W Płocku lato było trochę zakręcone. Ledwie Wisła zdążyła złapać oddech po wywalczeniu utrzymania w ekstraklasie, by w trakcie przygotowań pożegnać się ze szkoleniowcem, który dołożył cegłę do tego osiągnięcia i co ważne odnotowania, problemem nie okazały się złe stosunki trenera z piłkarzami czy niezadowolenie zarządu, a choroba.
Chwilę z zespołem zatem musiał popracować inny trener, który był rzecz jasna opcją tymczasową. Szybko jednak Patryka Kniata zastąpił Radosław Sobolewski znający świetnie całą ligę. Z góry było wiadomo, że przyjście niedoświadczonego trenera będzie sporym ryzykiem, nawet jeśli były reprezentant kraju cieszy się sporym szacunkiem i uznaniem wśród ligowców.
Niepewny był jego warsztat trenerski, bo dotychczas nie miał możliwości się wykazać w tej roli i co zrozumiałe nikt nie oczekiwał też cudów. Drużyna także nie była budowana pod niego, niewiele mógł zdziałać w kwestii transferów, także musiał pracować tym, co zastał, a i sam musiał na szybko opracować styl gry i taktykę, jaką chciał realizować w lidze.
Trudne początki
Wejść do nowego zespołu po trzech meczach ligowych i to jeszcze na starcie z mistrzem Polski – Piastem Gliwice było dużym z pewnością wyzwaniem, tym bardziej, gdy się spojrzy na poprzednie rezultaty zespołu.
Ci jeszcze pod dowództwem trenera Kniata zdobyli ledwie jeden punkt z Górnikiem Zabrze i przegrali wysoko z Lechem Poznań oraz nie dali rady Lechii Gdańsk. Wykorzystujący okazję z powodu przerwy na reprezentację decydenci klubu zdecydowali, że najlepiej będzie sprowadzić kogoś innego na stanowisko pierwszego trenera i wybór padł na Radosława Sobolewskiego.
Ten, mając jedynie dwa tygodnie na zapoznanie się z zespołem, musiał szybko wziąć się do pracy i choć pierwszych efektów od razu nie było widać, to już w następnych spotkaniach wyniki pokazywały, że było warto postawić na tego szkoleniowca. Udało się zdobyć sześć punktów z rzędu, dzięki czemu Wisła poskoczyła nieco w tabeli. Na to miały wpływ oczywiście wyjazdowe zwycięstwa nad szczecińską Pogonią, będącą dziś czołową ekipą ligi oraz wygrana nad ŁKS Łódź, które też trzeba było mimo wszystko wyszarpać.
Dodatkowo Wisła zaczęła nabierać większego tempa, z wyjątkiem kompromitującego spotkania z Zagłębiem Lubin przegranego 5:0. Na całe szczęście udało się pokonać wicemistrzów Polski – Legię na ich stadionie oraz pokonać imienniczkę z Krakowa. Na deser Radosław Sobolewski swoim kibicom dał powód do radości po zwycięstwie w Pucharze Polski i dalszym awansie do kolejnej rundy.
Zatrzymać Furmana
Dobra passa, jaką notuje ekipa z Płocka nie jest oczywiście tylko dziełem trenera, choć i tu trzeba go pochwalić za to, że wie i umie korzystać z tego, co ma. To nie on składał kadrę na rundę jesienną, a i w dodatku niewiele miał czasu, by wszystko zgrać tak jakby zapewne tego sam chciał.
Niewątpliwie pod jego wodzą bardzo dobrze wygląda chociażby Dominik Furman, na obecną chwilę piłkarz, bez którego wyobrazić sobie kadrę zespołu. Najbliższe miesiące będą niezwykle interesujące z uwagi na to, że pomocnikowi kończy się niebawem umowa, a ten wciąż nie złożył podpisu na nowym kontrakcie.
W porównaniu do poprzedniego sezonu Furman zalicza bardzo udany początek, ponieważ zdobył połowę goli tego co w poprzedniej edycji. A podkreślić należy, że tu zagrał 9 spotkań, a wtedy 36. Jeśli strzelałby z taką częstotliwością jak teraz, to może skończyć na kilkunastu trafieniach. Lideruje także klasyfikacji strzelców, jeśli weźmie się pod uwagę tylko piłkarzy Wisły, a to raczej nie jest czymś normalnym, żeby defensywny pomocnik strzelał więcej niż napastnicy.
Czekając na snajperów
Bolączką podopiecznych trenera Sobolewskiego są z pewnością napastnicy, a raczej ich statystyki strzeleckie. Ani Grzegorz Kuświk, ani Ricardinho czy ktoś inny, nie zachwycają. Obaj wymienieni mają łącznie mniej niż sam jeden Furman.
Nie tego się zatem też oczekuje od piłkarzy z takim doświadczeniem. Kuświk czy Ricardinho, to piłkarscy weterani, obaj znają warunki panujące w ekstraklasie i od nich powinno wymagać się na pewno więcej. Cieszą się jednak sporym zaufaniem szkoleniowca, bo ten wciąż nie stawia na młodszych: Karola Angielskiego czy Oskara Zawadę. Pierwszy co prawda wraca po kontuzji, ale drugiego nie usprawiedliwiają żadne problemy zdrowotne.
Także inni piłkarze ofensywni nie zachwycają. Swoje okazje dostaje chociażby Olaf Nowak, ale wciąż nie wpisał się na listę strzelców. Blado wygląda także Suad Sahiti. Jako były defensywny zawodnik – Radosław Sobolewski nieźle poukładał zespół jeżeli mowa o grze w tyłach, ale nieco gorzej wygląda to wszystko do przodu.
Powiew świeżości
Szkoleniowiec Wisły choć stawia często na weteranów takich jak Jakub Rzeźniczak, Ricardinho czy Grzegorz Kuświk, potrafi również znaleźć miejsce dla zawodników perspektywicznych. Tych co prawda zbyt wielu nie ma, ale są tacy, którzy nie zaniżają poziomu.
Na lewej obronie rządzi Damian Michalski, 21-letni obrońca gra od deski do deski i z pewnością jest ważnym ogniwem w swoim zespole. Na plus trzeba dodać, że został sprowadzony jeszcze tego lata z Bełchatowa i szybkość z jaką zdążył się zaaklimatyzować i wywalczyć miejsce w pierwszym składzie, po wejściu na szczebel wyżej nie może umknąć uwadze.
Minuty łapie Maciej Ambrosiewicz, który daje powiew świeżości w drugiej linii i trochę zmniejsza ogólną metrykę kadry. Podobnie zresztą jest w przypadku Mikołaja Kwietniewskiego grającego rzadziej, aczkolwiek jest to zawodnik mający także ciekawe perspektywy przed sobą.
Wspomniani wcześniej Olaf Adamczyk czy kończący wiek młodzieżowca Karol Angielski z Oskarem Zawadą także dostają swoje minuty. W odwodzie są także inni utalentowani zawodnicy, na których może przyjdzie niebawem czas. Na razie jednak muszą uzbroić się w cierpliwość.