Twierdza Turf Moor zdobyta, sensacja na White Hart Line


Sobotnie popołudnie w Premiership obfitowało w wiele emocji i niespodzianek. Pierwszej porażki na własnym stadionie doznali piłkarze Burnley. Dużego wyczynu dokonali także zawodnicy Stoke City, którzy pokonali podopiecznych Harry’ego Redknappa, Tottenham. Bez punktów do domu wrócili z Birmingham pogromcy Liverpoolu, Sunderland.


Udostępnij na Udostępnij na

Zdecydowanie najlepsze widowisko obejrzeli kibice na St. Andrew’s Stadium. Podopieczni Alexa McLeisha po raz drugi w tym sezonie wygrali mecz na własnym stadionie, czym mocno poprawili swoją sytuację w ligowej tabeli. Zwycięstwo „Blues” było jak najbardziej zasłużone, bo od pierwszych minut spotkania piłkarze Birmingham byli lepsi od Sunderlandu. Faktem jest, że ekipa z hrabstwa Tyne and Wear zdołała stworzyć sobie kilka wyśmienitych sytuacji do zdobycia gola, jednak na gospodarzy było to zdecydowanie za mało. Tym samym, po dwóch świetnych spotkaniach z Manchesterem United i Liverpoolem, goście musieli przełknąć gorycz porażki.

Dominacja gospodarzy

Bez wątpień najjaśniejsza dwójka Chelsea tego wieczoru
Bez wątpień najjaśniejsza dwójka Chelsea tego wieczoru (fot. teamtalk.com)

„Blues” oddali pole gry dopiero w ostatnich 20 minutach, wcześniej zdecydowanie dominując w meczu. Najpierw Liam Ridgwell, a trzy minuty po przerwie James McFadden zdobyli po bramce, dokumentując swoją dominację. Duży wkład w oba trafienia miał Sebastian Larsson, który przy golu Ridgwella zaliczył nawet asystę. Prowadzenie Birmingham mogło być zdecydowanie wyższe, jednak świetnych okazji nie wykorzystali Benitez, Jerome czy wspomniany wcześniej Larsson.

W 68. minucie Steve Bruce przeprowadził dwie trzy zamiany i od tej pory gra Sunderlandu uległa całkowitej zmianie. „Czarne Koty” z minuty na minutę grały coraz lepiej, co przyniosło efekt na osiem minut przed końcem meczu, kiedy piłkę do własnej bramki wpakował Scott Dann. Końcowe osiem minut to już oblężenie pola karnego gospodarzy. Piłkarze Sunderlandu postawili wszystko na jedną kartę, jednak swoich okazji nie wykorzystali Campbell oraz Bent.

Pierwszy mecz przed własną publicznością przegrali piłkarze beniaminka z Burnley. Po czterech zwycięstwach, między innymi z Manchesterem United, „The Clarets” zostali pokonani przez Wigan. Zwycięstwo nie przyszło jednak podopiecznym Roberto Martineza zbyt łatwo, gdyż już od czwartej minuty spotkania bramkę dla gospodarzy strzelił Steven Fletcher. Jak się później okazało, to nie były napastnik Hibernianu został bohaterem spotkania.

Miłe złego początki

Goście nie podłamali się tak szybkim prowadzeniem Burnley i odpowiedzieli już siedem minut później. Bramkę dla zespołu Martineza zdobył Hugo Rodallega. Kolumbijczyk był jednym z najlepszych aktorów widowiska na Turf Moor, a swoją dobrą formę potwierdził jeszcze raz w 51. minucie, kiedy to wyprowadził zespół Wigan na prowadzenie. Jego dwa trafienia spowodowały, że goście zdominowali plac gry. Beniaminek nie potrafił zareagować na taki obrót sprawy, co więcej w ostatnim kwadransie trzeciego gola dołożył Emmerson Boyce. Pierwsza porażka przed własną publicznością stała się więc faktem.

Żadne bramki nie padły na KC Stadium, gdzie o punkty rywalizowali sąsiedzi ze strefy spadkowej, Hull City i Portsmouth. Mecz obfitował w kilka dogodnych sytuacji, szczególnie dla gości, jednak nie bez powodu obie ekipy mają najmniej strzelonych bramek w Premier League.

Remis nie zadawala żadnej ze stron, chociaż w gorszych nastrojach na pewno do szatni schodzili podopieczni Paula Harta. Hebda, Smith czy Dindane powinni wykorzystać jedną z okazji na objęcie prowadzenia. Świetnie jednak w bramce Hull spisywał się Boaz Myhill, który po raz kolejny uratował zespół od porażki. Trzeba przyznać, że postawa „Tygrysów” była doprawdy zaskakująca. Piłkarze Browna przez pełne 90 minut starali się przede wszystkim nie stracić bramki. W ten sposób raczej nie da się zawodnikom Hull utrzymać w Premiership.

Koguty na tarczy

Do największej niespodzianki doszło na White Hart Line, gdzie Tottenham przegrał ze Stoke City. Bohaterem gości został, wprowadzony na boisko w drugiej połowie, Glenn Whelan. Pomocnik „The Potters” wykorzystał wspaniałą akcję Ricardo Fullera i na cztery minuty przed końcem meczu zdobył jedyną bramkę spotkania. Frustracja kibiców „Kogutów” była zapewne olbrzymia. Nie dość, że to podopieczni Harry’ego Redknappa byli stroną dominującą przez całe spotkanie, to w dodatku strzał Whelana był jedynym celnym uderzeniem na bramkę Gomesa w całym spotkaniu. Gospodarze nie tylko stracili komplet punktów, ale i pomocnika Aarona Lennona. Anglik opuścił boisko w 78. minucie, przez co Tottenham ostatnie 12 minut musiał grać w dziesiątkę.

Wspaniałe 45. minut na Stamford Bridge

Podopieczni Carlo Ancelottiego świetnie grają przed swoją publicznością, czego byliśmy świadkami w dzisiejszym meczu. Wyśmienity mecz rozegrał strzelec dwóch bramek, Frank Lampard, który wraz z dobrze dysponowanym Didierem Drogbą poprowadził „The Blues” do kolejnej wysokiej wygranej. Do przerwy nic nie zapowiadało pięcio bramkowego zwycięstwa, bowiem piłkarze Blackburn schodzili do szatni ze stratą zaledwie jednej bramki.

Drugie 45. minut to przepiękna gra gospodarzy. Niemal 100% skuteczność w defensywie pozwoliła na prowadzenie gry, co szybko zaowocowało kolejnymi trafieniami. Mecz rozstrzygnął się dosyć szybko, bo po trzeciej bramce, której w 52. minucie autorem był Essien, piłkarze Blackburn stracili chęć gry, otwierając tym samym drogę do swojej bramki. Siedem minut musieliśmy czekać na ciekawą akcję, wtedy też arbiter spotkania wskazał na jedenasty metr od bramki Paula Robinsona. Do piłki standardowo podszedł Lampard, dla którego było to już drugie trafienie tego wieczoru. Wynik spotkania w 64. minucie ustalił Didier Drogba.

Komentarze
Dawid Kowalski (gość) - 15 lat temu

Tottenham to nie zespół na czołową trójkę
Premiership. Na te miejsca są MU, Chelsea i Arsenal,
zespoły bardziej stabilne. Tottenham nie przez
przypadek dzisiaj przegrał. Miał przewagę, ale
kompletny brak koncepcji i skuteczności. Stoke mądrze
ich skontrowali i zasłużyli ambicją. Niestety, ale wg
mnie Tottenham nie ma co liczyć na "pudło" w tym
sezonie.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze