Throwback Thursday: Brazylijczycy w Manchesterze United


17 grudnia 2015 Throwback Thursday: Brazylijczycy w Manchesterze United
thepeopleperson.com

Brazylia to nacja, która wydała na świat chyba najwięcej wirtuozów w historii piłki nożnej. Znamy ich nie tylko z reprezentacji, ale również z największych klubów – bo kto nie chciałby mieć w składzie gwiazd takich, jak Ronaldo czy Ronaldinho kiedyś oraz Neymar i Thiago Silva dzisiaj? Okazuje się, że jest drużyna, w której Canarinhos nigdy wielkiej kariery nie zrobili. 


Udostępnij na Udostępnij na

Nie odkryję Ameryki pisząc, że kadra piłkarzy z Kraju Kawy jest w kryzysie. Dobitnie pokazały to mistrzostwa świata, na których gospodarze ponieśli sromotne klęski z Niemcami i z Holendrami. W trwających eliminacjach do mundialu w 2018 roku również nie pokazują niczego wielkiego. Czy to sprawia, że są pomijani w swoich klubach? Odpowiedź może być tylko jedna. Przynajmniej jeden Brazylijczyk odgrywa ważną bądź kluczową rolę w każdym zespole z czołowej dziesiątki rankingu UEFA z obecnego sezonu.

O ich pozycji w Hiszpanii czy we Włoszech, gdzie zawsze robili największe kariery, wspominać nie trzeba. Idąc za tematem dzisiejszego odcinka Throwback Thursday, skupmy się na Anglii. Co prawda tabeli przewodzi Leicester, jednak pięć zespołów rodem z Premier League o największym oddziaływaniu na wyobraźnię graczy i kibiców to w dalszym ciągu Chelsea, Arsenal, Liverpool i oba Manchestery. W niebieskiej części Londynu najlepszym graczem jest dzisiaj Willian, w ekipie Juergena Kloppa gra kręci się wokół Coutinho, szefem środka pola w City jest Fernandinho. Jedynie w ekipie „Kanonierów” Gabriel, środkowy obrońca, nie jest pierwszym wyborem (co jednak nie przeszkodziło mu w rozegraniu dziesięciu spotkań w tym sezonie). A United? Andreas Perreira ma na koncie 70 minut w lidze oraz 28 w Lidze Mistrzów.

Kontuzje…

Kleberson (fot. joe.ie)
Kleberson (fot. joe.ie)

Zawiedzie się ten, kto w dawnych czasach drużyny z Old Trafford będzie szukał magików z największego kraju Ameryki Południowej. Pierwszym, który dołączył do drużyny, był niejaki Kleberson, a miało to miejsce… zaledwie dwanaście lat temu. Jak to możliwe, że tak potężny klub przez tyle lat swojej bogatej historii stronił od Brazylijczyków? Abstrahując od ich boiskowych walorów, posiadają dużą wartość marketingową – mają przecież ponad dwieście milionów rodaków, a piłka nożna jest w ich ojczyźnie niezaprzeczalnie sportem narodowym. Odpowiedź ukryta jest w paru aspektach… ale o tym za chwilę.

Canarinhos, którzy kiedykolwiek zagrali w ekipie „Czerwonych Diabłów”, można podzielić na dwie grupy: tych, którzy trochę tam zabawili oraz tych, którzy nigdy nie mieli w czerwonej części Manchesteru zaistnieć. Znamiennym jest fakt, że razem było ich tylko pięciu – pięciu Brazylijczyków grało kiedykolwiek w United. Zacznijmy od tej drugiej grupy.

Kleberson i Cristiano Ronaldo z sir Aleksem Fergusonem (fot. gazetadopovo.com.br)
Kleberson i Cristiano Ronaldo z sir Aleksem Fergusonem (fot. gazetadopovo.com.br)

Kleberson był jednym z ważniejszych piłkarzy reprezentacji kraju Samby, który z mistrzostw świata w Korei i Japonii przywiózł wywalczone w świetnym stylu złote medale. Jego dobra gra w fazie pucharowej turnieju zwróciła uwagę sir Aleksa Fergusona, który rok po mundialu zainwestował ponad 8,5 mln euro na ściągnięcie 24-latka z Atletico Paranaense. Co ciekawe, przychodził on do klubu wraz z innym młodzianem, który w przyszłości miał stanowić o sile klubu, z niejakim Cristiano Ronaldo… Kleberson już w drugim spotkaniu doznał poważnego urazu, który ostatecznie był jednym z głównych powodów niepowodzenia pomocnika na Old Trafford. Spędził tam dwa lata, po czym odszedł do tureckiego Besiktasu.

W barwach Manchesteru udało mu się rozegrać 30 spotkań i strzelić dwie bramki. Powodów, przez które nie poradził sobie w Anglii, należy szukać przede wszystkim w samym zawodniku. Na przestrzeni lat wywiązywała się polemika pomiędzy graczem a ludźmi związanymi w tamtym czasie z klubem.

– Bardzo możliwe, że miał problemy z przystosowaniem się do angielskiego stylu życia – mówił szkocki menedżer rok po transferze. – Odszedłem z United jako sfrustrowany gracz. Ferguson cały czas wymagał ode mnie więcej, ale nie mógł zrozumieć tego, że ja to Kleberson, a nie Pele! – odpowiadał Brazylijczyk.

Drugi piłkarz, którego zaliczymy do tej samej grupy to Rodrigo Possebon, który to jegomość dla większości jest całkowicie anonimowy. Nie ma się zresztą czemu dziwić, w barwach pierwszego zespołu zagrał zawrotne 342 minuty w ośmiu meczach. Sprowadzony w styczniu 2008 roku z młodej drużyny Internacionalu miał bardzo obiecujący początek, kibice widzieli w nim nieprzeciętną technikę i inteligencję. I po raz kolejny karierę po pół roku gry zastopował uraz… Emmanuel Pogatetz z Middlesbrough o mało co nie złamał nogi 19-letniemu Brazylijczykowi z włoskim paszportem (ostatecznie jedyny występ na niwie reprezentacyjnej zaliczył właśnie we włoskiej kadrze U-20). Po powrocie na murawę miał problemy z kondycją oraz wiarą we własne umiejętności. Nie udało się wypożyczenie do Bragi, która oddała zawodnika już po kilku miesiącach, ostatecznie latem 2010 roku Possebona ściągnął Santos, tam spędził pół roku i nigdy więcej nie zagrał w klubie o podobnej randze.

https://www.youtube.com/watch?v=9G7BDx7A2IM&ab_channel=enal199

… i zmarnowany potencjał

Pierwsza grupa, czyli piłkarze, którzy parę ładnych lat zabawili na Old Trafford to Anderson oraz bracia Rafael i Fabio da Silva. Wszyscy dostali swoje szanse, a dwóch pierwszych może poszczycić się liczbą występów, która musi budzić szacunek. We trzech łącznie koszulkę Manchesteru przywdziewali aż 407 razy, wygrali 22 trofea – czy można zatem mówić, że nie poszło im w United?

Fabio odpadł pierwszy, zatem on idzie na pierwszy ogień. Jedyny sezon, w którym faktycznie mógł się wykazać to kampania 2010-2011, kiedy to zakładał czerwony trykot 25 razy. Mimo tego, nawet w tamtym sezonie, nie był pierwszoplanową postacią i nigdy nie był podstawowym lewym obrońcą. Szansę na więcej niż godzinę gry w Premier League dostał zaledwie czterokrotnie, kiedy podopieczni Fergusona byli już niemal pewni zwycięstwa w rozgrywkach. Kiedy przychodził do klubu wraz w bratem bliźniakiem w styczniu 2008 roku, był jeszcze w drużynie młodzieżowej, nie miał bowiem ukończonego osiemnastego roku życia – obaj obrońcy są prawnie wychowankami angielskiego potentata. Z oboma wiązano wielkie nadzieje. Fabio najwięcej stracił na obecności w kadrze Patrice’a Evry, który jako jeden z najlepszych wówczas lewych obrońców na świecie był nie do wygryzienia. Na sezon 2012-2013, w którym klub wygrał swoje ostatnie mistrzostwo, zawodnik wypożyczony był do QPR, by po powrocie do klubu zostać sprzedanym przez Davida Moyesa do Cardiff.

https://twitter.com/JuanMataTouch/status/675747902711574528

O drugim z braci można powiedzieć, że ze wszystkich Canarinhos odniósł w Manchesterze największy sukces. Na koncie ma mniej trofeów niż Anderson, jednak w tych, które wygrał, miał większy udział aniżeli jego o dwa lata starszy rodak. Prawy obrońca od początku dostawał swoje szanse i od początku dał się poznać jako zawodnik, któremu kontuzje towarzyszą praktycznie przez cały czas. Nie chodzi tu o takie urazy, jakich doznawali Possebon czy Kleberson, ale o mniej poważne, jak stłuczenia czy skręcenia, które co i rusz eliminowały Rafaela z gry na tydzień lub dwa.

Rafael (z lewej) i Fabio (fot. manchestereveningnews.co.uk)
Rafael (z lewej) i Fabio (fot. manchestereveningnews.co.uk)

Do 2011 roku w klubie na jego pozycji grał kapitan, Gary Neville. Jednak po jego odejściu z drużyny brazylijski młokos nie mógł wywalczyć pierwszego składu na wyłączność właśnie przez częsty brak rytmu meczowego, spowodowany drobnymi kontuzjami.

Jego najlepszy (i właściwie jedyny, który śmiało można nazwać dobrym) sezon to ostatnie mistrzostwo Manchesteru, kiedy to po raz pierwszy został obdarzony pełnym zaufaniem ze strony Fergusona. Kolejni menedżerowie nie widzieli w Rafaelu gracza, którego potrzebowali, a i jemu samemu nie było z Moyesem i van Gaalem po drodze. Miał być wieloletnim następcą dzisiejszego trenera Valencii na prawej obronie, jednak kontuzje i gorąca głowa zatrzymały wielką karierę, którą mu wróżono. Przed obecną kampanią został oddany przez holenderskiego szkoleniowca do Lyonu.

Anderson na początku kariery na Old Trafford
Anderson (fot. Football.co.uk)

Na miano najbardziej zmarnowanego brazylijskiego talentu w Manchesterze zasługuje bez wątpienia Anderson. Jako jedyny ze wszystkich wymienionych trafił do klubu z Europy, konkretnie z Porto, gdzie w sezonie 2006/2007 jako 19-latek zagrał dwadzieścia spotkań i zdążył w nich oczarować pół Europy. Biły się o niego inne wielkie marki, jednak nikt nie przebił oferty Fergusona, który wycenił piłkarza z charakterystycznymi warkoczykami na zawrotne 31,5 miliona euro. Dano mu szansę i wierzono w niego od samego początku, miał być odpowiedzią na brak klasowego ofensywnego pomocnika środka pola. Od początku czarował grą, jako jedyny ze wszystkich bohaterów tego artykułu wniósł do gry w Manchesterze prawdziwie brazylijski pierwiastek wirtuozerii.

Niestety, z roku na rok było tylko gorzej. Coraz bardziej leniwy i… coraz grubszy Anderson po paru latach w klubie nikogo już nie zachwycał. Ostatnią szansę od klubu dostał, kiedy David Moyes wypożyczył go do Fiorentiny. Tam jednak zagrał tylko siedem spotkań, następnie był kolejnym piłkarzem, którego dosięgła wielka czystka Louisa van Gaala i powędrował do Internacionalu Porto Alegre. Miał być piłkarzem klasy światowej, w 2008 roku zgarnął nagrodę „Golden Boy” dla najlepszego młodego piłkarza Europy magazynu „Tuttosport”. Skończyło się z maską tlenową na twarzy po kilkudziesięciu minutach gry w nowym klubie.

https://twitter.com/BreatheSport/status/624219931047886850

Ciągle pada!

Najwięksi Brazylijczycy w historii nie grali w Premier League. Wyłączając tych, którzy nigdy nie zagrali na Starym Kontynencie, Canarinhos robili karierę we wszystkich najmocniejszych ligach Europy, ale nie w Anglii. Hiszpania? Ronaldinho. Włochy? Ronaldo. Niemcy? Elber. Francja? Juninho. Przykłady można mnożyć dziesiątkami, jednak nie znajdziemy praktycznie żadnego, który swoją grą na Wyspach chociaż zbliżył się do poziomu wymienionych wyżej oraz wielu, wielu innych. W samej Premier League zaś wśród klubów, w których wielkiej kariery nie zrobili gracze z kraju Samby, prym wiedzie Manchester. Co na to wpływa?

Romario, Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho – wszyscy grali wielką piłkę w Barcelonie (fot. dantri4.vcmedia.vn)
Romario, Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho – wszyscy grali wielką piłkę w Barcelonie (fot. dantri4.vcmedia.vn)

Prócz miliona przyczyn pobocznych należy skupić się na trzech głównych. Pierwsza to psychika samych zawodników. Tajemnicą poliszynela jest, że Brazylijczycy kochają zabawę bardziej niż dyscyplinę i treningi podczas zimnej, deszczowej nocy w Stoke w pocie czoła. A w United wszyscy trafili na człowieka, który jakąkolwiek niesubordynację jeszcze parę lat temu zwykł traktować legendarną już suszarką. Nie było w Manchesterze gry za nazwisko – obijasz się na treningach, to siedzisz na ławie. Ponadto samo miasto w porównaniu na przykład do Londynu jest całkiem niewielkie, toteż każde wyjście do klubu jest gwarancją bycia na czołówkach gazet sportowych, w stolicy jest to zaś „tylko” możliwość.

Druga i trzecia przyczyna są ze sobą bezpośrednio powiązane. Mowa o kontuzjach i… pogodzie. Ciekawa rzecz, jeśli chodzi o drugi czynnik – miasto jest jednym z najbardziej deszczowych w całej Anglii. Brazylijczycy, którzy w zdecydowanej większości pierwsze treningi odbywali z kolegami na upalnych plażach i rozgrzanych ulicach, nie mają w zwyczaju znosić podobnych warunków. W Londynie na przykład pogoda jest o wiele łagodniejsza, pada rzadziej i nie jest tak wilgotno. W 2008 roku Kleberson powiedział w wywiadzie: – Najtrudniejszą rzeczą dla Brazylijczyka jest przystosowanie się do życia w mieście, cały czas pada, zatem prawie w ogóle nie widujesz słońca. Tak radykalna zmiana klimatu nie jest dobra dla organizmu, który reaguje większym zmęczeniem i kontuzjami; tylko najsilniejsze jendostki są w stanie się temu sprzeciwić. Włochy czy Hiszpania to zupełnie inny klimat, w którym dominuje słońce – jest to jeden z ważniejszych powodów, dla których właśnie tam a nie w Chelsea czy Liverpoolu grali kiedykolwiek Rivaldo, Romario czy Cafu. Jak sądzicie, jak poradzi sobie w United Andreas Perreira?

Poprzedni odcinek Throwback Thursday, poświęcony legendzie Roba Rensenbrinka, znajdziecie tutaj.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze