Chyba mógłbym śmiało powiedzieć, że moja miłość do piłki przeistacza się w toksyczną relację. Z pełnego romantyzmu spojrzenia, fascynacji tym sportem, bezgranicznej i ślepej miłości coraz częściej zostaje zażenowanie, litość a nawet śmiech, mimo że żyć się bez niej po prostu nie da. Taki urok.
Ktoś spyta „ale dlaczego?”. Obecnie futbol nie przypomina już tego co kiedyś – walki, pasji, poświęcenia czy zaangażowania. Kluby przeistaczają się w korporacje nastawione na zarabianie potężnych pieniędzy, traktujących piłkę zwyczajnie jak dobry biznes. Piłkarze? Manekiny. Wszyscy wystylizowani, zdający dużo bardziej przejmować się ułożeniem fryzur a także kolorem obuwia niż przebiegnięciem kilku kilometrów więcej, czy nie nurkowaniem w polu karnym. Niektórzy wyglądają śmiesznie, są zbyt ułożeni. Sprawę fajnie podsumował Piotr Kędzierski (współprowadzący wraz z Tymonem Tymańskim program „Ranne Kakao” w Rock Radiu) w wydziwcie dla portalu Weszło. Wspominał, że obecnie grających piłkarzy w ogóle się nie boi, porównywać ich do Legii w latach ’90 nawet nie ma sensu, bo wtedy do każdego piłkarza „Wojskowych” bałby się mówić po imieniu, a teraz do tych obecnych nie czuje respektu. Trzeba przyznać, że dzisiejsza piłka jest szybsza, bardziej skoncentrowana na fizyczności piłkarzy a także taktyce niż na finezji i bajecznej grze. Teraz, kiedy słyszę, że piłkarz uczestniczy w akcjach charytatywnych, wykonuje jakiś gest, który może się podobać, nie wiem, czy robi to zupełnie szczerze, czy jest to działanie sztabu od marketingu. Wiadomo, lepszy wizerunek – więcej sprzedanych koszulek.
Oglądając ostatni mundial, byłem w szoku, kiedy patrzyłem na „dress code” piłkarzy. Praktycznie wszyscy mieli obuwie we wszystkich kolorach tęczy, niektórzy każdy but innego koloru, wymyślne fryzury… A wystarczyło założyć zwykłe białe lub czarne korki żeby być wyjątkowym, ale po co? To już zaczyna być rewia mody. Firmy produkujące sprzęt sportowy prześcigają się w innowacjach, serwując piłkarzom coraz to bardziej kolorowe obuwie a klubom dziwne kolory koszulek, zupełnie niezwiązane z ich tradycją. Aby tylko barwa była chwytliwa, bo przecież różowy już nie jest jedynie damskim kolorem. Przykładem może być również rynek transferowy. Barcelona pozyskała Suareza, mimo jego wybryku z mundialu jest to fantastyczny piłkarz i taki ruch drużyny z Katalonii jest jak najbardziej zrozumiały, gdyż od dawna ta drużyna potrzebuje typowej dziewiątki. Jak to działa na odwiecznego rywala Barcelony?
Real pozyskuje Jamesa Rodrigueza, szalenie utalentowanego i już ukształtowanego piłkarza AS Monaco, który został królem strzelców ostatniego mundialu i dla wielu najlepszym jego zawodnikiem. Czy ten transfer był do końca przemyślany? Naturalną rzeczą jest, że madrycką drużynę będzie musiał opuścić Angel Di Maria. Piłkarz, który w ogromnym stopniu przyczynił się w zeszłym sezonie do upragnionej decimy Realu. Moje pytanie brzmi – czy warto zamieniać zawodnika, który jest w potwornym gazie i dobrze zna się z drużyną na nowego świetnie rokującego, ale mimo wszystko „zagadkowego” gracza? James miał bardzo dobry sezon w Monaco, przed mundialem, ale dopiero turniej w Brazylii przedstawił go światu nie tylko piłkarskiemu, a również medialnemu. Moim zdaniem to zbyt pochopna decyzja. Di Maria zarabia w Realu niecałe 4 miliony euro rocznie i nie mógł wynegocjować więcej, Rodriguez na starcie ma inkasować około 8 milionów.
Niezrozumiałe
Rok temu sytuacja była podobna, lecz odwrotna. Od początku okienka Real szykował się na wyciągnięcie Bale, prawdziwej bestii z Premiership, więc Barcelona wyłożyła ogromną sumę (do tej pory nie wiadomo dokładnie jaką) na Neymara. Sądzę, iż można było lepiej spożytkować te fundusze i w Europie znaleźć zawodnika, który będzie znał europejską specyfikę piłki. Zdaje się, że Neymar to przede wszystkim marketing i koszulki a potem gracz, który może zapisać się złotymi literami w historii światowego futbolu. Mimo że Barcelona już rok temu potrzebowała zmian w składzie, to większość funduszy została spożytkowana na Brazylijczyka co mi, jako kibicowi Barcy, wydało się zupełnie nierozsądne. Powyższe przykłady to tylko kropla w morzu pod tytułem zepsucie futbolu. Psucie rynku transferów przez wielkie kluby, bajońskie sumy nie tylko za karty piłkarzy, ale również ich wynagrodzenia, o których kiedyś zawodnicy mogli tylko pomarzyć. Świat idzie do przodu, piłka nożna również, ale czy to musi oznaczać klasyczny wyścig szczurów? Obecnie najlepsze kluby świata rzadko pozyskują talenty za niewielkie sumy, bo kontrahenci automatycznie podbijają ceny i gracz, który zanotował jeden dobry sezon kosztuje ogromne pieniądze. Piłka konsekwentnie traci pazur, nie ma już prawdziwych herosów, złych chłopaków, którzy mówili na konferencjach prasowych coś więcej niż tylko „szanujemy przeciwnika” czy „to będzie naprawdę trudne spotkanie”. Dalej zdarzają się pojedyncze egzemplarze tych niepokornych, ale gdzie się podziały czasy, kiedy angielską piłką trząsł Vinnie Jones, Eric Cantona czy Roy Keane? Zidane masakrował Materazziego w finale mistrzostw świata, nie patrząc na konsekwencje, tylko nie pozwolił obrażać swojej rodziny. To jest właśnie ten pazur i temperament. Czy któryś z obecnych piłkarzy byłby w stanie podjąć tak ważną decyzję w tak arcyważnym meczu? Może jedynie Pepe, ale to akurat jest psychiczny piłkarz. Tęsknię za czasami, kiedy Gran Derbi było przepełnione walką, nieustępliwością, bez nurkowania, udawania, wojen trenerów, tylko czystą sportową bitwą, czymś, co bez podtekstów było wydarzeniem światowym. Okej, teraz też jest, ale w ilu meczach (nie mówię tylko o GD) piłkarskie kwestie są przysłaniane przez tę gorszą otoczkę futbolu? Bo sędzia wydrukował, bo ten nurkował, tamten tarzał się po murawie czekając na korzystną decyzję arbitra… Takich spotkań jest coraz więcej, niestety. Mentalność piłkarzy się zmienia, priorytety się odwracają, pasja traci na wartości. Kolejny przykład z zakończonego niedawno mundialu to Arjen Robben, który przesadnie symulował w kilku sytuacjach. Mój punkt widzenia doskonale określił tutaj Marcin Grzywacz (komentator Orange Sport): Gdyby Robben zrobił to na podwórku, to by dostał w mordę i już następny raz by nie przyszedł. Holenderski piłkarz nie jest jedyny, który lubi zanurkować. Takich piłkarzy jest dużo, biorąc pod uwagę top światowego futbolu.
Patrząc na polskie podwórko, również można odnieść wrażenie powagi sytuacji. Flagowym przykładem jest Kuba Kosecki, na którym środowisko piłkarskie często wiesza psy. Za to, że jest przepłacany, przestylizowany, zbyt gwiazdorzy a to wszystko nie jest współmierne do jego boiskowych występów. Młodzi piłkarze w polskiej lidze zdają się wykorzystywać swoje pięć minut na to, żeby zdobyć jak największy kontrakt, ustawić się na całe życie a przy okazji zbytnio się nie przemęczyć. Janusz Filipiak (właściciel Cracovii) powiedział kiedyś, że teraz młody piłkarz w naszym kraju chce podpisać kontrakt na 15-20 tysięcy złotych miesięcznie, podjechać BMW pod dyskotekę, zabrać z niej jakąś panienkę i tyle. Kontynuując, wspominał również o tym, że taki chłopak nie ma ambicji, żeby trenować więcej, rozwijać się, wyjechać na zachód, występować w Lidze Mistrzów, zarabiać olbrzymie pieniądze i grać z najlepszymi. Ciężko się z tym nie zgodzić. Mimo tych wszystkich pejoratywnych odczuć, dalej oglądam i będę oglądał piłkę.
Ponarzekać czasami trzeba, ale porzucić futbol to niewyobrażalna sprawa. A co jeśli czara goryczy się przeleje? Mam nadzieję, że nigdy to nie nastąpi.