Gwiazdy pospadają, pomniki runą. Spirala na dobre ruszyła w Hiszpanii. W trwającym od maja 2006 roku śledztwie wreszcie dochodzi do przełomu. Zaczynają spadać kamyczki, niedługo może ruszyć lawina. Problem dopingu w europejskim futbolu jest znacznie głębszy aniżeli korupcja.
Korespondencja z Londynu
Czy nie zaskoczyło Was, jak szybko Lionel Messi wyzdrowiał po grudniowym urazie kolana, aby pobić rekord Müllera? Albo jak niespodziewanie Cristiano Ronaldo z wątłego dzieciaka zmienił się w przypakowanego gladiatora w połowie ubiegłej dekady? A może jak bardzo pewne drużyny zdominowały futbol w ostatnim czasie? Być może najwyższa pora zacząć się nad tym otwarcie zastanawiać.

Choć hiszpański minister edukacji, kultury i sportu Jose Ignacio Wert w lutym ubiegłego roku ostrzegał przed dopingiem w krajowym sporcie, nawet on w najgorszych koszmarach nie mógł przewidzieć, że dwanaście miesięcy później najzdolniejsze pokolenie w historii iberyjskiego sportu może stać nad przepaścią. Marzenia o organizacji letnich igrzysk w Madrycie w 2020 roku oraz zimowych w Barcelonie w 2022 maleją z każdą depeszą agencyjną. A tych będzie przybywać.
Doping już od dawna jest integralną częścią sportu. Ale wreszcie zaczyna się o tym głośno mówić.
FIFA uważa, że problem jest marginalny. Statystyka zdawałaby się to potwierdzać. W latach 2004-2009 liczba testów Międzynarodowej Agencji Antydopingowej (WADA) wzrosła wśród piłkarzy z 22 tysięcy do 32 tysięcy, ale jedynie 0,04% przebadanych zawodników było przyłapanych na braniu sterydów. Sęk w tym, że Międzynarodowa Federacja Piłkarska ma poważnie zszarganą reputację. Podważała skalę korupcji, a według poniedziałkowej konferencji prasowej Europolu w minionych dwóch latach 150 międzypaństwowych spotkań było ustawionych.
Najwyższa pora zacząć zadawać niewygodne pytania. Lepiej pogodzić się z myślą, że coś w futbolu jest nie tak. Zacznijmy od kwestionowania piłkarskich półbogów.
Jeżeli wierzyć portalowi Transfermarkt.de, łączny czas leczenia kontuzji Messiego ledwie przekracza sześć tygodni w ciągu minionych pięciu lat. Chłopak, który jeszcze kilkanaście lat temu potrzebował hormonów, teraz jest niezniszczalny. Niestraszni mu rywale, kontuzje czy nawet prozaiczne zmęczenie – w każdym sezonie rozgrywa ponad 60 meczów.
– Jezu, co mu się stało przez wakacje? – miał powiedzieć (link) Gary Neville, kiedy po kontrowersyjnym wyrzuceniu Rooneya z boiska, a Anglii za burtę niemieckich mistrzostw świata, na Old Trafford wrócił Cristiano Ronaldo. – To już nie był wątły chłopiec, ale bokser wagi lekkiej – podsumował nagłą transformację skrzydłowego w lecie 2006 roku obecny komentator Sky Sports.
Choć teraz Portugalczyk z Argentyńczykiem ścigają się w ustanawianiu rekordów, ciekawe, ile z ich osiągnięć przetrwa nie tylko próbę czasów, ale też śledztwa i medialne rewelacje.
Warto pamiętać, że ci, którzy jeszcze do niedawna wygłaszali peany pod adresem Lance’a Armstronga i bezkrytycznie wierzyli w jego fenomenalne osiągnięcia, teraz są najbardziej oburzeni jego dopingowymi zeznaniami. Ale przecież Amerykanin nie przyznał się do niczego, co nie było już o nim napisane…
O dopingu w futbolu rozmawiałem już wielokrotnie z osobami ze znacznie bogatszym stażem w tym biznesie. Słyszałem od nich historie wręcz niewyobrażalne. Kiedy jednak przychodziło do pisania, nikt się tego nie podejmował. Pozwy, długoletnie sprawy, poszlakowe dowody – nie ma przypadku w tym, że w dopingu, tak jak w korupcji, pierwsi oskarżenia otwarcie rzucają freelancerzy. Oni ryzykują tylko swoje imię i dobra, nie wystawiając na ryzyko całych redakcji oraz tytułów prasowych. Chyba że dowody są niepodważalne bądź czara goryczy się przeleje – szanowany amerykański dziennikarz Bill Simmons doszedł do wniosku, że w NFL po prostu przeginają i robią z ludzi durniów. Jego niedawny tekst o odwadze zadawania pytań na temat dopingu (link) przejdzie do klasyki sztuki dziennikarskiej za oceanem.
Na początku stycznia angielskie Fourfourtwo.com opublikowało wyniki anonimowej ankiety przeprowadzonej wśród brytyjskich piłkarzy. Połowa z nich uważała, że zawodnicy regularnie biorą rekreacyjne narkotyki, a co trzeci przyznał (bądź nie zaprzeczył!), że powszechnie stosowane są nielegalne środki wspomagające.
Kiedy zaczną spadać pierwsze kamyczki, ruszy też lawina. Już teraz w posadach chwieją się pomniki hiszpańskiego sportu. Od kolarzy i tenisistów – tak, znacie te nazwiska z samej czołówki – świadectwa choroby dotrą wreszcie do futbolu. Choć „Operacion Puerto”, sprawa doktora Eufemiano Fuentesa, ciągnie się już od 2006 roku, dynamiczny rozwój wydarzeń w ostatnich kilkudziesięciu godzinach może sugerować, że jesteśmy krok od wybuchów kilku bomb atomowych w piłkarskim środowisku. Choć jeszcze do niedawna z whistleblowerów futbolowej korupcji robiło się oszołomów, dziś cytuje się ich jako ekspertów. To samo będzie z dopingiem.
Jedna kwestia nie podlega dyskusji. Doping stał się częścią sportu. Już nawet na paraolimpiadzie biorą. Jeżeli ktoś chce wierzyć, że w futbolu jest inaczej, naiwność to najdelikatniejsze określenie, jakim można to podsumować.

Tak jak Simmons dywagował nad tym, kto w amerykańskim futbolu gra, będąc na koksie, w futbolu przypadków jest znacznie więcej. Dajmy na to kończącego w tym roku 40 lat Walijczyka, który nie dość, że rozgrywa 30 meczów co sezon przez dwie dekady czy bierze udział w olimpiadzie w zaawansowanym piłkarsko wieku, to do tego ma siły, żeby przez osiem lat zdradzać swoją partnerkę z żoną brata ORAZ o kilkanaście lat młodszą modelką…
Jeszcze ktoś wierzy w sukces Korei Południowej w 2002 roku bądź Grecji w 2004? Ten pierwszy wkrótce zapewne rozwieje komórka Interpolu. Jeżeli chodzi o helleński sukces dwa lata później, podejrzenia na Otto Rehhagela padały już w czasach, kiedy prowadził Arminię Bielefeld 35 lat temu (link). Zresztą ten sam autor przypomina, że podobnie jak ich wschodni sąsiedzi RFN też ma grzechy dopingu na sumieniu. Pierwszy z trzech tryumfów w światowym czempionacie, „Das Wunder von Bern” w 1954 roku, wcale nie byłby taki cudowny, gdyby zamiast placebo ówczesny lekarz kadry Franz Loogen podawał piłkarzom metamfetaminę/pervitin zamieniający uczucie strachu w agresję. Ten sam narkotyk, którym Hitler szprycował swoich żołnierzy na froncie.
Analizując jednak przypadki z przeszłości, były to sporadyczne występki, a nie industrialna machina. Kiedyś dobry piłkarz przez 90 minut przebiegał pięć kilometrów. Dzisiaj od średniej klasy pomocników oczekuje się przynajmniej dwa razy dłuższego dystansu. Po latach cierpień, porażek oraz ucierania powiedzenia „jugamos como nunca, perdimos como siempre” może się okazać, że najbardziej utalentowane pokolenie w hiszpańskiej piłce wygrało wszystko, co było do wygrania, oszukując. Pora zadać sobie pytanie, dlaczego filigranowi wojownicy, choć technicznie doskonali, potrafili przede wszystkim fizycznie zajechać wizualnie lepiej prezentujących się siłowo Niemców, Portugalczyków, Holendrów czy Włochów, zanim zdołali rozciąć obronę podaniem przypominającym ruch skalpela na stole operacyjnym.
Rio Ferdinand nie poszedł na kontrolę antydopingową, ponieważ „zapomniał”. Kolo Touré brał należące do żony tabletki na odchudzanie. W obu przypadkach środowisko chwilę się pośmiało i szybko przeszło do kolejnych historii ze świata piłki. Ale śmiech jest też formą obrony. Summa summarum City zabrało reprezentantowi WKS sześć tygodniówek, ale przez kolejne pięć miesięcy zawieszenia wypłacało mu pełną pensję. United nawet nie ukarało finansowo reprezentanta Anglii. Były irlandzki napastnik Richard Sadlier przyznał niedawno (link), że podczas swojej kariery brał niedozwolone substancje, ale nie był nawet tego świadom. Wierzę mu. Ale również z tego powodu doszukuję się logiki, dlaczego oba klubu z Manchesteru srogo nie ukarały swoich zawodników, pozwalając obu sprawom rozejść się po kościach.
Tak jak pokazał to casus Armstronga, do dopingu potrzeba całych ekip, a nie tylko jednostek. Jest tajemnicą poliszynela, że pewien włoski klub powinien stracić tytuły zdobyte w połowie lat 90., kiedy zdominował europejskie rozgrywki, dochodząc do finału Ligi Mistrzów bez mała trzykrotnie w tyluż latach. Osiągniecie nie do pobicia nawet dla obecnej Barcelony. Traf jednak chciał, że kiedy doszło do apenińskiego finału kilka lat później, trafił swój na swego. W szeregach obu ekip gra na wysokim poziomie w zaawansowanym piłkarsko wieku była regułą, a nie wyjątkiem.
Przez dominację gigantów można się jednak przebić, nawet w kraju gdzie duopol władzy jest porównywalny z ligą szkocką. Niestety według najświeższych doniesień niesamowite wicemistrzostwo Real Sociedad San Sebastian w 2003 roku było dziełem ekipy nakoksowanej przez Fuentesa. Sęk w tym, że ówczesny prezes klubu z Kraju Basków, Jose Luis Astiazaran, jest dziś szefem hiszpańskiej ligi piłkarskiej LFP. Ubiegłotygodniowe zeznania Fuentesa doprowadziły już do rezygnacji Javiera Gómeza, prezesa rządowej fundacji na rzecz sportu wśród młodzieży, a w przeszłości kolarza. Na liście jest ponad 200 klientów, więc były doktor może pociągnąć ze sobą w dół połowę sportowego establishmentu Espanii.
Jeżeli sprawy naprawdę nabiorą przyśpieszenia, skala konsekwencji może objąć całą Europę. Czy „Zizou” faktycznie poddawał się transfuzji krwi, zabiegowi, z którego słynął Fuentes? Czy Bayern Monachium będzie musiał ponownie rozpocząć poszukiwania szkoleniowca na przyszły sezon? Nie jest też powiedziane, że wiele zagadek tajemniczych śmierci w futbolu może znaleźć swoje wyjaśnienie.
Przez lata zamiatany pod dywan bądź tuszowany doping w piłce nożnej wreszcie może ujrzeć światło dzienne. To światło będzie w stanie skruszyć wiele futbolowych pomników wielkości Lance’a Armstronga. Zegar tyka coraz szybciej.
Obserwuj autora na Twitterze: @RobertBlaszczak
Takie gadanie, to szukanie dziury w całym...
Prawda tego tekstu wielu zaboli, ale JA popieram
redaktora!
Tak jest w piłce że wiele osób bierze doping żeby
być dobrym a potem są skandale a amstrong ukrywał
sie przez 8lat! Dopiero nagle jak był w wywiadzie z
oprah kto sie zgadza to napisać w komentarzach
Wielu sb nie wyobraża futbolu bez gwiazd hiszpanii,
Ja jestem innego zdania. Skoro nie grają czysto poza
boiskiem, nie mają prawa na nim wogóle grać!
Doping był jest i będzie!
Tak to się skończy jeśli nie utknie w martwym
punkcie,co jest najbardziej prawdopodobne. Tym oraz
polowaniem na czarownice i paleniem na stosie.
Śmieszy mnie to całe "święte oburzenie".
Tajemnica poliszynela to właściwe określenie. Na
siłe robi się z tego olbrzymią sensacje,co
najmniej na miare odkrycia życia na Marsie. Szanuje
poglądy przedstawione przez autora ale się z nimi
nie do końca zgadzam. To nie jest tak że popieram
doping albo przymykam na niego oko ale zadaje sobie
pytanie: Dlaczego?
Żadko w tego typu sprawach słysze to pytanie. Są
tylko zarzuty i insynuacje. A nawet jeśli się
pojawia to jest jakby obok.
Wiele lat temu oglądałem wywiad z Marco
Pantanim,notabene kolarzem z zarzutami o stosowanie
dopingu. Swego czasu był największą gwiazdą
kolarstwa wyczynowego. Na pytanie o to czy bierze
odpowiedział: Rządacie bym był najlepszy,nie
pytajcie jak to robie.
No właśnie,rządamy. Dla mnie to jest corpus
delicti tej sprawy. Oczekujemy
wyników,sukcesów,trofeów,rekordów i widowisk na
miare tych z czasów Coloseum. Presja kibiców a do
tego dochodzą naciski sponsorow i temu podobne,choć
to akurat temat na inną dyskusje. Oczywiście każdy
ma własną wole i winien ponosić konsekfencje
własnych czynów. Nie traktuje tego jako
tłumaczenia lub próby usprawiedliwienia. Chciałbym
tylko by nim zaczniemy osądzać,zadać sobie pytanie
dlaczego tak jest i czy nie wymagamy zbyt dużo.
Wydaje mi się że bez tego nie uda się zwalczyć
procederu.
ten u gory nie zna ortografii a dziecko sie wypowiada
HAHA!!!
Kolega wyżej ( @Hasan) ma całkowitą rację dlatego
nic więcej nie piszę bo według mnie on napisał
najważniejsze.
Fakt,nie popisałem się. Dobrze że jest ktoś kto
czuwa nad poprawnością jezyka pisanego.
A ja uważam że Lance i tak jest wielki!
Co do niektórych spraw redaktor ma racje, kiedyś
piłka była sportem pięknym, ludzie grali nie dla
pieniędzy... A teraz? Jeśli Leo albo Cris złapie
kontuzje to może po niej nie wrucić do formy, a to
dla klubu była by gigantyczna strata finansowa, czar
piłki nożnej powoli pryska...
Redaktor zapomniał o boskim diego przyłapanym na
narkotykach
Tak jak w tytule... Nie ma dowodów na to, tak
naprawdę nie wiadomo, jak to było z Messim czy
Ronaldo, ale akurat w tych obu przypadkach uważam,
że głównie dzięki świetnym lekarzom i latom
ćwiczeń udało im się tak uodpornić na kontuzje,
chociaż faktycznie jest to zastanawiające. Co do
małych Hiszpanów, którzy są w stanie zabiegać
większych od siebie, to zawsze jest tak, że im
mniejsze ciało, tym lepsza wrodzona kondycja,
proste. Może być trochę w racji, że jest taki
proceder, ale pewnie, albo nie dożyjemy prawdy, albo
nigdy nie zostanie ujawniona :/
gównanine spekulacje są chwytliwe, ludzie to
łykają... lecz to tylko spekulacje.
Wawrzyniak zwany Warzywniakiem wciągał koks o ile
sobie przypominam i został za to ukarany czasową
dyskwalifikacją.
Według Mnie Gdy Organizm Osiągnie Apogeum Formy I
Przestają Działać Suplementy,Odżywki I Wtedy Jak
Już Brać Środki Dopingujące To Te Z Najmniejszymi
Skutkami Ubocznymi Oraz Odpowiednimi Dawkami
Maradona wciągał koks, a jak wiadomo koks nie
pomaga w grze, bo trochę zamula, ale mimo to i tak
potrafił robić niewiarygodne rzeczy na boisku,
Ronaldo i Messi jeżdżą na Amfie i tyle
Autor może i ma rację, że doping stosuje wiele
osób, ale mówi o wszystkich najlepszych, jakby nie
było możliwe, że ktoś o siebie dba i ma ponad
przeciętny talent bądź kondycje