Naturalną koleją rzeczy jest, że bogatsze zespoły wyciągają z tych mniej zamożnych najbardziej wyróżniających się graczy. Od pewnego czasu podobny trend możemy zaobserwować także wśród trenerów. Po Niko Kovacu, który zamienił Frankfurt na Monachium, także Julian Nagelsmann przyjął ofertę silniejszego zespołu. Czy decydując się na opuszczenie klubu z południa Niemiec, podjął dobrą decyzję?
Pierwsze poważne kontakty z seniorską piłką nożną były dla Nagelsmanna w zasadzie ostatnimi. Po zmianie klubu z TSV 1860 Monachium na Augsburg poważna kontuzja kolana zakończyła obiecującą karierę niespełna 20-latka. Złość i rozpacz młodego Juliana były tak wielkie, że początkowo nie chciał mieć w życiu już nic wspólnego z piłką nożną. Kilka miesięcy namysłu wystarczyło jednak, aby podjąć decyzję o rozpoczęciu studiów na kierunku nauk o sporcie. W perspektywie czasu okazało się to strzałem w dziesiątkę, a pochodzący z Bawarii chłopak, zrobił wtedy pierwszy krok ku małej rewolucji w trenerskim świecie.
Wzorce młodego Juliana
Każdy z młodych trenerów na początku swej drogi szuka inspiracji. Nie inaczej było w przypadku Nagelsmanna. Gdy w sezonie 2007/2008 był jednym z pomocników Thomasa Tuchela, prowadzącego wtedy drużynę rezerw Augsburga, dostał zadanie obserwacji najbliższych rywali ekipy ze stolicy rejencji Szwabii. To była moja droga do coachingu. Wiele się od niego nauczyłem – wspominał po latach swoje pierwsze kontakty z Tuchelem. Jego starszy kolega nie pozostawał mu dłużny, chwaląc go jego pracowitość i dociekliwość podczas powierzonych zadań.
W trakcie jednego z wywiadów w roku 2013 dwudziestosześcioletni wówczas Julian przyznał, iż według niego trenowanie jest przyjemniejsze niż gra, gdyż w czasie bycia szkoleniowcem, można dokonywać zmian i ulepszać poszczególne części gry oraz mówić zawodnikom, że ich decyzja była dobra lub zła. Swój trenerski warsztat starał się ulepszać na każdym kroku. Robił to poprzez uczestnictwo we wszelkiego rodzaju kursach, a także podczas podziwiania potęgi Barcelony, prowadzonej wówczas przez Pepa Guardiole. Hiszpańskiego trenera określał także mianem wzorca.
Młody Julian z roku na rok dorastał powoli do bycia liderem i mózgiem najlepszych niemieckich zespołów. Trenerski egzamin dojrzałości był jednak dopiero przed nim.
Trenerska matura
Gdy w 2014 roku po dwóch latach pracy z zespołem Augsuburga do lat 19 poprowadził ich do tytułu mistrzowskiego w juniorskiej Bundeslidze jasnym było, iż kwestią czasu jest objęcie przez niego ekipy seniorskiej. Dokonało się to niespełna półtorej roku później, gdy w Hoffenheim zastąpił na stanowisku trenera pierwszego zespołu Huuba Stevensa, który to musiał zrezygnować ze swojej posady ze względów zdrowotnych.
Zadanie postawione przed nim nie należało do najłatwiejszych. Wyprowadzenie klubu ze strefy spadkowej oraz utrzymanie się w Bundeslidze. W perspektywie takiego wyzwania kolana ugięłyby się nawet starym trenerskim wygom. Nagelsmann wykonał jednak powierzone mu zadanie z przysłowiową nawiązką. Siedem zwycięstw w czternastu spotkaniach oraz pewne utrzymanie zwiastowało, iż w kolejnej kampanii może nieźle namieszać w ligowej stawce.
Innowator
Filmowanie treningu z dronów, postawienie przy boisku ogromnego ekranu na wzór kinowego oraz montaż czterech kamer, po jednej w każdym kącie boiska. Czy to plan filmu „Truman Show”? A może kolejna edycja programu „Big Brother”? To właśnie dzięki tym innowacyjnym „pomocom treningowym” szersze grono sympatyków piłki nożnej usłyszało o pochodzącym z niewielkiego Lansdberg am Lech szkoleniowcu.
Na pytania dziennikarzy dotyczące jego „cyfrowych przyjaciół” odpowiadał, iż dzięki temu może prześledzić każdy krok swoich podopiecznych i dokonać szybkiej analizy oraz niezbędnych korekt. Sami zawodnicy wspominali, iż podczas swoich dotychczasowych karier w żadnym z klubów nie spędzali tak wiele czasu na analizach wideo.
Partnerska stopa
Tak bliski kontakt z tzw. postępem technologicznym nie sprawił jednak, iż Nagelsmann ograniczał rozmowy ze swoimi zawodnikami do minimum. Pozwalał im zwracać się do siebie bardziej jak do kolegi, aniżeli do trenera. Przed sezonem 2017/2018 zezwolił im, aby wybrali kapitana samodzielnie, a także wyznaczyli cele na nadchodzący sezon. Przyznacie Państwo, że jest to ruch niezwykle odważny.
Jak się później okazało, jego efekty przerosły jednak najśmielsze oczekiwania. Choć zespół zakończył rozgrywki Ligi Europy na ostatnim miejscu w grupie, to i tak był to największy sukces w blisko 110-letniej historii klubu.
Życie po Nagelsmannie
Jak doskonale wiadomo już od dłuższego czasu, obecna kampania jest ostatnią w roli trenera popularnych „Wieśniaków” dla Juliana Nagelsmanna. Decyzja o odejściu do Lipska choć nie należała zapewne do gatunku tych najłatwiejszych, jest kolejnym logicznym krokiem w jego trenerskiej karierze. Większy budżet, praca z zawodnikami o większym potencjale i umiejętnościach. Tylko głupiec mógłby odrzucić taką propozycję. Co więc czeka Hoffenheim po odejściu Niemca?
Nie zostawia on po sobie spalonych mostów wzorem innych szkoleniowców, a poukładaną i dobrze zorganizowaną ekipę, gotową do walki o najwyższe cele. Miejmy nadzieję, iż złoty okres „Die Hoffe” nie skończy się wraz z opuszczeniem klubu przez Nagelsmanna. Biorąc pod uwagę ich historię na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, zasługują na pozostanie w niemieckiej elicie przez jak najdłuższy czas.