Tomasz Midzierski we wtorek zakończył trzeci, słodko-gorzki okres w Górniku Łęczna – bogaty w dwa awanse, lecz naznaczony spadkiem. Doświadczony obrońca trzyma jednak głowę wysoko w górze. Jak sam w końcu przyznał w rozmowie z nami: „fajnie było choć na chwilę wrócić i pokazać się w ekstraklasie”. Innych ciekawych wątków też nie zabrakło. Zapraszamy do przeczytania!
Panie Tomku, spóźnione najlepsze życzenia z okazji 37. urodzin. Trzyma się Pan dłużej niż Puyol czy Mascherano – tak żartem nawiązując do zainteresowania Barcelony z 2007 roku.
Dziękuję bardzo za życzenia! Pewnego razu powiedziałem sobie, że swoją przygodę z piłką fajnie byłoby jak najbardziej przedłużyć, więc postanowiłem sobie dołożyć trochę treningu indywidualnego. Trochę prewencji przeciw urazom, zmieniłem dietę, podejście do treningu oraz do snu, co, jak widać, przyniosło takie efekty, że dzisiaj, w wieku 37 lat, mogę śmiało trenować i śmiało walczyć z młodszymi zawodnikami. Zdrowie i organizm pozwalają.
Jak się Pan zapatruje na następne lata kariery, w pesymistycznym lub optymistycznym scenariuszu?
Zawsze podchodziłem do takich spraw optymistycznie, więc i teraz podejdę do tematu w ten sposób. Piłkarz jest chyba najlepszym zawodem świata – każdy chciałby to robić, każdy jako dzieciak o tym marzył, również ja. I myślę, że fajnie byłoby jak najdłużej ganiać za piłką i cieszyć się tym, co ona daje. Dzisiaj daje mi taką samą frajdę, jak wcześniej. A sportowo, jeśli będzie trzeba, zejdę na poziom amatorski, do najniższych lig.
W ostatnim czasie w sporcie coraz częściej lubimy wypominać ten wiek. Wielu piłkarzy to mocno irytuje. Czy to zjawisko dotyczy także Pana?
Mnie takie podejście śmieszy, bo najłatwiej jest spojrzeć w metrykę i pomyśleć: ten już ma 37 lat, ten 38, ten 39 – to już są stare dziadki, emeryci, amatorzy. A ja ze swojej strony mógłbym zaprosić takiego malkontenta i niedowiarka na trening i pokazać mu, jak na nim wyglądam, jak do niego podchodzę, jak się do niego przygotowywuję, jak podchodzę do tematów okołotreningowych – wspomniane odżywianie i sen czy regeneracja. I zobaczyłby, że to wcale nie wygląda tak, jak myśli ktoś, kto patrzy tylko na cyfry w peselu.
W zeszłym sezonie wrócił Pan na poziom ekstraklasowy, po blisko 13 latach. Jak z perspektywy zawodnika zmieniła się nasza liga?
Te 13 lat w przypadku ekstraklasy dało jej naprawdę duży rozwój i wzrost pod każdym względem, czy to piłkarskim, czy to taktycznym. Niedawno oglądałem swój stary mecz w archiwum i wyglądał jak „w starym kinie Pana Mietka”. Teraz prezentuje się to na pewno ciekawiej, szybciej, przyjemniej dla oka. Pojawiają się coraz lepsi zawodnicy, lepsi trenerzy, jest bardzo fajna otoczka telewizyjna i fajnie, że ekstraklasa idzie w górę, a nasze lokalne podwórko na tym korzysta.
A Pana przemiana w tym okresie?
Wtedy byłem mało doświadczonym i nieopierzonym zawodnikiem, więc po tym czasie, gdy wróciłem do ekstraklasy, byłem na pewno bardziej ogranym piłkarzem, mądrzejszym piłkarsko i życiowo. Inaczej podchodziłem do tego, co się robi, i miałem w sobie więcej pokory.
5.12.2008 #ŁKSLGD 2:1
⌛
24.07.2021 #GKŁCRA 1:1Tomasz Midzierski na kolejny występ na poziomie #Ekstraklasa czekał 3152 dni! pic.twitter.com/RlNzOR1tOj
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) July 29, 2021
Zdarzają się u Pana refleksje: co w swojej karierze mogłem zrobić lepiej?
Oczywiście, jak każdemu człowiekowi, ale staram się ucinać ten temat, bo nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie ma co rozmyślać o błędach i złych decyzjach, które się popełniło, bo życie pokazało, że z każdej, nawet najgorszej sytuacji można wyciągnąć wnioski czy naukę. Czasami coś się robiło pod wpływem impulsu, nie przemyślenia. Ale nie było tego tak dużo. Staram się z tego coś wyciągnąć, aby już tych błędów nie popełniać.
Te rozgrywki zgodnie z przewidywaniami obfitowały w porażki Górnika. Ale były przecież momenty, jak remisy z Rakowem i Lechem, czy siedem meczów bez porażki. No właśnie, dlaczego tylko momenty?
Na pewno nie przewidywaliśmy, że będzie tych porażek aż tak dużo. Były te dobre momenty, jak domowe mecze z Rakowem i Lechem, tamto zwycięstwo z Wisłą Płock, ta seria bez przegranej czy zakończenie 2021 roku, które zaowocowało trzema zwycięstwami. Ale dlaczego było ich tak mało? Może dużo rotacji w składzie, brak doświadczenia, aby tę formę utrzymać, może jakiś inny współczynnik… Myśleliśmy, że zostaniemy na fali i to nam da utrzymanie. Wyszło, jak wyszło – spadliśmy z ekstraklasy i dzisiaj możemy to tylko w takich aspektach rozpatrywać.
Tym współczynnikiem mogło być szczęście?
Suma szczęścia i pecha zawsze wychodzi na zero, więc myślę, że mieliśmy kupę szczęścia i ono na pewno nam też sprzyjało. Patrząc z innej strony, gdyby w kilku sytuacjach było go więcej, to może i tych goli byłoby więcej, tych punktów byłoby więcej, co dałoby utrzymanie. Trzeba to przyjąć na klatę, spadliśmy w takim, a nie innym stylu. Trzeba żyć dalej, podnieść się i walczyć o dobre imię swojego klubu czy pracować na markę indywidualną każdego zawodnika.
Moment, w którym byliście na fali, niefortunnie zbiegł się z meczem Pucharu Polski, po którym wszystko siadło…
Faktycznie, moment pucharowego meczu z Legią w Warszawie był takim przełomem w naszym wykonaniu. Po nim, nie licząc spotkania z Radomiakiem, notowaliśmy słabsze wyniki. Trudno powiedzieć, co było tego powodem. Na pewno nie to, że byliśmy źle przygotowani – uważam, że trener Kiereś jak zawsze, czy w drugiej lidze, czy w pierwszej, czy w ekstraklasie, w każdym okresie przygotowawczym potrafił nas dobrze przygotować fizycznie. Fajnie to wyglądało, liczyliśmy, że uda się podtrzymać passę i zostać w elicie. Trudno stwierdzić, co było tym momentem zwrotnym.
Pana pozycję w składzie skomplikowały nieco przyjście Gersona oraz zmiana ustawienia. Nie uważa Pan, że warto byłoby spróbować zestawić was razem?
Gerson znacząco wzmocnił naszą defensywę i podniósł poziom rywalizacji. To prawda, takich szans nie mieliśmy, nie było możliwości pokazać się wspólnie. Do tego ta zmiana ustawienia – trudno stwierdzić, czy byłoby to wartością dodaną, czybyśmy utrzymali się w ekstraklasie. A to, czy wyglądalibyśmy lepiej w formacji Midzierski – Gerson w czwórce, czy może Midzierski – Gerson i na przykład Szcześniak czy Rymaniak? Nie ma co gdybać. Trenerzy starali się wybrać jak najlepsze zestawienie.
Zdaje się, że wypróbowaliście najwięcej różnych zestawień defensywy. Czy to Pana zdaniem nie przeszkodziło nieco w stabilizacji?
Z pewnością każdy potrzebuje takiej stabilizacji pod kątem grania, bo wtedy nabiera pewności siebie. My próbowaliśmy najwięcej tych ustawień, czy to czwórkowych, czy trójkowych. Personalnie się to też zmieniało. Grali zawodnicy X, Y, Z, później X, Y, a Z na ławce, potem Z jeszcze z kimś innym. Dużo było tego kombinowania. Tak jak mówię, regularność owocuje. Myślę, że najlepszym tego przykładem był Kryspin Szcześniak, który w pewnym momencie wskoczył do składu – nie miało znaczenia, czy był młodzieżowcem, czy nie, i jaką miał formę fizyczną. Pewność siebie, której nabierał, występując w końcówce sezonu, pokazała, że to jest bardzo ciekawy zawodnik i supermateriał na ekstraklasowca.
Mieliście też najmniej strzelonych bramek. Była złość na nieporadność kolegów z ofensywy, która często spoczywała na barkach Bartosza Śpiączki?
Ja wyznaję zasadę, że w pierwszej kolejności muszę patrzeć na siebie. Nie było złości i jakiegoś żalu. Mieliśmy fajną ekipę i każdy widział, że wszyscy na treningu czy w meczu dają z siebie wszystko, więc nie mogliśmy zwalać sytuacji, w której się znajdowaliśmy, na ofensywnych zawodników. Bartek Śpiączka wykorzystał swój moment, wycisnął cytrynę w całości i strzelił te 11 bramek. Myślę, że gdyby ktoś znalazłby się ze swoimi liczbami bliżej Bartka, byłoby dla nas lepiej. Ale to cały zespół wyglądał tak, jak wyglądał, i cały zespół musi wziąć na klatę to, które miejsce zajęliśmy.
Przed finiszem z posadą trenera pożegnał się Kamil Kiereś. Jak Pan przyjął jego decyzję?
Nie są to przyjemne momenty, kiedy trener prowadzący zespół, z którym się pracuje, zostaje zwolniony. Albo, tak jak w przypadku trenera Kieresia, rezygnuje z funkcji sam. Trzeba jednak pamiętać: pomimo tego, że to trener ustala plan na grę, skład osobowy, przygotowuje zespół, to całą robotę muszą odwalić piłkarze. I najłatwiej w tej całej układance strącić głowę trenera, a to jednak 50/50. Szansę na sukces lub ryzyko porażki biorą na siebie właśnie piłkarze, którzy wychodzą na boisko. A to, co się na nim dzieje, jest wypadkową tego, co pokażą. Spędziłem z trenerem Kieresiem trzy lata, zrobiliśmy dwa awanse, miałem do niego ogromny szacunek, zresztą jak do każdego trenera, bo wiem, że trener to nie jest osoba z ulicy, która wciska nam jakiś kit. To osoba, która jest twoim mentorem, twoim szefem, twoim przełożonym. Trzeba go wysłuchać, trzeba mu bezwzględnie zaufać, i tak samo było z trenerem Kieresiem. Z każdym pracowałem tak samo, trener mógł mi wyznaczyć każdą rolę, ja chciałem się z niej jak najlepiej wywiązać. Żadne pożegnanie nie jest przyjemne.
A jakie pierwsze wrażenie wywarł na was Marcin Prasoł? Co zdążył zmienić w funkcjonowaniu zespołu?
Trener Prasoł jest osobą otwartą, komunikacyjną, szczerą i, można powiedzieć, bardzo miłą, potrafiącą się porozumieć z zawodnikami. Na pewno dał piłkarzom, którzy mniej w siebie wierzyli i otrzymywali mniej szans, powiew świeżości, radość i optymizm. To było widać w treningach i meczach. Myślę, że zabrakło mu czasu, aby pokazać pełnię swoich możliwości. Ale trenerowi będzie dane zaprezentować swoje prawdziwe oblicze i umiejętności w pierwszej lidze. Będzie chciał poukładać to po swojemu. Sądzę, że ten zespół będzie grał fajnie w piłkę, będzie to coś nowego i świeżego, co spodoba się kibicom.
Powoli zamykając temat ubiegłego sezonu w waszym wykonaniu, drużynowo nie był on dla was szczęśliwy, ale zostaną Panu jednak te dobre wspomnienia z tym zespołem?
Pod względem drużynowym mimo wszystko na pewno będziemy go także dobrze wspominać. Mieliśmy bardzo fajną szatnię, fajnych ludzi, atmosfera była bardzo dobra, choć gdyby nie wyniki mogłaby być jeszcze lepsza. Staraliśmy się to nadrabiać nieco uśmiechem i radością, żeby nie popaść w jakąś pseudodepresję i załamać się kilka kolejek wcześniej.
Przerwa międzysezonowa szybko zleciała. Jak Pan spędził swój urlop?
Zawsze od kilku lat w pełni oddaję się rodzinie. Zawsze planujemy jakiś wyjazd. W tym roku były to Bieszczady – spędziliśmy superczas wspólnie, spacerując, zwiedzając. Co prawda, tego czasu jest mało, ale myślę, że wykorzystaliśmy go w stu procentach. Najważniejszy w tym wszystkim był reset głowy od piłki nożnej i poświęcenie się w pełni swojej żonie i synom.
Wczoraj dowiedzieliśmy się, że klub nie zdecydował się przedłużyć z Panem kontraktu. Zabolało?
Takie sytuacje zawsze bolą, nie jest to przyjemny element tego sportu. Ale lata i doświadczenie w tej branży zrobiły swoje i teraz inaczej do tego podchodzę. Żegnamy się i podajemy sobie rękę. Trener wyjaśnił mi swoją wizję nowego zespołu i oświadczył, że nie widzi w nim miejsca dla mnie. Planuje odmłodzić, odświeżyć szatnię. To jego decyzja, ja ją mogę tylko przyjąć. Tak zrobiłem i idę dalej, do przodu.
Jaki teraz kierunek?
Cały czas ten sam. Rozwój i radość z piłki.
A sam zespół o co, Pana zdaniem, może powalczyć? Szybki powrót czy raczej powtórka z 2018 roku i dwoma spadkami?
Żyjmy tym, co przed nami – czyli walka o powrót Górnika Łęczna do elity.
Tomasz Midzierski odchodzi z Górnika Łęczna. W zielono-czarnych barwach rozegrał w sumie 154 spotkania 🟢⚫️ Dziękujemy za wszystko Midzier!
Więcej 👉 https://t.co/ewnCh0UvLv pic.twitter.com/ol5e5ga5Mp
— Górnik Łęczna (@zielono_czarni) June 14, 2022
Może tli się w Panu nadzieja na pozostanie w ekstraklasie? A może potrafiłby Pan ocenić którzy inni piłkarze Górnika zasługują, by zostać w elicie?
Szczerze powiem, że nie, jako zawodnik ograny na pierwszoligowym froncie, który spędził tam, jeśli się nie mylę, sześć, siedem sezonów z rzędu. Przechodząc do Górnika Łęczna, wiedziałem, że dla mnie jedyną drogą do ekstraklasy jest awans z tym zespołem, a nie transfer. I myślę, że dalej tak będzie, żaden ekstraklasowy klub nie skusi się na usługi zawodnika w takim wieku. Nawet sondując, jakie jest moje podejście czy forma fizyczna. Także szans dla siebie nie widzę. A kto zasługuje z drużyny? Janek Gol, Jason Lokilo, Bartek Śpiączka, Ruben Lobato, Serhij Krykun… Mógłbym wymienić większość kadry, więc to chyba nie ma sensu.
Nie myślał Pan nigdy o zagranicznej przygodzie?
Jak każdy zawodnik chciałbym wyjechać za granicę – jest to spełnienie jakiegoś większego marzenia – na pewno wyjazd byłby czymś ciekawym. Poznanie nowej kultury, nowych ludzi, poznanie europejskiego futbolu, otarcie się o ciekawsze nazwiska. Ale nie było mi to dane. Byłem dość mocno przypisany do naszego środowiska i wyjazd nie wchodził w grę, bo zawsze wybierałem najszybszą, najpoważniejszą i pierwszą opcję, którą była opcja polska.
W bogatej przygodzie z piłką miał Pan okazję pracować z wieloma szkoleniowcami. Potrafiłby Pan wskazać tego najlepszego?
Tak jak powiedziałem, każdego, z którym pracowałem krócej czy dłużej, traktowałem tak samo, oddawałem należyty szacunek, podchodziłem do swojej roli w stu procentach. Od każdego wiele wyciągnąłem i za to chciałbym im podziękować. Od trenera Kieresia bardzo dużo się nauczyłem, tak jak od poprzednich szkoleniowców. Ale najlepszym, którego mógłbym delikatnie wysunąć na front, jest Ryszard Tarasiewicz. Najwięcej mu zawdzięczam i mam do niego największy sentyment.
Zawodnik, który w tamtym roku zrobił na Panu największe wrażenie?
Tutaj na pierwszym miejscu muszę wymienić Lukasa Podolskiego. W przegranym przez nas meczu w Łęcznej miałem przyjemność trochę się z nim postykać i powalczyć bark w bark. Widać, że to mistrz świata, grający wcześniej w Arsenalu, w innych europejskich klubach. Bardzo wysoka klasa, bardzo wysoka kultura osobista, więc to na pewno jeden z najlepszych, jak nie najlepszy zawodnik, z którymi mogłem grać. Ale było też wielu innych – duże wrażenie wywarli na mnie Mikael Ishak i Joao Amaral z Lecha czy Tomas Petrasek z Rakowa. To są zawodnicy, na których miło się patrzy i którzy na pewno podnoszą poziom naszej ekstraklasy.
Gdyby nie został Pan piłkarzem, to kim?
Jako dziecko pewnie powiedziałbym, że żołnierzem. Jako nastolek, zdaje się, że górnikiem, bo pochodzę z Jastrzębia-Zdroju – typowy górniczy klimat. Większość moich znajomych poszło właśnie w tym kierunku – to ciężki kawałek chleba, ale właśnie dostępny w miejscu, w którym się wychowałem. A kim był chciał zostać w wieku 37 lat? Trudno mi powiedzieć, życie pokazało, że za marzeniami jednak warto gonić, i tę piłkę, marzenie z dzieciństwa, ciężką pracą przekułem w zawód. Mam dalej podejście jak tamten nastolatek, tak samo chcę gonić tego króliczka, tak że nie wiem, co mógłbym robić, gdyby nie to, co dała mi piłka, i to, jakim mnie stworzyła.
Zapytam o przyszłość. Jakie są Pana cele po zakończeniu gry w piłkę? Kim chciałby Pan być?
Chciałbym postać przy tematyce sportowej. Mam możliwość rozwoju i zdobywania wiedzy u boku Pawła Wolińskiego, jednego z cenionych lubelskich trenerów przygotowania motorycznego i ogólnorozwojowego, więc chciałbym iść w tym kierunku. Kształcić się na takiego trenera. I myślę, że najbliższy czas pokaże, czy będzie mi to dane i czy będę mógł się tym zająć, łącząc to z graniem w piłkę nożną. Chciałbym popracować z młodzieżą, która, uważam, w tych czasach ma dużą wiedzę i zupełnie inne podejście niż młodzież z moich czasów.
Zawodnik, który w zeszłym roku zrobił na Panu największe wrażenie?
Tutaj na pierwszym miejscu muszę wymienić Lukasa Podolskiego. W przegranym przez nas meczu w Łęcznej miałem przyjemność trochę się z nim postykać i powalczyć bark w bark. Widać, że to mistrz świata, grający wcześniej w Arsenalu, w innych europejskich klubach. Bardzo wysoka klasa, bardzo wysoka kultura osobista, więc to na pewno jeden z najlepszych, jak nie najlepszy zawodnik, z którymi mogłem grać. Ale było też wielu innych – duże wrażenie wywarli na mnie Mikael Ishak i Joao Amaral z Lecha czy Tomas Petrasek z Rakowa. To są zawodnicy, na których miło się patrzy i którzy na pewno podnoszą poziom naszej ekstraklasy.
Grał Pan dotychczas w ośmiu klubach poza Górnikiem Łęczna. Potrafiłby Pan wskazać, gdzie Pan się najlepiej czuł?
Miałem tę łatwość, że w każdej szatni potrafiłem się odnaleźć, znaleźć kilku bliskich kolegów i z nimi dobrze żyć. W późniejszym okresie potrafiłem się dobrze dogadywać z większością zawodników. Było na pewno wiele fajnych miejsc: szatnie Miedzi Legnica, GKS-u Katowice, Sandecji Nowy Sącz to były bardzo fajne ekipy pozytywnych ludzi, dbających o siebie, głodnych i dążących do sukcesu. Ale myślę, że tym najlepszym miejscem – co widać, bo spędziłem tam najwięcej czasu – była Miedź i samo miasto Legnica. Dużo fajnego czasu, dużo fajnych meczów. Najlepiej będę wspominał właśnie to miejsce.
Czego możemy Panu życzyć na sam koniec?
Zdrowie najważniejsze. Czy to zdrowie moje, żony, czy dzieci. Odpukać w niemalowane, ono dopisuje mi już tyle lat i nigdy nie miałem zbytnich problemów. Inne rzeczy wynikają z tego, czy jest zdrowie. Bo po co fura pieniędzy, inne rzeczy materialne, sukcesy, jak nie będzie zdrowia? Zawsze to będzie spędzało sen z powiek. Więc jeśli mogę o coś poprosić, to o furę zdrowia.
Dziękuję.
Dziękuję.