Po słabym ostatnim sezonie władze Lecha Poznań zakrzyknęły, że czas na rewolucję. Wyniki były fatalne, styl też i wydawało się, że nie ma innej drogi niż gruntowne zmiany. Większość kibiców z Bułgarskiej uznała, że zaczeka na konkrety, bo słów i obietnic mają już za dużo. Szczególnie że w przeddzień finału Pucharu Polski mieli okazję się przekonać, że na szacunek piłkarzy nie mają co liczyć. Łukasz Trałka wyraźnie wyartykułował, co myśli o tych, którzy wspierają go z trybun.
Można powiedzieć: było, minęło. Upływ czasu ostudził trochę emocje i z chłodną głową mogliśmy przystąpić do nowego sezonu. Po meczach sparingowych, także po tym najbardziej istotnym zwanym Superpucharem Polski, nadszedł moment zagrania o punkty. Pierwsze spotkanie w drodze po tytuł mistrza Polski pokazało, że rewolucji nie ma, nie było i w najbliższym czasie nie będzie.
Można było oczywiście dojść do tego wniosku już wcześniej, patrząc na transfery poznaniaków. Z dużej chmury mały deszcz – to przysłowie idealnie obrazuje, jak słowa dotrzymał zarząd Lecha. Mimo jednak braku istotnych transferów drużyna ze stolicy Wielkopolski dysponuje niezłym składem, jak na warunki polskiej ekstraklasy oczywiście. Problemem jednak jest to, że w zeszłym sezonie także miała niezły skład. Jak się skończyło, widzieli wszyscy.
Przez chwilę wydawało się, że Jan Urban zdoła się uwolnić od największego demona ostatnich miesięcy, czyli zależności od kapitana drużyny. Jednak okazało się, że nie wytrwał w postanowieniu poprawy i uznał, że bez byłego polonisty nie ma życia w Poznaniu. Problem polega na tym, że jeśli ktokolwiek ma zahamować rewolucję, to jest i będzie to Trałka.
Mecz ze Śląskiem Wrocław pokazał jedno. Nie da się grać ofensywnej piłki, jeśli w środku pola masz zawodnika, przez którego przechodzi większość piłek, a on gra tylko i wyłącznie do tyłu. Z jednej strony pokazujesz przeciwnikowi, że przyjechało się wygrać, i wystawiasz dwóch klasycznych napastników, a z drugiej strony trzymasz na boisku zawodnika, który sabotuje ofensywne zapędy drużyny.
Łukasz Trałka w Lechu został mistrzem Polski i chyba go ta sytuacja zaskoczyła. Nigdy nie był zawodnikiem, który próbował rozwinąć się na tyle, żeby osiągnąć kolejny, wyższy poziom kariery. Nie można odmówić mu inteligencji, więc musimy wyjść z założenia, że to świadomy wybór kapitana Lecha Poznań.
Problem polega na tym, że poza mistrzostwem okres jego pobytu w Poznaniu pobytu to pasmo kompromitacji i wstydliwych porażek poznaniaków. Zmieniają się trenerzy, zmieniają się partnerzy, nie zmienia się styl Lecha. A styl zależy od serca i płuc, czyli od środka pola.
Panie trenerze, może warto zobaczyć, jak gra drużyna oparta na Tettehu, który potrafi nie tylko przerywać akcje przeciwników, a walka nie jest w jego wykonaniu pokazowa i pozorowana. Jeśli na boisko nadal będzie wychodził Trałka, to straci pan pracę, a następca jako kolejny będzie musiał odciągnąć hamulec, przez który „Kolejorz” nie może się rozpędzić.
32 – latek ma wpływ nie tylko na grę Lecha. Nie można zamykać oczu jak dziecko i udawać, że nie widzimy jego wpływu na szatnię. Zespół z Poznania potrzebuje kapitana, który na boisku będzie wypruwał sobie żyły, który w momentach zawahania pociągnie za sobą drużynę i który chce osiągnąć coś więcej niż walka o mistrzostwo Polski, a Lech to dla niego coś więcej niż kolejny klub.