Czołówka Serie A od lat pozostaje zakonserwowana. Już na początku sezonu jesteśmy w stanie wytypować kandydatów do mistrzostwa i europejskich pucharów i rzadko komu udaje się pomieszać szyki największym. W poprzednim sezonie było to fenomenalne Sassuolo, które na mecie wyprzedziło Milan i Lazio. W obecnych rozgrywkach kimś takim może stać się Torino.
Latem w drużynie z Turynu mogliśmy oglądać trzęsienie ziemi. Najpierw skuszony wizją prowadzenia reprezentacji Italii odszedł Giampiero Ventura. To on jest ojcem sukcesów „Il Toro” w ostatnich latach. W 2011 roku przejmował klub w czeluściach Serie B, a zostawił w świetnej kondycji finansowej z realną wizją walki o europejskie puchary. Wraz z trenerem odeszło kilku ważnych zawodników pierwszego zespołu. Tak więc w lipcu, na półtora miesiąca do startu ligi, Torino pozostało bez linii defensywnej i przed zadaniem poważnego wzmocnienia drużyny.
Bomba z opóźnionym zapłonem na trenerskiej ławce
Stery przekazano Sinisy Mihajloviciowi. Ogłoszony już w maju wybór Serba przyjęto z umiarkowanym optymizmem. Niby miewał dobre momenty w Sampdorii czy Milanie, ale bardziej był znany z zapalczywego charakteru niż trenerskich sukcesów. Należy jednak pamiętać, że na lepszych trenerów „Byków” po prostu nie stać. Ot, szkoleniowiec idealnie skrojony na miarę zespołu.
Z Serbem jest tak, że albo drużyna odda mu się w całości od pierwszego dnia pracy, albo z góry można zakładać, że za dwa do trzech miesięcy dojdzie do otwartego konfliktu. I to takiego, który skończy się wojną na noże. Mihajlović nie raz publicznie atakował piłkarzy czy wyrzucał ze składu. Na szczęście zawodnicy „kupili” go, ale sielanki w Turynie nie ma. W ciągu kilku miesięcy pracy w Torino zdarzyło mu się zresztą przejechać się po Maxim Lopezie na temat jego nadwagi i stwierdzić, że Nikola Maksimović dla niego nie istnieje po tym, jak Serb zażądał zgody na transfer do Napoli.
Nie wiemy, czy działacze Torino brali to pod uwagę przy wyborze Serba, ale Mihajloviciowi udało się dołożyć to, czego brakowało „Bykom” za czasów późnego Ventury. W całym poprzednim sezonie drużyna grała do bólu przewidywalnie, bez agresji, a ich formacja 3–5–2 przypominała relikt catenaccio. W obecnym sezonie Torino gra ofensywniej, z namiętnością, jak gdyby odzwierciedlało charakter ich szkoleniowca.
Pozytywną zmianą jest przejście na 4–3–3. W tym momencie „Byki” są trzecią ofensywą ligi z 22 golami na koncie po 11 meczach (w całym poprzednim strzelili 52).
Na razie w Turynie wszyscy go pokochali za wyżej opisywane dowody silnego charakteru. Fakt, że kilka razy był wyrzucany na trybuny, bagatelizuje się, mówiąc, że świadczy to o żywiołowości trenera. To prawda, przy sfinksowatym Venturze Serb może być miło odmianą. Ale w przypadku kryzysu szybko zmieni się pogląd na te „błahostki”. Tyle jednak o charyzmatycznym szkoleniowcu, przejdźmy do wykonawców jego wizji.
Dobra ofensywa i reprezentant Anglii w bramce
Miejsce w zespole zachowało 2-3 podstawowych piłkarzy z poprzedniego sezonu. Tak więc Mihajlović zaorał glebę i zasiał wszystko po swojemu. Ofensywa oparta jest na tercecie Ljajić–Belotti–Falque. Z nich jedynie ten środkowy był w klubie już wcześniej. Swoją drogą Belotti to materiał na oddzielny artykuł, bo młody Włoch ma wszystko, by stać się napastnikiem klasy światowej. 22-latek jest „dziewiątką” w starym stylu, charakterystyka przypomina Gabriela Batistutę. Dwójka skrzydłowych przyszła z Romy łącznie za 8 mln euro. Niezwykle ciekawe są związki Mihajlovicia z Ljajiciem, bo panowie znają się od kilku lat, nigdy się zbytnie nie kochali, ale Sinisa mocno zabiegał o ściągnięcie skrzydłowego. Odrzucili na bok dawne niesnaski i skrzydłowy gra w tym sezonie świetnie (cztery gole w siedmiu meczach). W odwodzie pozostaje znany z Football Managera Lucas Boye, który przyszedł za darmo z River Plate z łatką wielkiego talentu.
Pokaz mocy Torino w meczu z Palermo
Na papierze ofensywa wygląda na godną gry w europejskich pucharach. Szczerze mówiąc, nie widzimy różnicy w jakości między Torino a Fiorentiną czy Lazio. Zwłaszcza że wzmocniony został środek pola „Byków”. Bolączką drużyny był brak rozgrywającego, wizjonera, który potrafiłby uporządkować akcję zespołu i dyktować tempo gry. Dlatego bardzo logicznym wzmocnieniem było kupienie Mirko Valdifiorego. Piłkarz, dla którego Napoli było klubem za mocnym, w Torino odnajduje się świetnie. Mihajlović ustawia go pomiędzy linią obrony a pomocy i od niego zaczyna się 80% akcji zespołu. Nie będzie z tego 15 asysty w sezonie, ale nie taka jego rola.
Największe były obawy o defensywę. Z klubu odeszli Kamil Glik i Bruno Peres, czyli z jednej strony gwarant pewności w obronie, a z drugiej niesamowita szybkość na prawej stronie. Woda i ogień, które idealnie się dopełniały. Tego nie udało się załatać Mihajloviciowi, bo Torino traci sporo głupich bramek (patrz mecz z Udinese). Nie ma jednak dramatu, który wieszczyli wszyscy eksperci. Świetnie gra lewy obrońca, Antonio Barecca. 21-latek w poprzednim sezonie nie zawsze mieścił się w składzie drugoligowego Cagliari. Cóż z tego, skoro we wrześniu zatrzymał chociażby skrzydłowych Romy. Reszta obrony to doświadczeni zawodnicy w przedziale wiekowym od 28 do 35 roku życia.
No i na koniec hit Deadline Day – Joe Hart bramkarzem Torino! Pamiętamy naszą reakcję, kiedy usłyszeliśmy o przenosinach Anglika do Serie A i byliśmy lekko wstrząśnięci. Jak sprawuje się reprezentant kraju, mistrz Anglii, półfinalista LM w średniaku włoskiej ligi? Zacznijmy od tego, że nie miał większych problemów, by wygryźć Daniele Padellego – to pierwszy sukces. Z samą grą bywa różnie, bo Hartowi przydarzyły się dwa poważne błędy, ale kilka razy uratował skórę obrońcom. Umieścilibyśmy go w kategorii: pewny punkt zespołu. Zresztą w Turynie marzą o zatrzymaniu Anglika na dłużej.
Trzy kolejki prawdy
Przed zawodnikami „Granaty” kluczowy moment sezonu. Trzy mecze z zespołami przeciętnymi (tekst pisany przed sobotnim spotkaniem z Cagliari). Na chłopski rozum pewne dziewięć oczek i wskoczenie do pociągu z napisem „europejskie puchary”. Tyle tylko, że Torino świetnie sobie radzi w meczach z najlepszymi, ale gubi punkty z resztą ligi. Dla „Byków” to będzie swoisty test męskości. Za miesiąc czekają ich Derby della Mole z Juventusem. Albo będą przystępować w nich w roli pełnoprawnego kandydata do gry o największe cele, albo będą śmieszną ciekawostką ligi. Drużyną, która potrafi być groźna w pojedynczym meczu, ale nic poza tym. Czujemy jednak, że z charyzmatycznym Serbem na ławce i całkiem zdolną paką na boisku opcja numer 1 jest dużo bardziej prawdopodobna.