Union Berlin – stołeczni najciekawszym klubem w Niemczech?


Ekipa ze Starej Leśniczówki mimo tego, że gra swój pierwszy sezon na poziomie Bundesligi przykuwa uwagę wielu postronnych obserwatorów piłki nożnej

23 listopada 2019 Union Berlin – stołeczni najciekawszym klubem w Niemczech?

Union Berlin to zdecydowanie jeden z najbardziej barwnych i wyróżniających się klubów. Nie tylko na skalę niemiecką, ale i światową. Jednak nie ze względu na historyczne wyniki czy ofensywny styl gry, a otoczkę wokół klubu. W końcu który stadion klubu z czołowej europejskiej ligi przebudowali kibice? Który klub bardziej, niż na korzyściach finansowych czy medialnych, skupia się przede wszystkim na fanach?


Udostępnij na Udostępnij na

„Żelaźni” zdecydowanie nie pasują w żadnym stopniu do obecnych realiów piłki nożnej. W świecie, w którym dominują pieniądz i sława, czerwono-biali stawiają na rodzinną atmosferę. To właśnie czyni ich klubem wyjątkowym. Nie wyniki sportowe, nie zażarta walka z ich lokalnym rywalem, a budowana tam od lat otoczka. Ich potencjał jest znacznie mniejszy od nawet średniaków Bundesligi, jednak wykorzystują swoje możliwości do absolutnego maksimum.

Union Berlin, czyli kibice przede wszystkim

Beniaminek niemieckiej Bundesligi nigdy nie potrafił znaleźć stabilizacji. Kiedy już klub wychodził na prostą i walczył o awans do elity, często pojawiała się przed nimi ściana nie do przebicia z napisem „finanse”. Mocarstwowe plany szybko spotykały się z weryfikacją i zamiast Bundesligi była Oberliga. Jednak zawsze w tych sytuacjach pojawiali się kibice. Kibice, którzy stawali na głowie, aby ich ukochany klub nie zniknął z piłkarskiej mapy świata.

Nawet nie trzeba zaglądać daleko w przeszłość, aby ujrzeć takie zachowania kibiców. Najbardziej heroiczne okazało się te z 2004 roku. Klub po bardzo słabej kampanii 2003/2004 spadł z 2. Bundesligi, co spowodowało duże problemy finansowe. Mieli oni nie dostać licencji na grę w 3. lidze i ponownie wracać zza światów. Jednak wtedy pieniądze na stół wyłożył jeden z kibiców, Dirk Zingler, który wraz z uratowaniem klubu stał się jego prezesem. Pracuje on w szeregach „Żelaznych” po dziś dzień. Natomiast za nim poszli kibice. Widzieli w Zinglerze jednego ze swoich i kogoś kto uratuje klub. Postanowili hurtowo pobierać krew i pieniądze uzbierane z pobierania przekazać klubowi.

Dodatkowo w 2008 roku, już po powrocie na poziom 2. Bundesligi pojawił się kolejny problem licencyjny. Tym razem problemem nie była płynność finansowa, a stadion. Stara Leśniczówka nie spełniała wymogów zaplecza Bundesligi, a Zingler nie mógł sprostać sfinansowaniu przebudowy. Ci najbardziej zagorzali w licznym gronie przez rok pracowali nad przebudową stadionu i ostatecznie obiekt spełniał oczekiwania 2. Bundesligi. Natomiast co ciekawe nie jest to typowy obiekt. Droga na stadion prowadzi przez las, a 3 z 4 trybun na stadionie są trybunami stojącymi.

https://twitter.com/1947mateuzs/status/1091333625663102976

Historyczny awans do Bundesligi

Union Berlin bardzo długo musiał czekać na awans do elity. Ekipa z dzielnicy Kopenick od momentu przybrania obecnej nazwy (1966 rok) nie mogła posmakować Bundesligi aż do 2019 roku. 53 lata czekania i dopiero po tak długim okresie „Żelaźni” zdołali zapukać na salony. Jak widać droga na szczyt nie była usłana różami, nawet w sezonie w którym owy awans udało się wyszarpać. Po zajęciu 3. miejsca musieli oni się zmierzyć z mającym o wiele większy potencjał na papierze VfB Stuttgart.

Oprócz tego historia baraży nie działała na korzyść stołecznych. Ostatni przypadek w którym drużyna z zaplecza pokonała w barażu ekipę z elity miał miejsce w 2012 roku. Wówczas Fortunie Dusseldorf udało się w dwumeczu pokonać Herthę Berlin. Drużyna ze stolicy uległa u siebie 1:2, a na wyjeździe ledwie zremisowali z czerwono-białymi.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na wygraną VfB. W końcu jak klub z takimi piłkarzami jak: Benjamin Pavard, Santiago Ascacibar, Daniel Didavi czy Mario Gomez może spaść z ligi? Dodatkowo ich rywalem był skromny klub z Berlina pozostający pod względem wielkości marki od lat w cieniu lokalnego rywala, Herthy. Natomiast niemożliwe stało się możliwe i po dwóch remisach Union wypchnął Stuttgart z elity.

Euforia spowodowana awansem do Bundesligi była nie do opisania. Berlin na kilka dni stał się czerwony, a kibice oszaleli ze szczęścia. Union Berlin wywalczył w końcu pierwszy awans od momentu w którym zaczęli funkcjonować pod tą nazwą! Aczkolwiek awans Unionu na salony oznaczał też, że po raz pierwszy zobaczymy na poziomie Bundesligi derby Berlina!

Derby w cieniu zamieszania

Niestety, ale derby Berlina odbyły się w cieniu wydarzeń pozaboiskowych. Zachowanie kibiców obu drużyn pozostawiało wiele do życzenia i o mały włos nie skończyło się poważnymi karami dla obu ekip. Wszystko zaczęło się od kibiców Herthy Berlin. „Przyjezdni” obrzucali racami sektory z fanami Unionu, w tym nawet sektory rodzinne z miejscami siedzącymi. Jedna z rac trafiła również na murawę i w związku z zachowaniem kibiców Herthy arbiter był zmuszony chwilowo przerwać mecz.

Natomiast wydarzenie, które obiegło światowe media miało miejsce po końcowym gwizdku sędziego. Na murawę wtargnęło kilku nadpobudliwych kibiców Unionu Berlin zmierzających prawdopodobnie w kierunku fanatyków rywali. Jednak po drodze zatrzymał ich Rafał Gikiewicz. Postawa bramkarza obiegła media na całym świecie i z miejsca golkiper stał się bohaterem sportowych mediów.

Dużo osób pisze w niemieckiej prasie, że jednego wieczora zdobyłem Berlin i od razu go obroniłem. To była trochę niezrozumiała sytuacja, wygraliśmy derby 1:0 i nie były nam potrzebne zamieszki. Ja jestem osobą, która ma swoje zdanie i nie idzie za tłumem. Zareagowałem szybko, tak jak mi głowa kazała i przepędziłem ich w swój sektor. Poza tym na przykładzie swojej rodziny mogę powiedzieć, że dzieci się musiały chować do strefy VIP-owskiej, bo kibice Herthy odpalali rakiety i one latały po sektorach. Pierwszy raz się spotkałem z czymś takim, a jestem sześć lat w Niemczech – mówił o zajściu Rafał Gikiewicz dla portalu Weszło. Rozmowę z „Gikim” znajdziecie TUTAJ.

Union Berlin – oldschoolowa drużyna w newschoolowej lidze

Stołeczni są zdecydowanie jedną z najbardziej oldschoolowych drużyn w Europie. Dodatkowo są nią w jednej z najnowocześniejszych lig. W końcu to Bundesliga jest innowatorem wielu ciekawych pomysłów i rozmaitych technologii. To właśnie Niemcy słyną z różnych nowinek technologicznych, a infrastruktura nawet w niższych ligach jest niesamowita. Union Berlin jest idealnym przeciwieństwem typowej drużyny Bundesligi. Są oni biedniejszym odpowiednikiem Crystal Palace grającego w Premier League.

Atmosfera wokół klubu jest wyjątkowa. Absolutnie niepodrabialna. Klub jest stworzony dla kibiców i przypomina rodzinę, a nie piłkarską organizację. Fani co roku zbierają się w ponad 30 tysięcy osób na stadionie i śpiewają kolędy. Bilety zarówno na kolędowanie, jak i mecze rozchodzą się jak świeże bułeczki i bardzo ciężko jest je dorwać. Co ciekawe w trakcie derbów Berlina aż 6 tysięcy osób stało pod stadionem tylko po to aby poczuć atmosferę wojny o Berlin.

Dodatkowo bardzo ciekawą akcję zorganizowano w 2014 roku. Klub zorganizował dla swoich kibiców wspólne oglądanie mistrzostw świata w Brazylii stadionie. Jednak każdy z kibiców miał za zadanie przynieść na stadion swoją własną…sofę. Tak, sofę. Stara Leśniczówka wówczas gościła blisko 1000 sof. Na pewno musiał to być bardzo ciekawy i niecodzienny widok.

Nawet prezesem klubu jest jeden z zagorzałych kibiców, Dirk Zingler. To on jest odpowiedzialny za tak dobre wyniki sportowe i płynność finansową klubu. Dzięki niemu Union Berlin wstał z kolan i po raz 1. w historii awansował do Bundesligi. W każdym wywiadzie podkreśla, że stawia on przede wszystkim na rodzinną atmosferę i normalność. Piłkarze, jak i personel są zachwyceni współpracą z nim i pobytem w klubie. Nie ma się czemu dziwić, jest to naprawdę dobrze działająca organizacja, których jest coraz mniej w dzisiejszym świecie.

W dzisiejszym świecie pieniędzy i biznesu Union Berlin wychodzi na przekór obecnie panującym zasadom gry. „Żelaźni” to bardzo ciekawy projekt, który mimo niewielkiego potencjału sportowego potrafi wyciskać absolutne maksimum. W przeciwieństwie do innych wielkich marek nie stoi za nimi nikt z pieniędzmi. Żaden szejk nie zainwestował w klub, ani żaden koncern. To wszystko tworzą kibice. Tylko i aż kibice. Union Berlin jest klubem unikatowym i ciężko jest nie polubić od pierwszego wejrzenia czerwono-białych.

Komentarze
Oczko (gość) - 4 lata temu

Jestem kibicem ŁKS Łódź. O dzisiaj jestem też sympatykiem Union Berlin. Urodziłem się w Berlinie w 1965 roku.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze