To już jest koniec…


W życiu każdego piłkarza, grubo po trzydziestce, przychodzi taki moment, kiedy trzeba poważnie zastanowić się nad tym, czy już aby nie czas wieszać buty na kołku czy też może jeszcze przez jakiś czas kontynuować karierę. W ostatnim czasie tą pierwszą decyzję podjęło trzech wybitnych piłkarzy.


Udostępnij na Udostępnij na

Owe trio nigdy nie miało okazji grać w jednej drużynie. A szkoda, bo gdyby stało się inaczej, byłby to strasznie silny team. Jego bramki strzegłby Vitor Baia, w obronie wspomagałby go Alessandro Costacurta, zaś o sile drugiej linii stanowiłby Mehmet Scholl.

Uczeń Młynarczyka

Vitor Baia z tej trójki, najpóźniej, bo dopiero w zeszły czwartek, ogłosił, że żegna się z boiskiem. – To najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale w końcu musiałem ją podjąć. Dlatego kończę karierę – powiedział na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Z FC Porto jednak nie zamierza się żegnać. – Chcę dalej pracować w tym klubie, ale oczywiście w innej roli – mówi.

Wielka kariera Bai zaczęła się w momencie zakończenia jej przez Józefa Młynarczyka. Kibice Smoków ze łzami w oczach żegnali polskiego bramkarza, który z Porto, m.in. zdobył Puchar Mistrzów w sezonie 1985/1986. Bali się, że w najbliższym czasie bramki ich ukochanego klubu nie będzie strzegł fachowiec tej klasy co Młynarczyk. Ale czas pokazał, że obawy były niepotrzebne. Baia, który przez wiele lat podglądał i uczył się fachu od polskiego bramkarza, szybko udowodnił, że jest wielkim bramkarzem i fani z Das Antas mogą o Józku już zapomnieć. Od 1989 r. zdobył z Porto aż pięć tytułów mistrza Portugalii. W jednym z sezonów aż przez 1191 minut nie puścił gola! Tak dobre występy Vitora nie mogły umknąć uwadze większych od Porto klubów. Dlatego w lecie 1996 r. zgłosiła się po niego sama Barcelona, a piłkarz z radością przystał na transfer do Dumy Katalonii.

Na Camp Nou udany miał jednak tylko debiutancki sezon, kiedy zdobył z Blaugraną Puchar Zdobywców Pucharów. W dwóch kolejnych sezonach był już jednak tylko rezerwowym. Głównie ze względu na kontuzje kolana, które trapiły go co chwila, ale również ze względu na nieprzychylnego mu trenera, czyli Louisa van Gaala, który wolał stawiać na zastraszająco słabych Ruuda Hespa i Richarda Drutuela. Holender na stanowisku trenera Barcy zastąpił Bobby`ego Robson`a, który to do stolicy Katalonii sprowadził Baię. Kto wie, czy gdyby Anglik nie opuścił Barcy po sezonie 1996/1997, Portugalczyk nie grałby w Barcelonie dłużej.

Zatem po trzech latach gry w Katalonii, zdecydował się na powrót do kraju. Oczywiście mógł przejść tylko do FC Porto. Na pamiątkę roku, w którym wrócił do klubu, w którym zaczynał karierę, wybrał na koszulce numer „99”. Jego powrót zbiegł się z wielkim kryzysem Smoków, które nic już nie znaczyły na arenie międzynarodowej, a i w kraju, ich prestiż zaczynał podupadać. Baia wrócił do Porto po sezonie, w którym zespół ten zdobył 18- ste mistrzostwo kraju. Na 19. tytuł kibice z Das Antas musieli czekać aż cztery lata! Ale kiedy okres posuchy wreszcie minął, zaczął się czas wielkich sukcesów. Począwszy od sezonu 2002/2003 Porto zaczęło kolekcjonować trofea. W sezonie 2002/2003 nie dość, że zostało mistrzem kraju, to jeszcze zdobyło pierwszy w historii Puchar UEFA. Poza tym, do gabloty trofeów dołożyło Puchar i Superpuchar Portugalii. W kolejnym sezonie znów mistrzostwo i Superpuchar, ale przede wszystkim zwycięstwo w Lidze Mistrzów, którego absolutnie nikt się nie spodziewał, a także Puchar Interkontynentalny.

Znakomite występy w klubie, nie przekładały się jednak na regularną grę w reprezentacji. Ku zdziwieniu całej Portugalii, selekcjoner drużyny narodowej, Luiz Felipe Scolari wolał stawiać na Ricardo, który na pewno był i jest gorszym bramkarzem aniżeli Baia. Stąd też golkiper Porto nie miał za dużego udziału w ostatnich sukcesach portugalskiej reprezentacji. Na EURO 2004, gdzie Portugalia wywalczyła srebro grzał ławę, zaś na MŚ`06 w Niemczech, gdzie Portugalczycy znaleźli się tuż za podium, w ogóle nie pojechał. W kadrze narodowej Baia zadebiutował 19.12.1990, kiedy to Portugalia grała z USA. W sumie zagrał w niej 80 razy, będąc na EURO`96 w Anglii, EURO 2000 w Belgii i Holandii i na MŚ`02 w Korei Płd. i Japonii. Zapewne najmilej wspomina imprezę z 2000 r., gdzie zdobył z Portugalią brązowy medal, on sam zaś przez prawie 400 minut nie puścił gola i w spotkaniu 1/4 finału z Turcją obronił karnego.

W ostatnich latach, nawet w Porto jego gwiazda wyraźnie przygasła. Przegrywał walkę o miejsce w składzie z Heltonem, który, jakiej klasy jest bramkarzem, pokazał chociażby w rewanżowym meczu 1/8 finału LM z Chelsea, fatalnie interweniując przy niegroźnym strzale z dystansu Arjena Robbena. Stąd też wkład Bai w 22. tytuł mistrza Portugalii był niewielki.

Nawet do 50-tki

O tym, że karierę zakończy również Alessandro Costacurta wiadomo było już…od lat! Tyle czasu bowiem Billy odkładał tą trudną decyzję. W końcu ją podjął, ale grzechem byłoby powiedzieć, że czas, w którym nowy asystent Carlo Ancelottiego namyślał się czy dalej grać, stał pod znakiem odcinania kuponów od sławy. Mimo upływu lat, Costacurta wciąż prezentował się tak wspaniale jakby dopiero co zaczynał karierę. W niczym nie ustępował młodszym kolegom po fachu, napastnicy rywala, dla których stoper Milanu spokojnie mógłby być ojcem, nie nadążali za nim, a nie on za nimi. Ktoś nawet powiedział kiedyś, że Billy z wyglądu nie zmienił się ani trochę, od momentu kiedy po raz pierwszy pojawił się na treningu Rossonerich.

Chociaż od najmłodszych lat grywał w młodzieżowych drużynach Milanu, to jednak jego pierwszym seniorskim klubem była Monza. Wkrótce jednak okazało się, że w Monzy jest miejsce tylko na wyścigi Formuły 1, zaś miejsce Costacurty w Mediolanie. Gdy ponownie zjawił się Millanello miał 21 lat. Od tego czasu, aż do momentu zawieszenia butów na kołku, przywdziewał czerwono- czarną koszulkę Rossonerich.

W barwach Milanu rozegrał prawie 800 spotkań, zdobył dziesiątki różnych trofeów, przez całą karierę nie schodził poniżej pewnego poziomu. Gdy jednak pyta się kibiców, o najlepszych piłkarzy w historii mediolańskiej ekipy, nazwisko Costacurty nie jest wymieniane jako pierwsze. Ale dla Alessandro to nic nienormalnego. Przyzwyczaił się, że przez cały okres gry, że nigdy nie był gwiazdą pierwszej wielkości i nigdy również nie był za pan brat ze szczęściem. Byłby dziś największą legendą Milanu, gdyby nie Paolo Maldini, który w Mediolanie grał jeszcze dłużej niż Costacurta i rozegrał jeszcze więcej. Podobnie było w reprezentacji Włoch…

Chociaż był zarówno na MŚ`94 w USA jak i na MŚ`98 we Francji oraz EURO`96, to tylko na tej pierwszej imprezie zdobył z Italią medal. Ale i tak nie mógł być ze srebra w pełni usatysfakcjonowany, wszak nie było mu dane zagrać w wielkim finale z Brazylią z powodu nadmiaru kartek. Cztery lata później wraz z Squadra Azzura doszedł tylko do 1/4 finału, zaś dwa lata wcześniej na ME, Włosi wygrali tylko jedno spotkanie i nie wyszli z grupy. W sumie w kadrze narodowej nie pograł sobie za wiele, rozgrywając 59 meczów. Mogłoby być ich znacznie więcej, gdyby nie fakt, że na do gry na środku obrony Italii pretendowało wielu znakomitych piłkarzy, w tym… Paolo Maldini.

Brak sukcesów w reprezentacji, rekompensuje mu za to ich ogromna ilość w Milanie. Aż pięć razy zdobywał Puchar Mistrzów. Zwłaszcza ciekaw historia, wiążę się z triumfem nr 6 z sezonu 2002/2003. We włoskim finale w Manchesterze z Juventusem Turyn nie mógł zagrać z powodu…nadmiaru kartek. Poza tym siedmiokrotnie zdobywał z A.C.M tytuł mistrza Włoch, raz Puchar Włoch, sześć razy Superpuchar Włoch, cztery razy Superpuchar Europy i dwa razy Puchar Interkontynentalny.

Z powodzeniem mógłby grać w piłkę dalej, bo dzięki niesamowitym umiejętnościom, charakterze, ambicji czy przede wszystkim darowi od Boga i nowoczesnemu laboratorium jakiego w Europie nie posiada żaden klub, czyli MilanLab z powodzeniem mógłby grać do 50-tki, a nawet… jeszcze dłużej. Wolał jednak zejść z sceny jako zwycięzca, stąd też decyzja o zakończeniu kariery w lutym. W ostatnich dniach kariery wygrał Ligę Mistrzów, zaś z Serie A pożegnał się golem, w przegranym meczu z Udinese 2:3, w 37. kolejce.

Największy sukces? Bayern

O podobnym pechu co Costacurta może mówić również Mehmet Scholl. Pomocnika Bayernu Monachium co chwilę torpedowały przeróżne kontuzje. Mimo niesamowitych umiejętności, w zespole Bawarczyków nigdy nie zaliczał się do największych gwiazd bawarskiego zespołu. Nie zmienia to jednak faktu, że piłkarzem był nietuzinkowym.

Do Monachium przybył z Karlsruhe w 1992 r. Przez 15 lat gry w stolicy Bawarii osiem razy zdobywał z Bayernem Monachium mistrzostwo Niemiec. Nikt w historii Bundesligi nie ma na koncie tylu tytułów co Scholl. Możliwe iż ten rekord w najbliższej przyszłości nie zostanie pobity. Poza tym pięć razy wygrywał Puchar Niemiec i Puchar Ligi Niemieckiej oraz raz Ligę Mistrzów i Puchar Interkontynentalny. Pytany, który triumf uważa za najcenniejszy, bez wahania odpowiada:- Żaden. Największym moim sukcesem była gra w Bayernie przez 15 lat.

Z reprezentacją Niemiec w 1996 r. wywalczył mistrzostwo Europy. – Mam 25 lat i już teraz żadnych celów do osiągnięcia- powiedział wówczas. Inne imprezy z jego udziałem kończyły się jednak klapą. W 1998 r. Niemcy odpadli w 1/4 finału, po kompromitującej porażce z Chorwacją, zaś dwa lata później na EURO 2000, nasi zachodni sąsiedzi, którzy bronili prymatu na boiskach Belgii i Holandii, zdobyli tylko punkt. Z grupy oczywiście nie wyszli. Na kolejnych imprezach Scholla już zabrakło. O ile jego absencja na MŚ`02 w Korei Płd. i Japonii oraz na EURO 2004 w Portugalii była zrozumiała, o tyle cały kraj domagał się by Scholl zagrał na MŚ`06. Kibice założyli nawet specjalną petycję, w której domagali się by Juergen Klinsmann włączył pomocnika Bayernu do reprezentacji. Pod tym postulatem podpisało się aż 175 000 osób. Ich starania jednak poszły na marne.

Zawsze miał pecha, bo mimo faktu, że piłkarzem był wybitnym, za gwiazdy w drużynach w których grał, uchodzili inni. W Bayernie zawsze więcej mówiło się o Stefanie Effenbergu, Mario Baslerze, Oliverze Kahnie czy Lottharu Matthaeusie. W reprezentacji Niemiec zaś, zawsze na pierwszym planie byli Andreas Moeller, Matthias Sammer czy Olivier Bierhoff.

Ale nigdy się tym zbytnio nie przejmował. I nie tylko tym. Nie załamywał się, gdy w końcówce kariery musiał grzać ławę, gdy co chwila torpedowały go kontuzję. Nigdy nie wszedł w konflikt ani z kibicami, ani z kolegami z zespołu, ani z trenerami. Dlatego rzeczą praktycznie niemożliwą było, jest i będzie nie lubić Scholla. Dlatego po zakończeniu kariery pomocnika z tureckimi korzeniami będzie bardzo brakować. Całej w/w trójki będzie kibicom brakować i tą pustkę, którą po sobie pozostawili trudno będzie wypełnić. Choć może znajdą się chętni?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze