Takiego najazdu na Stany Zjednoczone ze strony Francji jeszcze nie było. Aż trzy drużyny klubowe wybrały się na wojaże za Atlantyk, by promować piłkę znad Sekwany.
Co prawda łatwo wyjaśnić tegoroczny fenomen, który nie jest jeszcze zwiastunem podboju Ameryki przez „Trójkolorowych”, ale warto na niego zwrócić uwagę. Tym bardziej że na coraz podatniejszym gruncie można zasiać ciekawe ziarna, z których poszczególne ekipy, jak i cała Ligue 1, będą w przyszłości zbierały plony. Od mistrzostw świata w 1994 roku – o ironio, były to ostatnie mistrzostwa, na które Francuzi się nie zakwalifikowali – futbol, a właściwie soccer zdobywa w ojczyźnie siatkówki i koszykówki coraz większą popularność. Nikt oczywiście nie wyda na piłkarzy takich pieniędzy, jak w NBA czy w NFL, ale jednak coraz większe nagromadzenie europejskich zawodników w MLS (lidze powstałej pół roku przed amerykańskim mundialem) jest zauważalne. Tu obok Davida Beckhama jest również i francuski akcent – Thierry’ego Henry’ego w New York Red Bulls.
Te wakacje będą jednak wyjątkowo amerykańskie dla sympatyków ligi francuskiej. Za oceanem już trenują PSG, Montpellier i Lyon. O ile dla tych pierwszych wojaże przygotowawcze stają się normą (zimą zwiedzili Katar), to obecność pozostałych dwóch może zaskakiwać. Wszystko staje się jednak jasne, gdy przypomni się fakt, że przyjdzie im rywalizować w sobotni wieczór (czasu europejskiego) o Trophee des Champions, czyli francuski superpuchar. Władze ligi dbają o to, by w coraz dalszych zakątkach świata zagościł futbol znad Sekwany. Po Montrealu (Kanada), Radisie (Tunezja) i Tangerze (Maroko) przyszedł czas na Nowy Jork i Red Bull Arenę.
Warto zatem dobrze przygotować się do tak prestiżowego meczu, przystosowując się do nowej strefy czasowej. Każda z ekip obrała sobie lokalnego rywala, Lyon kanadyjski Impact Montreal, z którym uporał się dopiero po karnych (w ciągu 90 minut było 1:1), Montpellier zaś ograło gładko 3:0 Kansas City. Na pewno przyjezdni, szczególnie obrońcy mistrzostwa, pokazali dobrą i atrakcyjną grę, która może zjedna sobie sympatyków francuskiego futbolu.
Bo trzeci zespół z Francją ma coraz mniej wspólnego. Paris Saint-Germain stara się zrównać z najlepszymi ekipami na europejskim kontynencie, nie przykładając wielkiej uwagi do narodowości piłkarzy. Rudi Garcia, trener Lille, cieszył się, że paryski klub sprowadza do Ligue 1 wielkie gwiazdy, ale jednocześnie miał żal o brak przywiązania do umiejętności Francuzów. PSG coraz bardziej przypomina Chelsea czy Manchester City, w których Anglików trzeba już szukać ze świeczką. Również podobnie jak inne wielkie firmy futbolowe PSG udało się daleko za granice swojego kraju, by szukać nowych zwolenników. Tu paryscy giganci spotkać mieli gigantów z Londynu i Turynu. W starciu z tymi pierwszymi nie dali plamy, a wręcz wyglądali na lepiej zorganizowanych, a z Włochami spotkanie nie doszło do skutku, więc zastąpiono ich lokalnym DC United z Waszyngtonu. Spotkanie już w ten weekend.
Co by nie mówić i nie narzekać, paryscy miliarderzy na pewno bardzo pozytywnie przyczyniają się do popularyzacji Francji i jej piłki nożnej. Amerykański i kanadyjski rynek czeka na podbicie, a gwiazdy pokroju Ibrahimovicia i Lavezziego są pierwsi w kolejności, by skraść serca kibiców. Za tym zaś czają się krocie związane ze sprzedażą koszulek i innych klubowych gadżetów, a także pieniądze z praw telewizyjnych. PSG może pociągnąć Ligue 1 do globalnego sukcesu i mieć trzeba tylko nadzieję, by pozostałe kluby skorzystały z tej możliwości.