W tożsamość meczów Serie A rozgrywanych o 12:30 na zawsze wpisała się senna atmosfera i niezbyt wysoki poziom. To zazwyczaj idealne spotkanie, by podleczyć kaca po sobotniej imprezie. Z kuchni dobiegają odgłosy ubijania kotletów, zza okna przebija się słońce, a ty przebudzasz się średnio dwa–trzy razy w ciągu 90 minut, kiedy akurat głos podniesie komentator. Ale dzisiaj Torino z Romą zaserwowały nam widowisko, które z pełnym przekonaniem możemy określić mianem meczu kolejki. Głównie za sprawą kilku postaci.
Na Stadio Olimpico di Torino 3:1 zasłużenie wygrali gospodarze, którzy prezentowali się lepiej i wypunktowali słabą dzisiaj (w całym sezonie także) defensywę „Giallorosich”. Ale sam przebieg pojedynku sprawił, że nie było to zwykłe spotkanie. Mecz „zrobiło” czterech piłkarzy mających na murawie różne zadania. Zacznijmy więc od przedstawienia głównych aktorów wczesnopopołudniowego spektaklu.
Andrea Belotti – młody, utalentowany napastnik Torino, który w tym sezonie świetnie się spisuje i aspiruje do gry w „Squadra Azzurra”. Jeśli ktoś na co dzień nie ogląda Serie A, warto sobie to nazwisko zanotować, bo 22-latek w zespole z Turynu długo nie pogra.
Wojciech Szczęsny – nie trzeba go nikomu w Polsce przedstawiać. Ostatnie występy w Romie nie były szczególnie udane, więc pozycja Wojtka nie jest już tak mocna jak przed rokiem.
Edin Dżeko – rzymski nieudacznik wyszydzany przez kibiców własnego klubu. Bohater 80% memów o włoskiej Serie A. Słynie z tego, że nie potrafi wpakować piłki do pustej bramki z 5 metrów. Jednak początek tego sezonu udany – cztery gole i trzy asysty w pięciu meczach kazały wierzyć, że jego zła karta w końcu się odwróciła.
Francesco Totti – pozostając w metaforze aktorskiej, Janusz Gajos włoskiej ligi. Warto dodać, że przed meczem miał na swoim koncie 249 goli strzelonych w Serie A, a we wtorek skończy 40 lat.
Monolog Belottiego
Pierwsze 15 minut należało do Anderi Belottiego, który zawładnął murawą na Stadio Olimpico di Torino niczym wybitny aktor deskami w Teatrze Narodowym. Młody Włoch oddał kilka strzałów na bramkę Wojciecha Szczęsnego, ale pokonał go dopiero(?) w 8. minucie spotkania. Potem odegrał swoją charakterystyczną cieszynkę „Gallo”, którą powtarzać będzie regularnie na boiskach Serie A. W końcu na pytanie, czy jego celem minimum jest 15 goli w sezonie, odpowiedział, że nie ma sensu stawiać sobie konkretnych celów, bo wierzy, że wszystkie może spokojnie przekroczyć. I faktycznie coś w tym jest. Po pierwszych minutach spotkania wydawało się, że Torino zmiecie rywala, ale wtedy do głosu doszedł pewien specyficzny duet.
Rzymski Flip i superbohater Szczęsny
Roma otrząsnęła się i ruszyła do ataków, które raz po raz marnował Edin Dżeko. Jak widać, Bośniak w meczach przeciwko rywalom lepszym niż Crotone czy Palermo nie potrafi już strzelać. Ileż on dostał wyśmienitych podań w tym meczu?! Ile razy zabrakło jedynie sprytnego dostawienia nogi, by pokonać Joe Harta?! Weźmy na przykład poniższą sytuację jeszcze z pierwszej połowy spotkania. Taką okazję wykorzystałoby 90% napastników na czele z Maciejem Korzymem i Jose Kantem. Jednak Dżeko, mimo wsparcia ze strony Luciano Spallettiego i kolegów z drużyny, usilnie stara się, by w Rzymie określano go mianem „Bośniackiego Daniela Sikorskiego”. Ratują go gole strzelane w meczach ze słabeuszami.
https://twitter.com/marsimonelli/status/779994758500540417
Scenariusz tego spotkania w wykonaniu gości był prosty. Z przodu nieudacznik Dżeko, a z tyłu superbohater Szczęsny. Sprytny filmowy motyw, w którym jeden kumpel co i rusz wpada w bagno, a drugi go z tego wyciąga. W pierwszej połowie Torino miało kilka sytuacji, by „zabić” ten mecz, ale za każdym razem świetnie bronił Wojciech Szczęsny, pokazując, że jego refleks jest godny najlepszych bramkarzy świata. W drugiej połowie skapitulował dwukrotnie, ale strzał z 11 metrów Iago Falque wyczuł, zabrakło kilku centymetrów do obrony, a przy drugim strzale nie miał szans z powodu rykoszetu. Jeśli komuś rzymianie mogą zawdzięczać to, że: 1) tak długo byli w grze w tym spotkaniu, 2) nie przegrali w granicach 1:5, to właśnie polskiemu bramkarzowi. To cieszy, bo sporo było zarzutów wobec jego ostatniej dyspozycji.
Gościnny występ Tottiego
Włoch wszedł w 46. minucie, ale nie zmienił losów meczu. Jednak i tak dzisiejszy pojedynek zapamięta do końca życia. W 55. minucie pewnie wykorzystał rzut karny, po raz 250 trafiając we włoskiej Serie A. Wydarzyło się to w przededniu jego 40. urodzin. W klasyfikacji strzelów zajmuje 2. miejsce i na takowym najprawdopodobniej pozostanie, bo Silvio Pioli (274 gole) pewnie nie wyprzedzi. To jednak nie ma znaczenia, bo „Il Capitano” i tak zostanie największą legendą calcio. A dzisiejsze spotkanie było jedną z ostatnich okazji, by oglądać włoskiego mistrza. To było świetne 90 minut i cieszymy się, że akurat wczorajszego wieczoru nie spożywaliśmy alko… soku pomarańczowego, bo to spotkanie należało oglądać na trzeźwo.