Stało się. Dzisiaj rano UEFA podjęła decyzję o wykluczeniu Legii Warszawa z tegorocznych eliminacji Ligi Mistrzów. Przyczyną był występ Bartosza Bereszyńskiego w rewanżowym meczu z Celtikiem Glasgow. Nikt nie spodziewał się aż tak dotkliwej kary, jednak przepisy są nieubłagane. Bereszyński miał pauzować trzy mecze za czerwoną kartkę w zeszłorocznej Lidze Europy z Apollonem Limassol i faktycznie pauzował te trzy spotkania (dwa z St. Patrick’s oraz pierwszy mecz ze Szkotami). Obrońca Legii nie został jednak zgłoszony do meczów z amatorami z Irlandii, przez co formalnie mecze te nie liczyły się do sankcji nałożonej przez UEFA.
Legia nie jest przypadkiem bez precedensu. UEFA już wcześniej wykluczała drużyny z europejskich rozgrywek za różnego rodzaju przewinienia. Ostatnią głośną sprawą było wycofanie kilku drużyn za działania korupcyjne w 2013 roku. Ofiarami organizacji były zespoły Metalistu Charków, dwie ekipy z Turcji – Fenerbahce i Besiktas – a także rumuńska Steaua Bukareszt. Każda z tych drużyn została oskarżona o działania korupcyjne na krajowych podwórkach.
Hiszpańska Malaga w 2012 roku otrzymała czteroletni zakaz gry w europejskich pucharach za ogromne długi. Tak właśnie działają zasady financial fair play stosowane przez UEFA. W tym samym roku podobny los mógł spotkać drużynę Lecha Poznań, jednak włodarze tego klubu przedstawili odpowiednie dokumenty i uniknęli sankcji.
W następnym sezonie Ligi Mistrzów nie zagra również Crvena Zvezda Belgrad za brak płynności finansowej klubu. Jak widać, UEFA poważnie wzięła się za finanse klubów, które mają reprezentować swoje kraje w rozgrywkach europejskich. Coraz więcej drużyn ma i będzie miało problemy przez klubowe finanse.
Sprawa Legii to jednak coś innego. Podobny przypadek mogliśmy zobaczyć w sezonie 1997/1998, kiedy bój o Ligę Mistrzów toczyły PSG oraz Steaua Bukareszt. Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla rumuńskiej drużyny. Co ciekawe, to w składzie paryżan wystąpił nieuprawniony do gry zawodnik. UEFA zmieniła wynik na walkower dla Steauy – 3:0. W rewanżu jednak PSG odrobiło straty, wygrywając aż 5:0. W sezonie 2008/2009 o Ligę Mistrzów walczyła Wisła Kraków z hiszpańską Barceloną. W barwach „Barcy” 6 minut (dokładnie tyle samo, ile Bereszyński) rozegrał Aliksandr Hleb, który pojawił się na boisku w drugiej połowie. UEFA jednak nie przyznała walkowera dla Wisły, a polska drużyna w rewanżu wygrała tylko 1:0 i pożegnała się z Ligą Mistrzów.
Absolutny ewenement miał miejsce w 1971 roku, kiedy to w pierwszym meczu II rundy Pucharu Mistrzów zmierzyły się ze sobą Borussia M’Gladbach oraz Inter Mediolan. W pierwszym meczu Niemcy wygrali aż 7:1 i nikt tak naprawdę do końca nie wierzył w to, co się stało. Mówiło się o meczu z innej planety, fantastycznej grze Niemców, którzy na rewanż do Mediolanu jechali z komfortową sytuacją. We Włoszech polegli 2:4 i już mieli awansować, gdy… Inter złożył odwołanie, że jeden z jego zawodników (Bonisegna) dostał w pierwszym meczu pustą puszką i został zniesiony z boiska. Werdykt UEFA ustanowił rozegranie jeszcze raz pierwszego spotkania w Niemczech, gdzie padł bezbramkowy remis, i Borussia pożegnała się z europejskimi pucharami. Niektórzy twierdzili, że włoski zawodnik mocno symulował i leżąc po rzekomym urazie, rozmawiał ze swoimi kolegami, namawiając do atakowania sędziego. Strona włoska przekazywała, że Bonisegna w przerwie meczu był nieprzytomny w szatni. Prawdy pewnie już się nie dowiemy, ale co by nie mówić, sytuacja trochę jak z serii filmów Monthy Pythona albo Barei.
Szkoda Legii, tylko teraz nie wiadomo, czy winić sztab szkoleniowy i ludzi decyzyjnych czy UEFA. Bo z jednej strony to było tylko 6 minut, które jakkolwiek nie mogły przesądzić o wyniku dwumeczu, a z drugiej są przepisy, które jasno regulują środowe zajście. Mimo wszystko historia zna kilka przypadków wykluczeń i takie historie na pewno będą się zdarzały w przyszłości. Ktoś mógł bardziej przypilnować przepisów, a UEFA mogła pójść bardziej za duchem sportu. Odwieczny dylemat.