Throwback Thursday: Puchar Ekstraklasy, czyli pasztetowa warta milion


18 lutego 2016 Throwback Thursday: Puchar Ekstraklasy, czyli pasztetowa warta milion

Polski Puchar Myszki Miki – tak w dużym skrócie można określić rozgrywany w latach 2006–2009 Puchar Ekstraklasy. Pamiętacie te wspaniałe mecze zawodników z Młodej Ekstraklasy i tych dopiero testowanych przez kluby? Pamiętacie wielkie tryumfy Groclinu? W dzisiejszym odcinku Throwback Thursday opowieść o jednej z największych klęsk organizacyjnych polskiej piłki ostatnich kilku lat.


Udostępnij na Udostępnij na

Zbyt mało meczów w czasie sezonu? Trzeba jeszcze raz odgrzać kotlet, który w okresie ponad pięćdziesięciu lat już kilka razy smażył się na patelni. I to w bardzo głębokim oleju. Pierwszy Puchar Ligi został powołany przez Prezydium Sekcji Piłki Nożnej (niegdysiejsze PZPN), później podobne turnieje (zawsze ze zmienioną nazwą) odbywały się w latach 1977–1978 oraz 1999–2002. I zawsze była to klapa, ale o tym już działacze Ekstraklasy pamiętać nie chcieli.

To właśnie Ekstraklasa SA w 2006 powołała do życia rozgrywki pod nazwą patrona, czyli Puchar Ekstraklasy. Polsat szybko kupił prawa do transmisji, kluby wyraziły chęć udziału. Wszystko fajnie, wszystko pięknie. Włodarze ligi pewnie nie spodziewali się wtedy, że po dwóch latach ogłoszą, iż rozgrywki nie odbędą się w sezonie 2009/2010 z powodu braku sponsora, zainteresowania stacji telewizyjnych, małego zaangażowania klubów i fatalnej średniej frekwencji na stadionach.

Puchar Ekstraklasy? Niepotrzebna pasztetowa

Puchar Ekstraklasy (fot. Wikipedia.pl)
Puchar Ekstraklasy (fot. Wikipedia.pl)

1,1 miliona złotych. Dużo? Dzisiaj, kiedy mówi się o zainteresowaniu wartym dziesięć milionów euro za Nikolicia, kwota w złotówkach wydaje się niewielka. W 2006 roku była to jednak naprawdę duża kasa, na którą skusiłby się każdy polski klub. Tak przynajmniej myśleli włodarze ekstraklasy, którzy właśnie pieniędzmi chcieli przekonać drużyny i ich właścicieli do udziału w swoim pucharze.

Pieniędzmi, i tylko pieniędzmi, bowiem siła polskiej piłki ligowej nie pozwalała na zorganizowanie jeszcze jednego miejsca w Pucharze UEFA za zwycięstwo. Zresztą dalej nie pozwala, ale to już inna opowieść. Rzeczywistość okazała się nieco bardziej brutalna, niż można było przypuszczać (a można było, jeśli tylko spojrzeć w historię wcześniejszych pucharów ligi).

Zasady rozgrywek obligowały kluby do wystawiania w meczach przynajmniej ośmiu zawodników uprawnionych do gry w ekstraklasie. Na takie rzeczy można sobie pozwalać w kadrze, która liczy 30 graczy, a nie w takiej, w której czasem trudno skompletować meczową osiemnastkę – czyli w dużej części zespołów dziesięć lat temu. Właśnie ligowe gwiazdy miały przyciągać na stadiony kibiców, ci w kasach biletowych mieli zostawiać pieniądze, każdy miał być zadowolony.

Gwiazdy ekstraklasy nie pojawiały się jednak nawet w autobusach jadących na pucharowe mecze, a co dopiero na murawie. W meczach ogrywali się piłkarze, którzy albo o grze w pierwszych zespołach mogli marzyć, albo byli dopiero testowani przez klub. Największym absurdem jest fakt, że regulamin rozgrywek dopuszczał obie opcje… Efekt? Spójrzmy na kilku graczy warszawskiej Legii, którzy mieli przyjemność zasmakować gry na szczeblu pucharowym:

Kamil Majkowski (dziś 27 lat, Błękitni Raciąż, III liga)

Przemysław Rawa (29, Okęcie Warszawa, liga okręgowa)

Przemysław Wysocki (26, ostatnio Żbik Nasielsk, od dwóch lat bez klubu)

Wojciech Wocial (28, Victoria Sulejówek, IV liga)

Franciszek Smuda
Franciszek Smuda nazywał Puchar Ekstraklasy niepotrzebną pasztetową (fot. Łukasz Cyraniak/iGol.pl)

Przykłady można mnożyć. W sezonie 2008/2009 Lech Poznań pojechał do Gdańska na mecz z Lechią składem złożonym z zawodników występujących wyłącznie w Młodej Ekstraklasie. Prowadził ich Marian Kurowski, a więc ich nominalny trener. Franciszek Smuda, który Puchar Ekstraklasy nazywał „niepotrzebną pasztetową”, wolał zabrać resztę zespołu na sparing z Czarnymi Żagań…

Lechia dostała walkowera. Nie był to żaden ewenement – wyniki 3:0 sypały się jeden po drugim. W meczach dostępnych było sześć zmian – trzy podczas meczu i trzy podczas przerwy (i jak traktować to poważnie?). Walkowera, również w sezonie 2008/2009, dostał Śląsk Wrocław, gdyż Ruch przeprowadził cztery zmiany, ale wszystkie podczas regulaminowego czasu gry. Takim wynikiem nikt się zresztą w Chorzowie nie przejął.

Czy zobaczymy kolejne edycje?

Polsat ani myślał wznowić umowę do transmitowania meczów, ponieważ nikt takowych nie oglądał. Frekwencja na stadionach mówi sama przez się – w ostatnim sezonie rozgrywek średnia kibiców na stadionach w meczach półfinałowych to zawrotne 1750 osób. Angielski Capital One Cup ogląda po 40 tysięcy. Coś poszło nie tak.

Może byłoby chociaż trochę lepiej, gdyby piłkarze zostawiali serce na boisku. Rzeczywistość była taka, że nikt nikomu nie chciał robić krzywdy, a wślizg był zjawiskiem występującym równie często jak huragan w centrum Warszawy. Piłką rządzą pieniądze, ale nawet te nie były w stanie przekonać klubów do zaangażowania. Trzy edycje to dwie z rzędu wygrane Groclinu i jedna Śląska. A regulamin był iście mundialowy: puchar na własność dostanie drużyna, która zdobędzie trzy z rzędu albo pięć mistrzostw ogółem. Śmiech na sali.

Puchar Polski to rozgrywki o długiej tradycji i wielkiej wadze, co widać po oprawie i zaangażowaniu wszystkich: klubów, mediów, zawodników, kibiców. Puchar Ekstraklasy to był turniej bez stawki, który nie mógł chociaż w dziesięciu procentach dorównać randze PP. Rozgrywki próbowano jeszcze uratować: rozesłano po klubach sondę, która miała przedstawić ich najlepszą możliwą formę. Okazała się nią… likwidacja.

Oficjalnie PE zawieszono przez brak sponsora i telewizji zainteresowanej transmisją meczów. Czy możemy spodziewać się kolejnych edycji? Jeśli każdy kolejny organ, który wpadnie na podobny pomysł, przejrzy karty historii – nie ma szans. Jeśli natomiast ktoś uwierzy w nową formułę czy cokolwiek tego rodzaju, to po kilku sezonach będzie miał dziury w portfelu.

[interaction id=”56c599d2b6c51fb652e8abae”]

W poprzednim odcinku Throwback Thursday opowiadałem o Dongu – legioniście rodem z Chin.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze