Symbol przegranych wraca na Bułgarską, tylko że w innych barwach


Łukasz Trałka ponownie wybiegnie na murawę przy Bułgarskiej. Tym razem wystąpi w barwach Warty Poznań

20 września 2020 Symbol przegranych wraca na Bułgarską, tylko że w innych barwach
Damian Kościesza / PressFocus

Łukasz Trałka przez wielu kibiców jest kojarzony przede wszystkim z poznańskim Lechem. I słusznie, gdyż przy Bułgarskiej spędził siedem lat. Przeżył mistrzostwo i liczne kryzysy. Nigdy jednak nie udało mu się rozkochać kibiców jak choćby Jasmin Burić. Zawsze był kojarzony z pokoleniem, któremu brakowało genu zwycięstwa. Powodowało to, że pomimo bycia ważną postacią Łukasz Trałka był głównym winnym słabej gry „Kolejorza”.


Udostępnij na Udostępnij na

W 2019 roku przy Bułgarskiej zdecydowano się przeczyścić szatnię. Pierwszym do wywalenia był oczywiście Łukasz Trałka. Tak zakończył się związek pomocnika z Lechem. Czy udany, na to pytanie muszą sobie odpowiedzieć obie strony. Faktem jest, że w niebieskiej koszulce wystąpił on aż 274 razy. Stał się niejako symbolem „Kolejorza”, dla wielu symbolem przegranego „Kolejorza”.

Winny, wiecznie winny

Podczas siedmioletniej przygody z poznańskim Lechem Łukasz Trałka zdobył mistrzostwo Polski oraz dwa Superpuchary Polski. Przez wielu był jednak postrzegany jako trudny charakter, który dzielił szatnię i zwalniał trenerów. Tak, dobrze przeczytaliście, wielu twierdzi, że to właśnie on zwolnił Nenada Bjelicę i Adama Nawałkę. Teorie spiskowe, które zostały wymyślone, ale jak wiadomo, przekonanie i uprzedzenie do defensywnego pomocnika pozostało.

– Krążą historie, że zwolniłem Bjelicę i Nawałkę, a prawda jest zupełnie inna. Miałem z nimi świetne relacje, a kontakt utrzymujemy do dziś. Widząc takie teorie, czuję się, jakbym czytał Harry’ego Pottera – dementował plotki o rzekomym zwolnieniu trenerów Łukasz Trałka.

Przez pewien czas był też kapitanem „Dumy Wielkopolski”. Tym formalnym i nieformalnym. Pamiętać należy przecież okres, w którym Ivan Djurdjević rotował opaską kapitańską. Trochę dziwne przekonanie, ale chodziło o to, aby każdy piłkarz brał na siebie ciężar i miał się czuć wyjątkowy. Ostatecznie i tak winny zawsze był Łukasz Trałka, który przewodził w trochę nijakiej szatni „Kolejorza”. Zanim jednak przyszedł Ivan Djurdjević, był Nenad Bjelica. Co ciekawe, to właśnie on pozbawił rzeszowianina opaski.

Trudno jednak się gra, gdy wciąż jesteś postrzegany jako winny. Wieczne pretensje od kibiców, zazwyczaj nieuzasadnione, ale tak się już przyjęło. Mamy kłopoty – wina Trałki, a to tylko defensywny pomocnik, który starał się jak najlepiej wykonywać swoją robotę. Kibice są jednak czasami niewdzięczni.

– Trzeba być w Lechu trochę czasu, by kibice utożsamiali klub z tobą i na odwrót. Po siedmiu latach nie chcę nikomu słodzić i się przypodobać, ale ja poczułem ten zespół. To był mój Lech. Nie mogę powiedzieć, że czuję to co wychowankowie, ale spędziłem w Poznaniu tyle czasu i zagrałem tyle meczów, że czuję się lechitą. Zawsze jest fajnie, gdy wygrywasz, tylko niestety porażki też się zdarzają. A ja nigdy w życiu nie uchylałem się od odpowiedzialności. I może to dlatego jak strzelaliśmy mało bramek, to była moja wina, jak traciliśmy – też moja. Jak ktoś się przewrócił na korytarzu, to przeze mnie, jak ktoś był brudny, to słabo wyprałem. Przyjąłem to i odciąłem się od świata mediów – opowiadał w szczerym wywiadzie dla portalu Weszło.

Na kłopoty – zawsze Łukasz Trałka

Przez siedem lat spotkał kilku trenerów. Mieli różne filozofie, mniej lub bardziej znane nazwiska, ale łączyło ich jedno. Gdy pojawiały się kłopoty, zawsze stawiali na Łukasza Trałkę. Pomimo lekkiego niezadowolenia kibiców to Łukasz Trałka był ostoją środka pola „Kolejorza”, a był przecież pierwszym do wywalenia. Było w nim coś takiego, że szkoleniowcy zawsze w niego wierzyli, za to fani nie za bardzo. Oddać mu jednak trzeba, że na boisku zawsze się starał.

Życie piłkarza w Poznaniu nie jest łatwe. Ciągła obserwacja i ciekawość kibiców nie zna granic. Przekonał się o tym choćby Darko Jevtić, który wstawił zdjęcie z wycieczki do Berlina po przegranym meczu. W mediach zrobiło się od razu głośno o tej sprawie, a sympatycy „Kolejorza” wytykali Szwajcarowi, że nie ma mentalności lechity. Łukasz Trałka także nie jest lechitą z krwi i kości, jednak jak sam powtarza, utożsamia się z tym klubem.

Główne zadanie defensywnego pomocnika? Przecinać podania oraz ubezpieczać obrońców. Z takiej roli genialnie wywiązywał się Łukasz Trałka i to przez lata. Na dodatek dokładał do tego ważne bramki jak choćby tę z Gandzasarem Kapan w I rundzie kwalifikacji do Ligi Europy. Gdy Lech grał słabo i pachniało katastrofą, w 95. minucie przy wrzutce pojawia się Łukasz Trałka, który kieruje piłkę do siatki. Pod względem sportowym obecny piłkarz Warty był niezastąpiony.

Ikona porażek

To, że Łukasz Trałka był postrzegany przez kibiców jako zawodnik, który psuje atmosferę, już wiemy, ale w sumie dlaczego? Jest kilka składowych. Po raz pierwszy nagrabił sobie u kibiców w 2016 roku przed finałem Pucharu Polski z Legią Warszawa. Nie jest tajemnicą, że pojedynki ze stołeczną drużyną wywołują niesamowite emocje w Poznaniu, dlatego poznańscy kibice chcieli zagrzać piłkarzy do boju. W tym samym momencie filmik z wnętrza autokaru kręcił Nicki Bille Nielsen, który później go opublikował. W pewnym momencie słychać komentarz Łukasza Trałki: „Nie bij w ten autokar, pało jedna”. Kibice poczuli się urażeni i odczuli to jako brak szacunku. Krótko mówiąc, afera gotowa.

– To była sytuacja, która zaskoczyła. Chyba nie było środka na to, by z tego wybrnąć. Podszedłem wtedy do kibiców do kotła, wziąłem mikrofon i przeprosiłem. Wiedziałem, że tak trzeba – odpowiadał zapytany o wspomnianą aferę.

Człowiek z genem porażki to jedno z określeń poznańskich kibiców na Łukasza Trałkę. Musimy sobie uświadomić pewną rzecz. W Poznaniu parcie na sukcesy i trofea jest ogromne. Prezesi mogą mówić, co chcą, lecz fani oczekują jednego – zwycięstw. Podczas ery Trałki Lech przegrał trzy finały Pucharu Polski z rzędu. Dwa z Legią oraz jeden z Arką, który powinien paść łupem „Kolejorza”. Przez cały mecz „Poznańska Lokomotywa” kontrolowała spotkanie. Niestety nie udało się udowodnić przewagi wynikiem, więc doszło do dogrywki. To właśnie wtedy Lech się rozsypał i przegrał ze słabą Arką. Warto odnotować, że bramkę kontaktową dla Lecha zdobył Łukasz Trałka.

– Były momenty fajne, w których coś wygraliśmy, były takie, w których wiele przegraliśmy. Nie mogę teraz powiedzieć, że mogłem lepiej podać, lepiej obronić. W danym momencie na tyle mnie było stać. Ale nikt mi nie może powiedzieć, że Trałka nie walczył. Każdy trener mógł mnie posadzić, ściągnąć lepszą „szóstkę”, ale obojętnie kto by nie przyszedł i jaki trener by nie był, ja zawsze grałem. Nie znam trenera, który grałby słabszym zawodnikiem – Trałka przekonywał, że podczas pobytu na boisku wykonywał swoją pracę bardzo dobrze.

Później przyszedł jeszcze ten feralny sezon, w którym zwolniono Nenada Bjelicę dwie kolejki przed końcem sezonu. Przypominamy, że po 30. kolejce Lech był głównym faworytem do tytułu, a według niektórych miał nawet autostradę. Niestety wpadł w jakieś niewyobrażalne kłopoty i nawet na autostradzie się zatrzymał. Emocje wzięły wtedy górę i kibice przerwali ostatni mecz sezonu z Legią Warszawa. Ironicznie poznańscy kibice mówili: Z Trałką to my nic nie osiągniemy. Stąd się wziął tak zwany gen porażki.

Talizman zwycięstw Warty

Życie nie kończy się na Lechu. W końcu przyszła ta chwila, gdy trzeba było się pożegnać. On sam mówił, że chętnie by wyjechał za granicę, a w mediach pojawiały się tak egzotyczne kierunki jak Zjednoczone Emiraty Arabskie. Bardzo głośno mówiło się też o wzmocnieniu Stali Rzeszów lub Widzewa Łódź. Skończyło się na Warcie Poznań, zatem Łukasz Trałka pozostał w Poznaniu. Wpływ miały na to przede wszystkim sprawy rodzinne i biznesowe. Dlatego Łukasz Trałka wybrał spokojną Wartę. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę dla obu stron.

– Chciałbym za granicą pograć. Ale nie wiadomo, zależy od oferty. Nie jest tak, że mam siedem propozycji na stole i sobie wybieram: tam sobie polecę, tam kawkę wypijętak w czerwcu poprzedniego roku wypowiadał się o swojej przyszłości.

„Zieloni” poprzedni sezon rozpoczynali bez większych ambicji. Mieli zamiar walczyć o spokojny byt na zapleczu PKO Ekstraklasy. Rzeczywistość pozwoliła na walkę o awans. Ostatecznie udało się wywalczyć historyczny i sensacyjny awans. Dużą cegiełkę dołożył do niego rzecz jasna Łukasz Trałka. W rozgrywkach rozegrał 30 meczów, strzelając przy tym jedną bramkę. Razem z Mateuszem Kupczakiem stworzył najprawdopodobniej najlepszy środek pola w Fortuna 1. Lidze.

Człowiek renesansu

Czym się cechowały wybitne jednostki w epoce renesansu? Tym, że były bardzo wszechstronne i radziły sobie na kilku płaszczyznach życia codziennego. W obecnych czasach próżno szukać takich ludzi. Dlatego są oni tak wyjątkowi i często nierozumiani przez resztę społeczeństwa.

Łukasz Trałka to oczywiście piłkarz i najbardziej go z tym kojarzymy, lecz miał też okres, w którym był redaktorem, a nawet miał swój program. Mowa tutaj o Kanale Sportowym i magazynie PKO Ekstraklasy „LigaPL”. Czas pokazał, że sam się w niej znalazł. Prowadzi też swój interes w Poznaniu, który ma go zabezpieczyć po zakończeniu kariery, czyli po prostu na niego zarabiać.

Sam fakt, że pomyślał o swojej przyszłości, jest rzeczą niespotykaną. Często się przecież zdarza, że piłkarz myśli tylko o tym, co ma tu i teraz. Po zakończeniu kariery nagle budzi się z ręką w nocniku. Na dodatek zawodnik Warty jest po prostu ojcem dwóch synów. To właśnie jeden z powodów, dla którego wybrał właśnie „Zielonych.

– Jak żyjesz szeroko i wydajesz po naście tysięcy, będzie ci cholernie trudno zejść na dwa, trzy. To jest okrutny przeskok. Jak wydajesz teraz siedem i po karierze będziesz miał tylko cztery, jeszcze w miarę przejdziesz i się dopasujesz. Byli piłkarze szukają okazji, żeby dorobić, a często kończy się to fatalnie – Trałka tłumaczył, że bardzo ważne jest myślenie o piłkarskiej emeryturze.

Czas na spotkanie z dawnymi demonami

W Poznaniu spędził szmat czasu. Łącznie już osiem lat. Przechodził chwile triumfu i sukcesu, ale też takie, które chce jak najszybciej wymazać z pamięci. Wraca do swojego domu, gdzie przeżył wiele lat, choć nie był ulubieńcem fanów. Czasami wręcz miał z nimi nie po drodze. Derby Poznania jednak to mecz przyjaźni, pokazali to obydwaj trenerzy, którzy spotkali się na jednej konferencji. Czemu więc Łukasz Trałka w zielonej koszulce ma nie pokazać, że umie poprowadzić zespół do zwycięstwa. Z Lechem się to nie udało, może z Wartą się uda.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze