Aleksandar Vuković tchnął w swój zespół nowego ducha. Po nie najlepszym początku sezonu Serb zdołał poskładać wszystko w jedną całość i pokazać zdecydowaną wyższość nad rywalami. Legia jak zwykle ma jeden cel – mistrzostwo Polski. Owocem dobrego okienka transferowego ma być też dobry występ w europejskich pucharach.
– Zostaną tu legioniści, których ocenię na legionistów, którzy zapierdalają, a nie ci, którzy tylko robią wiele rzeczy na pokaz. Szczerze mówiąc, mam ciut większy ogląd sytuacji od kibica, który to ocenia – zapowiadał w 2019 r, tuż po nieudanym dla legionistów sezonie Vuković. Wiele osób traktowało te słowa z przymrużeniem oka. Masa ludzi krytykowała prezesa Mioduskiego za to, że zatrudnia na stanowisku trenerskim „typowego dresa”.
Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że włodarzowi Legii pierwszy raz za jego samodzielnej kadencji się poszczęściło i podjął odpowiednią decyzję. A Vuković, przy wsparciu dyrektora sportowego Kucharskiego, powoli odmienia szatnię. Drużyna z Warszawy wreszcie zaczęła grać porównywalnie jak w okresie złotych czasów Henninga Berga, Jacka Magiery czy Stanislawa Czerczesowa. A dotychczasowe poczynania wskazują, że to dopiero początek ewolucji.
Przygotowania do sezonu
Legia od pewnego czasu ma komfort przygotowywania się do sezonu w Książenicach. Niedawno udało się oficjalnie otworzyć Legia Training Center, który jest chyba pierwszym obiektem w Polsce, gdzie można zobaczyć typowo europejskie warunki. Zawodnicy i trenerzy pracowali spokojnie. Nie towarzyszył im niepokój dotyczący sprzedaży kluczowych graczy, poza tym ze względu na napięty kalendarz nie zdecydowano się na jakikolwiek sparing przedsezonowy.
Tak zmienił się krajobraz Książenic po wybudowaniu Legia Training Center 🙂#LegiaTrainingCenter #LTC pic.twitter.com/XVefuoywdf
— Michał Trociński (@mr_trocin) July 9, 2020
Pierwszym poważnym wyzwaniem miał być pojedynek z Cracovią o Superpuchar. Jednak został on odwołany ze względu na podejrzenie zakażenia koronawirusem u jednego z członków sztabu szkoleniowego Legii. Kolejny mecz – z GKS-em Bełchatów w 1/32 finału Pucharu Polski – na szczęście udało się rozegrać zgodnie z planem. Objawił on głębię składu, jakim dysponuje Vuković. Do tego przed inauguracją ekstraklasy rozpoczęto rywalizację o europejskie puchary. Cykl treningowy wyglądał przyzwoicie.
Transfery
Legia w tym okienku transferowym była niesamowicie aktywna. Co jeszcze bardziej interesujące, wszystkie transfery wyglądają bardzo sensownie. Nowych zawodników pozyskano za niewielkie pieniądze lub za darmo. Do tego spora część z nich pochodzi od ligowych rywali, co również dużo mówi o pomyśle duetu „Vuko” – Kucharski na wzmocnienia.
Pozyskani zawodnicy:
- Filip Mladenovic (poprzednio Lechia Gdańsk)
- Josip Juranović (Hajduk Split)
- Rafael Lopes (Cracovia)
- Artur Boruc (Bournemouth)
- Bartosz Kapustka (Leicester City)
Najpierw skupmy się na parze bałkańskich defensorów. Mladenović od dawna wyróżniał się w drużynie Piotra Stokowca i już od pewnego czasu plotkowano o jego wyjeździe do Warszawy. To powinna być dobra inwestycja na wypadek odejścia Michała Karbownika. Innym zabezpieczeniem na taką ewentualność jest pozyskanie prawego obrońcy – Juranovicia. Do tej pory na prawej stronie grali Vesović oraz Stolarski. Ten drugi często nie spełniał oczekiwań, a Chorwat został kupiony po cenie dużo niższej niż wartość rynkowa. Decyzja nie dziwi.
Rafael Lopes do tej pory stanowił ważny punkt w układance Michała Probierza. Mimo defensywnego stylu gry Cracovii zdobył dziesięć bramek i skutecznie zapracował na swoją renomę w Polsce. Jednak w kontrakcie posiadał niską klauzulę – zaledwie 150 tys. euro. Legia szybko wykorzystała okazję, mając w pamięci ubiegłosezonowe problemy z obsadzeniem pozycji wysuniętego napastnika. Hiszpan zwiększy głębię składu, a być może nawet powalczy o pierwszy skład z Pekhartem, Rosołkiem i Kanté.
Artur Boruc i Bartosz Kapustka to pewne ryzyko. Pierwszy przez wiele lat był rezerwowym w Anglii, drugi grał na zapleczu belgijskiej Eerste klasse. Boruc ma zapewnić na co najmniej rok jakość w bramce Legii. Jest żywą legendą tego zespołu, a Wojciech Muzyk i Cezary Miszta nie są na razie gotowi do gry w ekstraklasowej drużynie. Kapustka ma zwiększyć rywalizację na skrzydłach, a także w razie potrzeby przydać się na pozycji ofensywnego pomocnika. Jeśli nawiąże do wielkiej formy sprzed kilku lat, może być ponownie objawieniem.
Największy atut
Przewagą Legii nad rywalami będą… po prostu lepsi zawodnicy. Żaden z klubów ekstraklasy nie dysponuje takim zapleczem kadrowym jak legioniści. Dobrym przykładem będzie Rafael Lopes, który pomimo tego, że był pewniakiem w Cracovii, w Warszawie niekoniecznie musi grać w pierwszym składzie. To samo tyczy się Filipa Mladenovicia. Czołowi zawodnicy innych zespołów dla Vukovicia mogą być po prostu jednymi z wielu.
Do tego dołóżmy nową generację młodych zawodników. O ile Karbownik zapewne niedługo odejdzie, to do pierwszego składu coraz głośniej pukają Rosołek, Mosór i Włodarczyk. Bogactwo tej kadry jest naprawdę ogromne i tylko ogromna fala kontuzji odebrałaby serbskiemu trenerowi swobodę wyboru wyjściowej jedenastki.
Największa niewiadoma
Problemem może być postawa doświadczonych zawodników formacji defensywnej. Nietrudno się domyślić, że na środku obrony pierwsze skrzypce powinni grać Jędrzejczyk i Lewczuk. Ich gra jednak czasem pozostawia trochę do życzenia. Zwłaszcza były zawodnik Bordeaux coraz częściej cierpi na braki motoryczne oraz brak umiejętności podjęcia odpowiedniej decyzji. Mateusz Wieteska nie wydaje się być graczem, który stanowiłby dla nich odpowiednie zastępstwo w przypadku ewentualnych problemów.
Poza tym jest jeszcze bramka. Tam niepodważalną pozycję powinien mieć „Król Artur”. Jednak zaawansowany wiek i ostatnie lata spędzone na ławce rezerwowych budzą wątpliwości co do jego formy. Niepewne jest, czy Boruc ponownie wejdzie na wyżyny swoich możliwości czy też zacznie dołować i z meczu na mecz poziom będzie spadał. Co do waleczności tego piłkarza nie ma wątpliwości, ale ważną kwestią są też obecne umiejętności. Może to budzić pewne skojarzenia z Arkadiuszem Malarzem, który był solidny, ale nie na tyle, by zaspokoić ambicje Vukovicia.
Trzy rzeczy, które wydarzą się w tym sezonie
1. Legia będzie walczyła o mistrzostwo
To chyba nie jest żadne niespodziewane proroctwo, a po prostu stwierdzenie faktów. Skoro Legia w kryzysie, po niszczących rządach Jozaka, Klafuricia i Sa Pinto, była w stanie zdobyć wicemistrzostwo, to teraz teoretycznie powinna przejechać się po wszystkich rywalach. Jednak to jest piłka nożna, a mądrze prowadzone kluby często w niespodziewanych okolicznościach nie udowadniają swojej wartości na boisku. Więc na razie lepiej obstawić po prostu walkę o mistrzostwo.
2. Legia będzie grała ofensywnie
Vuković ma już za sobą proces odbudowywania formacji obronnej. Do tego ma przy sobie świetnego specjalistę od przygotowania fizycznego – Łukasza Bortnika. Polski wychowanek California University of Pennsylvania gwarantuje szkoleniowcowi swobodę przy tworzeniu odpowiedniej taktyki. Zapewne Legia będzie grała ofensywnie, z nastawieniem na niszczenie rywali i strzelaniem im jak największej liczby bramek. Żeby znowu powrócić do wyrafinowanej i defensywnej gry, drużynę z ul. Łazienkowskiej musiałby spotkać armagedon.
3. Legia nie zbłaźni się w europejskich pucharach
Awans do fazy grupowej europejskich pucharach jest, podobnie jak w ostatnich latach, sprawą wątpliwą. Legia gra najlepiej od lat, ale pojedynek z europejskimi drużynami może okazać się zderzeniem ze ścianą. Jednakże tym razem nie powinno dojść do klęsk z kazachskimi lub mołdawskimi „potęgami”. Legioniści grają obecnie zbyt dobrze, żeby w ogóle dopuszczać do siebie taką myśl. Do tego drużyna sprawia wrażenie na tyle pewnej siebie, że na samej ambicji i poczuciu wyższości powinna wygrać kilka meczów.
Ciekawostka
Legia uważa siebie za 15-krotnego mistrza Polski. Jest to o tyle kontrowersyjne, że w 1993 r. PZPN odebrał drużynie z Warszawy tytuł mistrza za rzekomą korupcję. Otóż w ostatnim meczu sezonu o tytuł walczyły trzy zespoły: Legia, Lech i ŁKS. Legia i ŁKS wysoko wygrały spotkania, co wzbudziło zaniepokojenie działaczy. Ostatecznie dwóm klubom odebrano punkty, a mistrzostwo przyznano Lechowi. To wydarzenie zostało zapamiętane jako „niedziela cudów”