Spotkania czternastej z jedenastą drużyną w ligowej tabeli rzadko kiedy elektryzują piłkarskie środowisko. Inaczej sprawa wygląda, jeśli akurat na tych pozycjach znajdują się zespoły Chelsea i Evertonu, których mecze niemal zawsze są gwarantem dobrego widowiska. Nie inaczej było w sobotnie popołudnie. Po prawdziwym i trzymającym do końca w niepewności thrillerze „The Blues” zremisowali z „The Toffees” 3:3. Postać dnia? Bez wątpienia John Terry.
Guus Hiddink postanowił tym razem dać odpocząć Oscarowi, który rozpoczął ten mecz na ławce rezerwowych. Roberto Martinez z kolei wysłał do boju tę samą jedenastkę, która w środę wybiegła na Etihad Stadium w zremisowanym starciu z Manchester City.
W pierwszej połowie na pewno nie można było narzekać na tempo spotkania. Piłka co rusz przenosiła się z jednej strony boiska na drugą. Niestety nie przekładało się to na dogodne sytuacje do zdobycia bramki. Thibaut Courtois i jego vis a vis Tim Howard tylko raz zmuszeni zostali do zaprezentowania swoich nieprzeciętnych umiejętności. Najpierw Howard zatrzymał strzał Williana, który w 17. minucie stanął z nim oko w oko, a w samej końcówce Courtois wybronił kąśliwy strzał Kevina Mirallasa.
Na wyróżnienie zasługiwały formacje obronne obu zespołów, które dość szybko neutralizowały pojawiające się zagrożenie. Ci, którzy liczyli na pojedynek strzelecki niesamowitego w tym sezonie Romelu Lukaku z powracającym do wysokiej formy Diego Costą, musieli uzbroić się w cierpliwość.
Bardzo dobre zawody rozgrywał Kurt Zouma, który, wiele na to wskazuje, może stać się podstawowym stoperem „The Blues” na długie lata.
https://twitter.com/filipmfn/status/688380098102321152
Można było odnieść wrażenie, że z szatni na drugą połowę wyszedł tylko jeden zespół. Gracze z niebieskiej części Liverpoolu w jedenaście minut sprawili, że drużyna gospodarzy znalazła się na deskach. Najpierw w 50. minucie akcję trójki Lukaku – Barkley – Baines wykończył… John Terry.
https://twitter.com/BPLZone/status/688392555424313344
Obrońca Chelsea tym samym przechodzi do niechlubnej historii swojego klubu.
https://twitter.com/Squawka/status/688393317739016192
Parę minut później w słupek trafił Ross Barkley, jednak po chwili mający sporo miejsca w polu karnym Kevin Mirallas umieścił piłkę w siatce obok bezradnego Courtois. 56. minuta i 2:0 dla Evertonu. Po takim początku trudno było spodziewać się, że trafiona dwukrotnie Chelsea podniesie się i nawiąże walkę z „The Toffees”.
Trudno więc racjonalnie wytłumaczyć, co stało się na Stamford Bridge w przeciągu kolejnych dziesięciu minut. Grająca do tej pory bezbłędnie defensywa Evertonu w końcu pękła. W 54. minucie fatalny błąd popełnili do spółki Phil Jagielka i Tim Howard. Braki w komunikacji obnażył nie kto inny tylko sam Diego Costa.
https://twitter.com/Mourinholic/status/688396067893841920
Nie minęły dwie minuty, a Hiszpan ponownie wpisał się na listę strzelców. Tym razem wykorzystał świetną asystę Cesca Fabregasa.
https://twitter.com/photosofootball/status/688396930083336192
Na kwadrans przed końcem przed szansą na drugą bramkę w meczu stanął Mirallas, jednak przegrał pojedynek sam na sam ze świetnie interweniującym Courtois. Tempo spotkania było na takim poziomie, że trudów nie wytrzymał Diego Costa, który z grymasem bólu na twarzy opuścił plac gry na dziesięć minut przed końcem.
Ten mecz nie mógł jednak zakończyć się w normalny sposób. Chelsea atakowała, cisnęła, jednak bramkę zdobyli ponownie goście. Dośrodkowanie rezerwowego Deulofeu wykończył inny zmiennik – Ramiro Mori. Chyba tylko nieliczni mogli sądzić, że Chelsea zdoła po raz kolejny w tym meczu się podnieść.
Od czego jednak w takich chwilach jest kapitan? Największy pechowiec dzisiejszego dnia po raz kolejny uchronił swój zespół od porażki. Jak to ma w zwyczaju, gdy jego zespół przegrywa, znalazł się w polu karnym rywala i strzałem głową ekwilibrystycznym strzałem piętą zaskoczył Howarda.
https://twitter.com/igolpl/status/688405642294521856
Inna sprawa, że ta bramka nie powinna być uznana, ponieważ Anglik był na spalonym.
Ostatnio w BPL bardzo popularnym rezultatem jest 3:3. Komentujący środowy mecz Liverpool – Arsenal Andrzej Twarowski powiedział, że był to jak do tej pory mecz sezonu. Kto by przypuszczał, że weryfikacja jego poglądu nadejdzie tak szybko.