Statystycznie rzecz biorąc: „Kiedy majster, panie Wenger?”


Tytuł mistrza Anglii – marzenie każdego kibica „Kanonierów” od czasu słynnego sezonu 2003/2004. Marzenie, przerodzone w obsesję, które stało się obiektem drwin i szyderstw ze strony sympatyków rywalizujących drużyn. Jest to bowiem następstwo wielkich aspiracji klubu, które gdy wydaje się, że są bliskie spełnienia – kończą się zazwyczaj na przeklętym czwartym miejscu. Wielu zadaje sobie zatem pytanie: Kiedy skończy się ten koszmar? W końcu każda seria ma kiedyś swój koniec. Sprawdźmy, czy statystyczne spojrzenie na temat pozwoli zwolennikom klubu na odrobinę nadziei.


Udostępnij na Udostępnij na

Kiedy myślimy o Arsenalu, to mamy przed oczami zespół grający widowiskową i odważną piłkę, który będąc w swojej optymalnej formie, potrafi się przeciwstawić największym potęgom futbolu. Nie przez przypadek mówi się o nim „Mała Barcelona”. Jest w tym dużo prawdy, bo trudno się nie zgodzić z tym, iż reprezentant północnej części Londynu ma w sobie sporą namiastkę hiszpańskiego temperamentu.

W teorii brzmi to wszytko aż nazbyt pięknie, dlatego czas dosypać kilka ziaren goryczy. Wystarczy się zastanowić nad tym, do czego ta atrakcyjna dla oka gra ma dążyć. Hmm… Na pewno chodzi o zdobywanie trofeów, zgadza się? Dokładnie tak. Na wstępie jednak należy napisać, że nie mówimy tutaj o klubie, dla którego jeden puchar więcej czy mniej nie ma znaczenia. Mówimy tu o 13-krotnym mistrzu kraju – trzeciej pod tym względem drużynie w Anglii.

Wiemy więc już, że umiejętność rywalizacji o najwyższe cele jest zapisana w londyńskiej ekipie w najgłębszych zakamarkach DNA. Najwyższy czas na przybliżenie dat ostatnich triumfów. Dla ułatwienia odbioru weźmiemy pod uwagę jedynie XXI wiek. 2001/2002 oraz 2003/2004 – oto ostatnie dwa triumfy klubu w rozgrywkach Premier League. Bliższy z nich śmiało można nazwać wyjątkowym, nie była to bowiem zwyczajna wygrana – „The Gunners” przebrnęli przez 38 meczów bez ani jednej porażki (mianem „The Invicebles”, bo tak określa się taki wyczyn, mogą pochwalić się tylko dwa zespoły: Arsenal oraz Preston North End). Taki wyczyn musiał zostawić w kibicach poczucie siły i zwiększenie chrapki na kolejne sukcesy. No i zostawił… Na 12 lat.

Tak, tak – z perspektywy kibiców Liverpoolu 12 wiosen to jak rzut beretem (dla przypomnienia – „The Reds” czekają na te trofeum od 1990 roku). Sympatycy tego klubu mogą śmiało prowadzić wykłady „Jak czekać na mistrzostwo kraju i nie oszaleć”. To jest jednak zupełnie inna sytuacja, nijak mająca się do stanu klubu z Emirates Stadium.

Patrick Vieira, Robert Pires, Denis Bergkamp czy w końcu Thierry Henry już nigdy nie powtórzyli swojego sukcesu, a czas mijał nieubłaganie. Arsene Wenger, utrzymując swoją filozofię, z roku na rok uzupełniał kadrę o nowych zawodników mających zastąpić legendy. Tutaj jedynie napomknę o Robinie van Persiem oraz Fabregasie, piłkarzach godnych korony mistrzów Anglii, której ostatecznie się doczekali. Smutek dla sympatyków „Kanonierów” taki, że sukces osiągnęli za murami największych rywali – Manchesteru United i Chelsea.

Nowy/stary porządek

Dzisiejszy Arsenal zmaga się z zupełnie innym rodzajem przeciwników. Nie ma Chelsea, która okupuje środek tabeli. Nie ma Liverpoolu zmagającego się z ciągłą przebudową. Brakuje Manchesteru United, wciąż otrzepującego się po stracie sir Aleksa Fergusona.

Jest Manchester City. „Obywatele” mimo problemów z kontuzjami i lekkiej utraty stabilności po sensacyjnej wiadomości o roszadzie menedżerskiej, która będzie miała miejsce po obecnym sezonie, wciąż są stawiani przez wielu bukmacherów i ekspertów za drużynę, która zagra na nosie reszcie stawki.

Jest Tottenham, znienawidzony przez kibiców „The Gunners” klub, który dzięki rozważnej grze i stabilnej formie, systematycznie pnie się w górę.

No i na koniec obecny lider – Leicester. Team, który „łobuzuje” od samego początku w obecnej kampanii Premier League, a który rok temu jako beniaminek heroicznie walczył o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Jak do tej pory radzą sobie podopieczni francuskiego menedżera? Do niedawna całkiem nieźle. Po słabym początku zaczęli się dość regularnie wznosić ku wyższym lokatom, co zaowocowało dotarciem na sam szczyt. Tutaj odezwał się jednak najpoważniejszy z rywali Arsenalu – jego natura. Ekipa Wengera straciła formę, co przyczyniło się do serii czterech meczów bez zwycięstwa, czego następstwem był spadek na 4. miejsce w tabeli. „Kanonierzy” przerwali jednak pasmo niepowodzeń i w niedzielnym meczu wygrali z debiutującym w angielskiej ekstraklasie AFC Bournemouth. Na dzień obecny podopieczni Wengera zebrali 48 punktów, o pięć mniej od liderującego Leicesteru.

Deja vu? Wahania formy Arsenalu znowu powodują zakończenie rywalizacji o najwyższe laury? Zbyt wcześnie, żeby przytaczać takie osądy, tym bardziej że 3. lokata klubu przy jednocześnie małych odległościach punktowych między zespołami niczego nie wyklucza. Sympatycy mają jednak przed oczami scenariusze poprzednich kampanii, nie dziwota więc, że obawiają się powtórki z rozrywki.

Aktualna zdobycz punktowa Arsenalu (48 pkt) wypada dokładnie w średniej wszystkich innych zdobytych na tym samym etapie rozgrywek, licząc od tych z 2004/2005 (48 pkt). Co to oznacza? Ano to, że patrząc czysto statystycznie, nie zapowiada się, aby drużyna miała zakończyć sezon na lokacie wyższej niż numer dwa.

http://i63.tinypic.com/28k0lrl.png

Na szczęście jest dla niej światełko w tunelu. Nietrudno zauważyć ciemne chmury przelatujące nad całą Anglią. Świetnie je widać w czasie konfrontacji z reprezentantami innych krajów w Lidze Mistrzów, które odkrywają wszelkie braki i niedoskonałości, zarówno taktyczne, jak i jakościowe. Potwierdzają to mecze na lokalnych podwórkach, gdzie dawne „top four” straciło swoją „topowość”. Rzesza drużyn uważanych za słabsze naciska na czołówkę bardziej niż zwykle. Wraz z tym rośnie atrakcyjność i widowiskowość ligi, większy ścisk tworzy bowiem jeszcze większe emocje. Zwiększona intensywność nie przekłada się jednak pozytywnie na europejskie batalie.

Już teraz (po 25 kolejkach) widać mniejszą zdobycz punktową lidera. W porównaniu z poprzednim rokiem wynik spadł o sześć oczek. Przez ostatnie 12 lat liczba nie spadła poniżej 54. Co więcej, w kampanii z 2005/2006 Chelsea mogła się poszczycić wynikiem aż 66 punktów! Sama lokata „Lisów” w tabeli może wskazywać na to, że dzieje się coś dziwnego. Takich anomalii z roku na rok może być coraz więcej. Kto wie, być może taki stan rzeczy jest częścią większego procesu, w którym „klasa średnia” dzięki rosnącemu budżetowi (i jednoczesnym jego poszanowaniu wynikającym z długoletnich doświadczeń w oszczędzaniu każdego grosza) wyjdzie ostatecznie na dobre. To jednak zupełnie inny temat.

Wróćmy do Arsenalu i jego „średniego” wyniku. Czy drogą dedukcji można dojść do tego, że jeżeli klub osiąga wyniki poprawne, ale w przeszłości niewystarczające do triumfu, teraz po spadku formy całej ligi mogą okazać się wystarczające? Owszem. Zostaje zatem pytanie ostateczne, a zarazem takie, na które nie ma odpowiedzi. Czy wyniki „Kanonierów” po 38 kolejkach angielskiej ekstraklasy będą lepsze od innych aspirujących do tego zespołów? Poprzednie lata kończyły się wynikami (w kolejności od poprzedniego sezonu do kampanii 2004/2005): 75, 79, 70,68, 75, 72, 83 pkt.

Wykonawcy

Na warsztat lądują sami zainteresowani – piłkarze. Czy zaszły w Arsenalu zmiany ukazujące postęp w stosunku do innych ekip? Kadra w porównaniu z poprzednim rokiem nie przeszła ani rewolucji, ani ewolucji. Można ją określić jako kadrę wchodzącą w wiek dorosłości. Wenger zdecydował się postawić na „samych swoich” z jednym drobnym wyjątkiem. Mówimy tutaj o sprowadzonym bramkarza, Petrze Cechu, który zastąpił wypożyczonego do AS Roma Wojciecha Szczęsnego. Zakup już teraz można ocenić na mocną piątkę z plusem. Czech mimo początkowych problemów z koncentracją stał się prawdziwą ostoją na swojej pozycji. Wniósł bezcenne doświadczenie, które nie raz i nie dwa odpłaciło się poklaskiem wśród kibiców. Namacalnym dowodem jest wygranie klubowej nagrody piłkarza miesiąca.

Można uznać, że brak hurtowej liczby transferów nie okazał się zły w skutkach. Wcześniej sprowadzeni piłkarze pokazują, że pieniądze przeznaczone na ich zakup nie były straconą inwestycją. Drużyna mimo problemów z kontuzjami stanowi solidny monolit, którego jednostki osiągnęły wysoki poziom. Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim Olivier Giroud, o którym szczegółowo pisaliśmy już na łamach serwisu w tym artykule.

Napastnik udowodnił, że posiada w sobie wystarczającą jakość, żeby oprzeć na jego barkach ciężar zdobywania bramek. Suma 18 goli we wszystkich 35 meczach nie jest co prawda wyczynem godnym Henry’ego czy van Persiego, ale ukazuje progres względem poprzednich lat, w których francuski napastnik nie był w stanie przekonać do siebie większości krytyków. Poprzednie kampanie zakończyły się odpowiednio 22 i 19 trafieniami.

Kolejny z wyróżnionych – Mesut Oezil. Reprezentant Niemiec nie przeszedł aklimatyzacji zbyt szybko, jednak wydaje się, że najgorsze już za nim. Były gracz Realu Madryt, którego noga była istną maszynką do asystowania, nareszcie odzyskał swoją sprawność. Aktualny wynik zatrzymał się na 16 ostatnich podaniach. Rekord należy do Henry’ego, któremu udało się zdobyć 20 asyst. Śmiało można powiedzieć, że jest szansa na przełamana tej liczby.

https://www.youtube.com/watch?v=A44vr1XAyfM

Trzeba również wspomnieć o Sanchezie, cracku sprowadzonym z FC Barcelona, który w debiutanckim roku wyrósł na jedną z największych gwiazd ligi. Chilijczyk asystował dużo, a do bramki trafiał jeszcze więcej. Początek kampanii był jak najbardziej zadowalający, jednak kontuzja wynikająca z nieszczęśliwej kolizji z kamerzystą uniemożliwiała mu nabranie najwyższej formy. Ta może przyjść już niedługo, bo uraz wydaje się już zażegnany.

Nie zapominajmy o Kościelnym, Santim Cazorli, Francisie Coquelin, Theo Wallcotcie czy Aaronie Ramseyu – reprezentantach, którzy przy pełnym zdrowiu należą do czołowych graczy Premier League.

Skład wygląda naprawdę mocno. W porównaniu z poprzednimi latami wreszcie widać spory progres. Chociaż sam bilans bramkowy (17) nie jest lepszy od tego z poprzednich dwóch rozgrywek (19 i 22), to sama gra wydaje się dużo bardziej zbalansowana. Dużą w tym rolę odgrywa świetna dyspozycja Petra Cecha. Jest to również zasługa „zadomowienia się” wcześniej sprowadzanych piłkarzy. Oczywiście, są pięty achillesowe w postaci podatności zespołu na urazy. Jednak i tutaj widać zanotowany progres w stosunku do poprzednich sezonów.

https://twitter.com/UberFootbalI/status/688340856928120833

Gracze Arsenalu mają wyraźnie mniej kontuzji – ranking urazów, w którym „Kanonierzy” często zajmowali czołowe miejsca, wreszcie jest łaskawy i lokuje klub w środku z wynikiem 22 urazów przy 465 dniach opuszczonych dni. Dla porównania pod koniec poprzedniej kampanii, według badań portalu Physioroom, zajmował drugie miejsce z sumą 35 kontuzji przy 1466 dni opuszczonych przez niezdolność do gry zawodników.

To jest szansa na mistrzostwo czy nie?

Czy silna, bojowo nastawiona kadra tworzona przez staromodnego menedżera idealistę ma szansę przełamać dwunastoletnią barierę dzielącą klub od wymarzonego trofeum? Czy piłkarze staną na wysokości zadania i wreszcie dostosują się do powiedzenia, że prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą? Nie raz i nie dwa historia angielskiej piłki nas uczyła, że słowa „wszystko się może zdarzyć” z hitu Anity Lipnickiej mają w sobie więcej odpowiedzi niż jakakolwiek statystyka.

Komentarze
senso (gość) - 8 lat temu

Naprawdę wierzycie, ze z Wengerem na ławce Arsenal może jeszcze zdobyć tytuł ? Nawet w tej wielkiej mizerii jaka prezentuje obecnie PL ? Coach, który ze słabiutkim Bournemouth wystawia w 70 minucie do obrony wyniku 8 defensywnych graczy ? I mało co nie traci punktów. Dla przykładu Lesta grając w City zmienia graczy ofensywnych na ... graczy ofensywnych. I tu jest różnica, w podejściu i w wierze w możliwości własnych zawodników, czego Arsen Wenger nie prezentuje od 10 lat, coraz niżej staczając ten klub.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze