Premier League powróciła i włączyła wysoki bieg. Tempa ewidentnie nie wytrzymuje jednak Sheffield United, które myślami jest jeszcze jakby w przerwie spowodowanej pandemią. Zespół Chrisa Wildera masowo gubi bezcenne punkty, oddalając się od czołówki i marzeń o grze w europejskich pucharach. Z głównego kandydata do sensacji sezonu stając się wielkim rozczarowaniem po wznowieniu kampanii i dowodem, że opowieść o piłkarskim kopciuszku nie zawsze ma szczęśliwy finał.
Po beniaminkach, z małymi wyjątkami, nikt zazwyczaj nie spodziewa się zbyt wiele. Podstawowym celem najczęściej jest utrzymanie, a wszelkie opowieści o ambicjach sięgających europejskich pucharów są traktowane z przymrużeniem oka. Czasem nawet wręcz wyśmiewane. Takich opowieści nikt nie snuł jednak na Bramall Lane. „The Blades” jeszcze przed sezonem doskonale znali swoje miejsce w szeregu. Skazywane z miejsca na degradację Sheffield United od pierwszego gwizdka miało rozpocząć batalię o ligowy byt. I rozpoczęło, z przytupem.
Podczas gdy wszyscy zachwycali się fortuną wydaną przez Aston Villę na wzmocnienia i rozwodzili się nad imponującą dyspozycją Teemu Pukkiego, zespół Chrisa Wildera mozolnie gromadził punkty. Gdzieś w cieniu, na uboczu, zamiast ofensywnego stylu gry imponując konsekwencją taktyczną. Bez gwiazd, stawiając na kolektyw, który powoli przybliżał „The Blades” do celu. Punktów przybywało, a w pewnym momencie okazało się, że z całej trójki beniaminków to właśnie Sheffield United uplasuje się w tabeli najwyżej. Z olbrzymią szansą na niespodziankę sezonu.
Jak przerwa pokonała Sheffield United
Znajdując się naprawdę blisko czołówki Premier League, włodarzom klubu musiała przejść przez myśl wizja możliwości gry w następnym sezonie nawet w Lidze Mistrzów. Potwierdził to tylko transfer Sandera Berge, wschodzącej gwiazdy norweskiego futbolu. Mając w praktyce zapewniony ligowy byt, korzystne rezultaty pozwalały marzyć zespołowi i sympatykom z Bramall Lane. Tym bardziej, że notorycznie potykał się Arsenal, a punkty gubili także Manchester United oraz Tottenham Hotspur. Sytuacja rodem z sensacyjnej kampanii 2015/2016, w której Leicester City sięgnęło po tytuł. Wielcy przegrywają, kopciuszek wykorzystuje szansę. Oczywiście w mniejszej niż wtedy skali. Bajkę zakłóciła jednak pandemia, która wstrzymała rozgrywki.
Nie można nie odnieść wrażenia, że do momentu przerwy w kampanii Sheffield United wykorzystywało niesamowity rozpęd i pozycję outsidera. Zawodnicy Chrisa Wildera nie mieli nic do stracenia. Nic nie musieli, mogli tylko zyskać. Gdy na dobre włączyli się do walki o miejsce w czołowej czwórce, zyskali wtedy olbrzymi rozgłos. Powszechnie uwielbiane są przecież sportowe historie o małym, który bije większego, czy biednym pokonującym bogatego. Wraz z rozgłosem nadeszła jednak niepożądana presja. Presja, która w trakcie przerwy w rozgrywkach na dobre spętała nogi graczom Chrisa Wildera. Zamiast od pierwszego gwizdka po restarcie rywalizacji walczyć o urzeczywistnienie marzeń o grze w Lidze Mistrzów, „The Blades” przypominali drużynę znajdującą się na początku okresu przygotowawczego. Ospałą, zmęczoną, myślami jeszcze na wakacjach. A to w Premier League niedopuszczalne.
5 to go 👊 pic.twitter.com/DPHPsPjvZT
— Sheffield United (@SheffieldUnited) July 5, 2020
Rozczarowanie, ale również sukces
Rywale wykorzystali bierność Sheffield United. Rozdawanie punktów w spotkaniach po wznowieniu rozgrywek na dobre zaprzepaściło szanse drużyny z Bramall Lane na miejsce w czołowej czwórce. Tutaj można by zakończyć, bo bajka nie będzie miała happy endu. Patrząc wstecz na przedsezonowe przewidywania, można jednak zadać pytanie czy na pewno. Zespół Chrisa Wildera z hukiem miał przecież opuścić szeregi angielskiej ekstraklasy. Obecnie jednak wiadomo już, że tak się nie stanie. A to na pewno sukces, wypełnienie przedsezonowych założeń, w które mało kto wierzył.
Na Bramall Lane pozostanie jednak niedosyt po bieżącej kampanii. Pozostać musi, bo Sheffield United miało wielką szansę na olbrzymi sukces. W Premier League naszpikowanej klasowymi zespołami pełnymi gwiazd awans do Ligi Mistrzów beniaminka, którego kadra wyceniana jest na tyle, co jeden Mohamed Salah, byłby niezwykłym wydarzeniem. Piękną historią stawianą w jednym rzędzie z triumfem Leicester City w sezonie 2015/2016. W najważniejszym momencie zespół Chrisa Wildera nie sprostał jednak zadaniu. W trakcie bieżącej kampanii Sheffield United zdołało jednak namieszać i napsuć krwi najlepszym. Ponadto spokojnie utrzymać się w angielskiej ekstraklasie i udowodnić ekspertom, że żadnego zespołu nie warto przedwcześnie skreślać. A to już spory sukces.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Kapitalną dyspozycję po wznowieniu rozgrywek prezentuje Willian. Brazylijczyk, który po sezonie być może opuści Chelsea, w ostatnich trzech ligowych meczach zdobył cztery bramki (trzy z rzutów karnych), przybliżając „The Blues” do kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Po udanych występach chętnych na atakującego zapewne nie zabraknie. Pozycja negocjacyjna zawodnika w ciągu niespełna dwóch tygodni znacznie się jednak wzmocniła.
WI✔️✔️✔️IAN! 🎯 pic.twitter.com/GhVQDOosiU
— Chelsea FC (@ChelseaFC) July 5, 2020
- Podobno nadzieja umiera ostatnia, ale kolejne porażki przybliżają Norwich City do powrotu do Championship. Spotkań do rozegrania pozostaje coraz mniej, a „The Canaries” nadal nie znaleźli złotego środka na wygrywanie. Uzdolnionych graczy w zespole Daniela Farkego nie brakuje, ale w pewnym momencie obecnej kampanii „coś” po prostu przestało działać. Najwyższa pora, by znów zaczęło. W innym przypadku Norwich City stanie się pierwszym spadkowiczem w bieżącej kampanii Premier League.