Spektakularne zwycięstwo Atletico. Może to oni powinni poszukać rywala do derbów?


7 lutego 2015 Spektakularne zwycięstwo Atletico. Może to oni powinni poszukać rywala do derbów?

Tak jednostronnego pojedynku o prymat w stolicy Hiszpanii nie przypominają sobie pewnie nawet najstarsi mieszkańcy Madrytu. I to nawet Ci, którzy pamiętają serię Realu rządzącego przez kilkanaście lat regularnie w stołecznym mieście. Sobotnie starcie to pełna i niepodlegająca dyskusji dominacja „Rojiblancos”, którzy urządzili prawdziwą masakrę, a cztery stracone bramki to najniższy wymiar kary, jaki zespół gości mógł dzisiaj otrzymać.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed pierwszym gwizdkiem sędziego Fernandeza Borbalana wiele mówiło się o tym, jak bardzo osłabiony przystąpił do tego meczu Real Madryt. Odebranie mózgu i obu rąk Carlo Ancelottiemu z pewnością skomplikowało szanse „Królewskich” na zwycięstwo, co nie zmienia jednak faktu, że z powodu ostatniej serii Atletico to właśnie gospodarzom dawało się więcej szans. Niewiele jednak brakowało, aby już po kilku minutach szanse niemalże się wyrównały. Trudne chwile bowiem przeżywali Koke i Godin. O ile reprezentanta Hiszpanii nie udało się „uratować”, o tyle interwencja medyczna pozwoliła Urugwajczykowi na powrót na plac gry. Bardzo szybko okazało się, że podopieczni Diego Simeone są tak fantastycznie przygotowani i dysponowani, że nawet strata lidera zespołu nie zatrzyma ich marszu na Real. Koncert „Rojiblancos” rozpoczął Iker Casillas, który zgłosił poważnego kandydata do swojej największej wtopy w karierze.

To podziałało jak magnes na rywala, który prezentował się po prostu rewelacyjnie. Z minuty na minutę przewaga „Atleti” robiła się coraz większa i strach w oczach graczy Realu stał się widoczny niemal dla każdego, kto w sobotni wieczór zdecydował się na oglądanie rywalizacji na Vicente Calderon. I stało się jasne, że lada moment możemy się spodziewać kolejnego ciosu. Tylko kto z Was, spodziewał się aż takiego? I akurat w wykonaniu Saula?

https://www.youtube.com/watch?v=Q6_ZiPsb3ws

O bezradności „Królewskich” świadczyła przede wszystkim jedna statystka. Pierwsze jakiekolwiek zagrożenie udało się stworzyć dopiero po upływie pół godziny gry, ale w żaden sposób nie było to coś, co w jakikolwiek sposób byłoby ważne odnotowania. Spektakularna. Tylko w taki sposób można było określić grę Atletico w pierwszej połowie. A statystyki rozwiewały wątpliwości, że z takim zespołem ktokolwiek na świecie byłby w stanie dzisiaj wygrać.

Jeśli ktoś liczył na jakąś istotną zmianę po przerwie, to solidnie się rozczarował. Atleti cały czas wyznawało zasadę: nie ma zmiłuj i na każdy kroku nękali rywala wysokim pressingiem, w zasadzie ograniczając mu w ten sposób jakąkolwiek możliwość manewru. Na tym przykładzie mogliśmy idealnie zaobserwować, jak wiele zmieniło się w tej, madryckiej rywalizacji, od kiedy na Vicente Calderon przybył Diego Simeone. Jeszcze kilka lat temu dla Realu starcia z Atletico było okazją do bezproblemowego zdobycia sześciu punktów. Teraz jest odwrotnie i to rywal niemal z urzędu może sobie dopisać trzy punkty jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Kto by o tym pomyślał, gdy powstawała ta oprawa?

Derby Madrytu
„Szukamy godnego rywala na derby” – transparent kibiców Realu podczas jednego z meczów z Atletico (fot. corazonblanco.com)

Podobna sytuacja była z Sergio Ramosem. Wielu obserwatorów bardzo głośno krytykowało jego postawę w defensywie i punktowało każdą jego pomyłkę. Tylko co w takim razie powiedzieć o tym, co wyprawiała dzisiaj para Nacho-Varane? Chociażby przy trzeciej bramce.

Trzeba to przyznać jasno i wyraźnie: to był prawdziwy koncert Atletico i wielka kompromitacja Realu Madryt. Kompletnie nie widoczna linia ofensywna, która nie stwarzała najmniejszego zagrożenia, zupełnie bezproduktywny środek pola i pełna pomyłek defensywa – taki obraz przedstawiał w sobotę Real Madryt. Całkowitą przeciwnością była dzisiaj ekipa „Rojiblancos”, która przez cały mecz gra maksymalnie skoncentrowana, bez względu na to, czy na tablicy wyników był rezultat bezbramkowy, czy trzy trafienia przewagi. Tego właśnie nauczył swoich piłkarzy Diego Pablo. I to pozwoliło w końcówce jeszcze dobić rywala.

Aby przypomnieć sobie aż tak spektakularną  klęskę „Królewskich”, trzeba się cofnąć do 29 listopada 2010 roku, kiedy to masakrę przeprowadziła Barcelona Pepa Guardioli. Dzisiaj sytuacja była niemalże identyczna, różnica była w zasadzie tylko jedna. Jedna bramki stracona mniej. Czy jest coś, co może cieszyć Carlo Ancelottiego? Wyłącznie przewaga nad głównymi rywalami, która dalej pozwala na liderowanie w Primera Division. I absolutnie nic więcej.

Komentarze
qwe (gość) - 10 lat temu

tak piszesz ze kurw nie wiem jaki byl wynik

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze