasu Joao Felix. Hat-trick i asysta, czy coś więcej trzeba? W stolicy Portugalii wyraźne mają chrapkę na sukces w bieżącej kampanii. W poprzedniej rundzie Benfica na Estadio da Luz z nawiązką odrobiła stratę z pierwszego meczu, trzykrotnie pokonując golkipera Dinama Zagrzeb. Tym razem zaliczyła jedno trafienie więcej. W takiej sytuacji trudno nie myśleć o trzecim w historii finale LE z udziałem lizbońskiej drużyny.
João Felix’s game by numbers vs. Eintracht Frankfurt:
84% pass accuracy
4 shots
3 goals
2 key passes
1 through ball19 years old. 😱😱😱 pic.twitter.com/1NkQUL8ywJ
— Statman Dave (@StatmanDave) April 11, 2019
Ciekawy przypadek stanowi niemiecka ekipa. Zespół Adolfa Huettera zbierał ostatnio niezwykle pochlebne recenzje. W pięciu meczach dał sobie wbić zaledwie jednego gola. W związku z przytoczoną statystką nagłe cztery bramki utracone w Lizbonie mogą boleć podwójnie. Owszem, nie pomogła w tym wszystkim czerwona kartka, którą zobaczył jeden z graczy z Eintrachtu. Abstrahując jednak od tego wszystkiego, przedstawiciel Bundesligi wciąż nie stoi na straconej pozycji. O potencjale tego zespołu, zwłaszcza gdy mówimy o sile rażenia, w bieżącym sezonie przekonano się wielokrotnie. Rebić, Jović i spółka w rewanżu, który zostanie rozegrany na ich terenie, będą mieli coś do udowodnienia.
Koszmar wyjazdowych starć
Nieprzekonująca wyjazdowa dyspozycja Arsenalu to bardzo dyskusyjny temat już od ostatniego etapu pracy Wengera w klubie. Przyjście Unaia Emery’ego jak dotąd niewiele zmieniło w tej kwestii. Znamiennym i niechlubnym faktem jest to, że „Kanonierzy” w rozrywkach Premier League ani razu nie zachowali jeszcze czystego konta. Jako jedyna drużyna w całej ligowej stawce. Jakby tego było mało, marazm prezentowany przez nich na obcych boiskach stał się również widoczny na europejskiej arenie. Dotychczasowe wyjazdy w fazie pucharowej do Borysowa i Rennes kończyły się porażkami londyńczyków.
Sądzę że sprawa awansu jeszcze otwarta. Arsenal ma takie wylewy na wyjazdach że to masakra. Bate czy Rennes to potwierdzą. 😉 Jako fan Arsenalu wiem, że dzisiejsza zaliczka jest za mała na pewny awans.
— Marek (@mar_tym88) April 11, 2019
Arsenal mógł odetchnąć z ulgą, że tym razem pierwszy mecz zostanie rozegrany na Emirates Stadium. Rywal oczywiście wciąż klasowy, mowa przecież o Napoli, które mogło i w drugim spotkaniu wciąż może zaskoczyć. Myśl, że tym razem zespół Emery’ego nie będzie gonić wyniku, powinna jednak korzystnie na nich wpłynąć. W Londynie jak to w Londynie – znów rozegrał bardzo dobre zawody i aż dziw bierze, jak różne to zespoły, gdy należy mierzyć się u siebie i w delegacji. Więcej szczęścia przy zmarnowanych okazjach przez Ramseya, Lacazette’a czy Aubameyanga, a skończyłoby się wyższym wynikiem niż 2:o. Nie byłoby też obawy, że znów obudzą się demony krążące nad boiskiem przeciwnika. W Neapolu wciąż muszą mieć się na baczności.
Fantastyczna pierwsza połowa, właśnie taki Arsenal chce się oglądać na co dzień – dominujący, atakujący i przede wszystkim pewny siebie. Szkoda, że tylko 2:0, bo mogło być wyżej. Skoro jest taka forma, a przeciwnik na to pozwala, to trzeba skończyć ten dwumecz już na Emirates.
— Sebastian Czarnecki (@wujekbob) April 11, 2019
Nieśmiałe zwycięstwo Sarriego i spółki
Na trudnym wyjeździe w Czechach męczył się inny zespół z Londynu, czyli Chelsea. Ostatnie mecze w wykonaniu „The Blues” nieco poprawiły bardzo gęstą atmosferę wokół klubu oraz Maurizio Sarriego. Od dłuższego czasu wiadomo, że Liga Europy będzie jedyną możliwością, aby osiągnąć jakikolwiek sukces, a w kontekście osoby włoskiego szkoleniowca – by zachować posadę na Stamford Bridge.
Wymęczenie jednego gola w końcowym fragmencie spotkania może nie najlepiej świadczyć o podopiecznych Włocha oraz poddawać w wątpliwość, czy należy uznawać ich za głównego faworyta. Otóż… tak. W jednej z poprzednich rund, gdy przyszło wybrać się do Skandynawii, także zaprezentowali się niezwykle pragmatycznie. Logika nakazuje oczywiście sugerować, że w Londynie Chelsea rozstrzygnie w dobitny sposób kwestię awansu. Nie od dziś jednak wiadomo, że w zabawie, jaką jest piłka nożna, na rozsądek nie ma co liczyć. A poza tym ich przeciwnik zdołał już pokazać, że w żadnym stopniu nie odstaje od pozostałego ćwierćfinałowego towarzystwa. Wręcz przeciwnie, od Slavii inni mogą się wiele nauczyć.
https://twitter.com/piotr_golab/status/1116445262283714567
Villarreal na deskach
Sympatycy La Liga, spośród wszystkich ćwierćfinałowych par, oczywiście w szczególności ostrzyli sobie zęby na wewnątrzligowy pojedynek z udziałem Villarrealu i Valencii. Tak jak w pozostałych przypadkach wypada zachować powściągliwość, tak tutaj wszystko wydaje się jasne i na niespodziankę trudno liczyć. W jednym z tekstów rozważaliśmy, czy ci pierwsi, mając na głowie znacznie ważniejsze priorytety, będą w stanie oraz czy w ogóle wyrażą chęci, aby zagrozić Valencii. Odpowiedź raczej już poznaliśmy.
Valencia wyjaśnia w doliczonym czasie Villarreal i raczej zapewniony półfinał. Coraz bliżej sukcesu. :)
— Tomek Hatta (@Fyordung) April 11, 2019
Trzybramkowa zaliczka ich przeciwnika zdecydowanie nie wróży dla Villarrealu niczego dobrego. O wszystkim zaważyła zabójcza końcówka. W pierwszej i trzeciej minucie doliczonego czasu gry Valencia dwukrotnie znalazła drogę do bramki gospodarzy. Porażka 1:3 boleśnie ich zweryfikowała. Zaskakujące, że dla „Żółtej Łodzi Podwodnej” to dopiero pierwsza przegrana w Lidze Europy. I zarazem najbardziej brzemienna w skutkach. Podnieść się z kolach na Mestalla będzie niezwykle trudno.