Jest źle. Jest gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Kolejni zawodnicy w trakcie meczów siadają na murawie, zgłaszając poważne kontuzje. Co istotne, niewywołane przez rywali. Po prostu z przemęczenia. Organizmy graczy mówią STOP. Mają dość. Nie dają rady. Dość nie mają jednak piłkarskie federacje. Przede wszystkim pieniędzy, bo zapychanie spuchniętego do granic możliwości terminarza ma wyłącznie na celu robienie kasy. Zdrowie zawodników przestało się liczyć.
Temat zbyt intensywnego terminarza powraca na tapet w każdym sezonie. O zmiany apelują menedżerowie oraz zawodnicy, ostrzegając, że gracze są za bardzo eksploatowani. Bez skutku, bo zamiast odchudzenia spuchniętego do granic możliwości kalendarza przykładowo UEFA wprowadziła „kapitalny” twór w postaci Ligi Narodów. Rozgrywek totalnie zbędnych i stworzonych pod płaszczykiem potrzeby gry o stawkę zamiast meczów towarzyskich.
Czy w takim razie definitywnie zrezygnowano ze sparingów na poziomie europejskich reprezentacji narodowych? Nie, są dalej, w obecnym sezonie więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał. Niż ktokolwiek by chciał. Patologia trwa w najlepsze, a wszystko po to, by na konto UEFA wpłynęło jeszcze więcej pieniążków. Banknotów, które już dawno przesłoniły federacji wszystkie wartości.
Plaga kontuzji efektem działań łasych na kasę federacji
Źródeł obecnej plagi kontuzji można doszukiwać się w poprzednim sezonie. Zawieszenie kampanii, długa przerwa spowodowały, że na kolejny rok przełożono mistrzostwa Europy. Okres przygotowawczy skrócono do minimum. Obecny sezon ligowy również jest krótszy, bo wszystko ma na celu zakończenie rozgrywek o czasie, by zorganizować Euro.
Jesteśmy tylko marionetkami w tych wszystkich nowych wymysłach FIFA i UEFA.Toni Kroos
To byłoby jeszcze do zaakceptowania, gdyby w niesamowicie spuchnięty kalendarz UEFA nie wepchnęła licznych terminów reprezentacyjnych. A wepchnęła, i to z rozmachem. Prawie co miesiąc oprócz meczów Ligi Narodów możemy „pasjonować się” spotkaniami towarzyskimi. W praktyce w czasie dwutygodniowej przerwy na kadrę reprezentacje rozgrywają więc trzy spotkania.
Klubowi trenerzy dostają szewskiej pasji. Nie bez przyczyny, bo selekcjoner też człowiek, chce wygrywać, a nawet musi. Stawia więc na najlepszych graczy, którzy w kadrze są dodatkowo eksploatowani. Kończy się to tylko w jeden możliwy sposób, kontuzją. Obecnie to wręcz prawdziwa plaga. Widok graczy, którzy w trakcie meczów siadają na murawie, zgłaszając poważne kontuzje, stał się smutną codziennością. Co istotne, to najczęściej urazy niewywołane przez rywali. Spowodowane po prostu przemęczeniem. Organizmy graczy mówią STOP. Mają dość. Nie dają rady. Dość nie mają jednak piłkarskie federacje, bo nie tylko UEFA igra ze zdrowiem zawodników. Łasych na kasę w futbolu nie brakuje.
Another defensive injury for Liverpool as Trent Alexander-Arnold is forced off 🤕#MCILIV pic.twitter.com/AhGonvVQHw
— GOAL (@goal) November 8, 2020
Według danych portalu The Athletic z 23 października liczba kontuzji w Premier League wzrosła o 42% względem analogicznego okresu w poprzednim sezonie. Zawodnicy klubów angielskiej ekstraklasy odnieśli ponadto aż 78 (!) kontuzji mięśniowych. To urazy najczęściej wywołane właśnie przemęczeniem.
Statystyki pokazują skalę problemu, ale głucha na wołanie menedżerów jest angielska federacja oraz władze Premier League. W przeciwieństwie do innych krajów w angielskiej ekstraklasie trenerzy w trakcie spotkań mogą dokonać tylko trzech zmian. Dlaczego? Bo tak. Jeszcze większym absurdem na angielskim podwórku jest jednak nierzadko wyznaczanie ligowych spotkań drużyn walczących w Lidze Mistrzów na sobotę na godzinę 12:30 (czasu brytyjskiego). Tu już nawet nie ma się co śmiać, pozostaje płakać.
STOP traktowaniu piłkarzy jak marionetki
Odpowiedzią na powyższy absurd są m.in. wspólne działania Liverpoolu i Manchesteru United. Oba kluby mają dzielić koszty wynajęcia prywatnego samolotu, który szybciej będzie przetransportowywał graczy z powrotem do Anglii po wyjazdowych spotkaniach Ligi Mistrzów. Wszystko po to, by wydłużyć czas na regenerację zawodników przed kolejnym ligowym meczem.
Choć to taśma izolacyjna na pękającą ścianę, to dopóki łase na pieniądze federacje nie pójdą po rozum do głowy, musi wystarczyć. A niebezpieczny precedens już został przecież ustanowiony. W poprzednim sezonie Liverpool musiał zagrać dwa mecze w dwa dni. Wszystko dlatego, że władze English Football League, podmiotu odpowiedzialnego za Puchar Ligi Angielskiej, oświadczyły, że nie chcą dopuścić do złamania integralności rozgrywek. Śmiech na sali. Tym bardziej że renomę Pucharu Ligi Angielskiej można porównywać do Ligi Narodów.
Manchester City’s Nathan Ake exits Netherlands’ game against Spain with an apparent hamstring injury pic.twitter.com/GEqIrgNDtT
— B/R Football (@brfootball) November 11, 2020
Decyzja EFL to jednak świetny przykład pokazujący, jak daleko w dupie piłkarskie federacje mają kluby i zawodników. Przekaz jest prosty. Macie siedzieć cicho i grać. Nawet jeśli rozgrywki to w rzeczywistości batalia o „złote kalesony”. Czara goryczy już jednak dawno się przelała, a zawodnicy oraz trenerzy mówią jednym głosem.
– Jesteśmy tylko marionetkami w tych wszystkich nowych wymysłach FIFA i UEFA. Nikt nie pyta nas o zdanie. Nie występowalibyśmy w Lidze Narodów. Tak samo jak w Superpucharze Hiszpanii rozgrywanym w Arabii Saudyjskiej czy klubowych mistrzostwach świata z udziałem 20 drużyn lub więcej. Te rozgrywki powstają po to, by wyssać wszystkie możliwe finanse – mówił w podcaście „Einfach mal Luppen” Toni Kroos.
Trudno nie podpisać się pod słowami niemieckiego zawodnika. Federacje traktują graczy niczym dojną krowę. Problem w tym, że krowa jest już bliska zejścia z tego świata. Przy takim tempie przestanie też niebawem dawać odpowiedniej jakości mleko. Kariery zawodników znacznie się skrócą, a prawie każdy piłkarz buty na kołku zawiesi nie z powodu własnej decyzji, lecz z racji poważnego urazu. Najwyższa pora więc powiedzieć STOP federacjom wyzyskującym graczy.